<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Nie zdążył jeszcze Maciuś zjeść śniadania, kiedy już przyszedł dziennikarz:
— Chciałem pierwszy przynieść waszej królewskiej mości dzisiejszą gazetę. Myślę, że wasza królewska mość będzie zadowolony.
— A co tam jest nowego?
— Proszę przeczytać.
Na pierwszej stronicy był rysunek taki: Maciuś siedzi na tronie, a tu tysiące dzieci z bukietami klęczy przed tronem. Pod rysunkiem był wiersz, który Maciusia tak sławił, że nazywał go największym królem od stworzenia świata i największym reformatorem. Nazywał go synem słońca i bratem bogów.
Maciusiowi nie podobał się ani rysunek ani wiersz, ale nie chciał powiedzieć, bo widział, że dziennikarz taki jest dumny.
Na drugiej stronicy była fotografja Felka i artykuł: „pierwszy na świecie minister — dziecko“. I znów chwalono Felka, że taki mądry, dzielny, że jak Maciuś zwyciężył dorosłych królów, tak Felek zwycięży dorosłych ministrów.
— Dorośli nie umieją rządzić — było tam napisane. — Bo oni latać nie umieją, ani im się nie chce. — Bo oni są starzy, i kości ich bolą.
I tak na całej stronicy.
I to się niebardzo Maciusiowi podobało, bo poco się chwalić, kiedy jeszcze nie wiadomo, jak będzie. I na starych też nieładnie tak znów napadać. Od czasu, jak Maciuś naprawdę zaczął rządzić, żył z ministrami w zgodzie, chętnie słuchał ich rad i wiele się od nich nauczył.
Ale dalej w gazecie była najciekawsza wiadomość:
„Pożar królewskich lasów“.
— Największy las zagranicznego króla się pali — powiedział dziennikarz.
Maciuś kiwnął głową, że widzi, i bardzo uważnie czytał, jak to było napisane.
A no, robotnicy, którzy las rąbali, rzucili papierosa, i taki straszny pożar.
— To jednak dziwne — mówił dziennikarz — rozumiem, że w lecie suchy las może się zapalić; ale teraz, kiedy niedawno jeszcze śnieg leżał. I podobno jakiś huk był. Przecież jak las się pali, żadnych huków niema.
Maciuś kończył śniadanie i nic nie odpowiadał.
— Co o tem myśli wasza królewska mość? — pytał dziennikarz. — To jakiś podejrzany pożar.
Dziennikarz powiedział to jakimś cichym i bardzo przyjemnym głosem. I Maciuś sam nie wiedząc czemu, pomyślał:
— Trzeba być ostrożnym.
A dziennikarz zapalił papierosa i zaczął znów o czem innem:
— Wczoraj podobno skazany został na miesięczny areszt sekretarz stanu? — Nie dałem o tem wiadomości do naszej gazety, bo dzieci mało obchodzi, co się dzieje z dorosłymi. Gdyby w ich ministerstwie były jakieś nieporządki, to co innego. Wasza królewska mość nie wie wcale, jaki szczęśliwy był wybór Felka na ministra. Wojsko cieszy się, że syn plutonowego został ministrem. — Gazeciarze znają Felka, bo Felek jeszcze przed wojną sprzedawał czasem gazety. No i wszystkie dzieci się cieszą. A za co też biedny sekretarz stanu dostał się do kozy?
— Za nieporządki w kancelaryi — odpowiedział Maciuś wymijająco; bo rzecz dziwna, przyszło mu nagle na myśl, że dziennikarz jest szpiegiem.
Kiedy już sobie poszedł, Maciuś długo jeszcze o nim myślał:
— Ee, zdaje mi się. Jestem śpiący, tyle się przez tych parę dni nasłuchałem o szpiegach, że gotów jestem teraz każdego podejrzewać.
I Maciuś zapomniał o tem, bo przed wizytą królów strasznie miał dużo do roboty.
Narady z mistrzem ceremonji trwały bez końca. Na gwałt odnawiano letni pałac w parku dla czarnych królów. Osobno zbudowano nieduży pałacyk na wypadek przyjazdu jakiego żółtego króla. Biali królowie mieszkać będą w pałacu Maciusia.
Nadchodziły klatki z dzikiemi zwierzętami. Spieszono, aby ogród zoologiczny był na czas gotów.
Tu znów domy dla dzieci, tu budowa dwóch ogromnych domów na parlamenty.
Zaczęły się wybory na posłów w całym kraju. Do sejmu małego czy dziecinnego, jak go nazywano, postanowiono wybierać posłów nie młodszych, niż lat dziesięć i nie starszych, niż lat piętnaście. Młodsze klasy w każdej szkole wybierały posła i starsze klasy też jednego posła. Było wiele zamieszania, bo okazało się, że szkół jest dużo, i wszyscy posłowie nie zmieszczą się w jednej sali. Nadchodziło teraz tyle listów, że Maciuś długie godziny spędzał w swoim gabinecie. Listy były ważne, z różnemi pytaniami:
Czy można wybierać dziewczynki na posłów? Rozumie się, że można.
Czy można wybierać posłów, którzy jeszcze niebardzo dobrze piszą?
Gdzie mieszkać będą posłowie, którzy przyjadą ze wsi i z różnych miast?
Czy ma być otwarta dla posłów szkoła, żeby się mogli uczyć i nie tracili roku, jak będą w stolicy na naradach?
Sekretarzowi stanu zamieniono kozę na areszt domowy, to znaczy, że siedział w domu, nie wolno mu było przez miesiąc wychodzić na spacer; tylko przyjeżdżał do Maciusia do kancelarji, bo bez niego Maciuś nie dałby sobie rady.
Mistrz ceremonji układał porządek uroczystości: jakie mają być i gdzie ustawione tryumfalne bramy dla zagranicznych królów, na jakich ulicach ma grać orkiestra, jakie sprowadzić kwiaty. Trzeba było dokupić talerze, noże i widelce. Trzeba było kupić więcej samochodów. A jak królowie będą siedzieli w teatrze i przy obiedzie? Żeby ważni królowie mieli lepsze miejsca, żeby nie posadzić obok siebie królów, którzy się niebardzo lubią. Sprowadzano wina, owoce, kwiaty z ciepłych krajów. Malowano domy, które były brudne. Poprawiano bruki na ulicach. Maciuś nie spał, nie jadł, tylko pracował.
— Przyszedł do waszej królewskiej mości budowniczy.
— Ogrodnik pragnie się rozmówić z waszą królewską mością.
— Przyszedł minister spraw zagranicznych.
— Przyjechał ambasador żółtego króla.
— Jakichś dwóch panów pragną się widzieć z waszą królewską mością.
— Czegóż oni chcą? — zapytał się zniecierpliwiony już Maciuś, którego trzeci raz odwoływano od obiadu.
— Chcą pomówić o fajerwerkach.
Maciuś zły i głodny idzie do swego gabinetu, bo teraz mało przyjmował Maciuś w sali tronowej. Nie było czasu na ceremonje.
— Czego panowie chcecie? Tylko proszę mówić krótko, bo nie mam czasu.
— Słyszeliśmy, że mają przyjechać dzicy królowie, więc trzeba im pokazać coś takiego, co im się spodoba. Ogród zoologiczny ich nie zajmie, bo dość widzieli u siebie dzikich zwierząt. Na teatrze też się nie znają...
— No dobrze, dobrze — domyślił się Maciuś — więc chcecie urządzić fajerwerki.
— Tak jest.
Na wszystkich rządowych domach ustawią rakiety. W królewskim parku zbudują wysoką wieżę. Dalej: młyn. I taki niby wodospad. I wieczorem wszystko to się zapali. Z górnej części wieży będą szły w górę rakiety z czerwonych ogni, a spadać będą zielone i niebieskie kule, — niżej kręcić się będą młynki z zielonych i czerwonych iskier. W ogniu zakwitać będą różnokolorowe kwiaty. A wodospad płynąć będzie ognistym deszczem.
— Oto rysunki. Niech wasza królewska mość zechce obejrzeć.
Rysunków, jak to będzie wyglądało, — przynieśli ci pirotechnicy, sto dwadzieścia. Maciuś ogląda, a obiad tymczasem stygnie.
— A ile to będzie kosztowało? — pyta się Maciuś przezornie.
Bo na ostatniem posiedzeniu znów mówił minister finansów o potrzebie nowej pożyczki.
— Jakże to? — dziwił się Maciuś — przecież mieliśmy tyle złota.
— Tak jest, ale reformy waszej królewskiej mości strasznie drogo kosztują.
I zaczęło się wyliczanie, ile kosztuje budowa domów dla dzieci, ile dwa ogromne gmachy parlamentów, ile kosztuje miesięcznie czekolada, ile lalki i łyżwy.
— Jeżeli starczy nam pieniędzy na przyjęcie zagranicznych gości, to będzie bardzo szczęśliwie.
— A może nie starczyć? — przestraszył się nie na żarty Maciuś.
— To nic strasznego. Można będzie zebrać nowe podatki. Teraz wszyscy dobrze zarabiają, to mogą część pieniędzy oddać rządowi.
— Ach — westchnął Maciuś — gdybyśmy mieli własny port i własne okręty, toby nam Bum–Drum przysłał złota, ilebyśmy tylko zechcieli.
— Jest na to sposób — wtrącił się minister wojny. — Nie trzeba żałować pieniędzy na armaty, na karabiny, na fortece, toby się i port znalazł. Tak, armaty są ważniejsze od czekolady i lalek.
Maciuś się zaczerwienił. Tak, to prawda, parę nowych fortec bardzoby się przydało. Minister wojny zawsze na posiedzeniach tłomaczył, że powinien dostać dla wojska część złota Bum–Druma. Ale Maciuś tak był zajęty innemi sprawami, że ciągle kazał mu trochę poczekać.
Z ciężkiem sercem zgodził się Maciuś na fajerwerki.
— To trudno. Już później będzie się oszczędzało. A teraz trzeba przecież coś ciekawego pokazać i czarnym królom.
A kiedy późną nocą leżał Maciuś w łóżku, to myślał sobie:
— Może źle zrobiłem, że nie kazałem szpiegowi wysadzić w powietrze i fortecy. Zawsze miałby o jedną fortecę mniej. Jeżeli chce wojny, to niechby była wojna. Ale teraz Maciuś nie byłby już głupi; powiedziałby: zwyciężyłem ciebie, więc musisz mi dać jeden port i dziesięć okrętów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.