<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Z ciężkiem sercem wracał Maciuś do stolicy. A i powitanie nie było przyjemne. Już na stacji zauważył Maciuś, że coś się święci. Dworzec obstawiony był wojskiem. Mniej było flag i kwiatów. Prezes ministrów miał minę trochę zakłopotaną. Był i prefekt policji, który dawniej nie przychodził na powitanie Maciusia.
Siedli do samochodów i jadą, ale innemi ulicami.
— Dlaczego nie jedziemy ładnemi ulicami?
— A bo tam są pochody robotników.
— Robotników? — ździwił się Maciuś, który przypomniał sobie wesoły pochód dzieci, które wyjeżdżały na lato do domów, które im w lasach wybudował. — A dokąd oni wyjeżdżają?
— Oni nie wyjeżdżają, przeciwnie, dopiero niedawno wrócili. To są ci, którzy budowali domy dla dzieci. Już zbudowali te domy i teraz nie mają roboty, więc robią awantury.
I nagle zobaczył Maciuś ten pochód. Szli robotnicy z czerwonemi sztandarami i śpiewali.
— Dlaczego oni mają czerwone sztandary. Przecież narodowe sztandary nie są czerwone.
— Robotnicy mają we wszystkich państwach jednakowe sztandary czerwone. Oni mówią, że czerwony sztandar jest wszystkich robotników całego świata.
Maciuś zamyślił się.
— A może zrobić tak, żeby dzieci z całego świata — białe, czarne i żółte — też miały jednego koloru sztandar. Jakiby wybrać kolor?
Samochód przejeżdżał akurat przez smutną, szarą, wązką ulicę. Przypomniał sobie Maciuś zielony las, łąkę zieloną na wsi — i głośno powiedział:
— Czyby nie można zrobić tak, żeby dzieci całego świata miały swój zielony sztandar?
— Można — powiedział prezes ministrów i jakoś nieprzyjemnie się skrzywił.
Smutny chodził Maciuś po swoim pałacu, i smutna chodziła Klu–Klu.
— Trzeba się wziąć do pracy, trzeba się wziąć do pracy — powtarzał Maciuś, ale mu się okropnie nie chciało.
— Baron fon Rauch — zameldował lokaj.
Wszedł Felek.
— Jutro pierwsze posiedzenie powakacyjne proparu — mówi Felek — zapewne wasza królewska mość zechce im coś powiedzieć?
— A cóż ja im powiem?
— Zwykle królowie mówią, że ich cieszy, że naród wypowie swoją wolę, i życzą powodzenia w pracy.
— Dobrze, przyjadę — zgodził się Maciuś.
Ale nie jechał chętnie. Taki tam będzie pewnie krzyk, tyle dzieci, tak się wszyscy będą patrzyli na niego.
Ale kiedy zobaczył Maciuś, że oto zebrały się z całego państwa, żeby radzić, jak rządzić: żeby wszystkim było dobrze i wesoło, jak poznał po ubraniu dzieci wiejskie, z któremi tak niedawno dobrze się bawił, to nowa energja napłynęła w Maciusia i — powiedział bardzo ładną mowę:
— Jesteście posłami — mówił Maciuś. — Do tej pory byłem sam. Chciałem tak rządzić, żeby wam było dobrze. Ale bardzo trudno zgadnąć jednemu, co każdemu potrzeba. Wam jest łatwiej. Jedni wiedzą co potrzebne w miastach, inni wiedzą, co potrzebne na wsi. Młodsi wiedzą, co potrzebne malcom, inni, co potrzebne starszym dzieciom. Myślę, że kiedyś dzieci z całego świata zjadą się tak, jak niedawno zjechali się królowie — i że białe, czarne i żółte dzieci powiedzą, — każdy, co potrzebne. Naprzykład łyżwy niepotrzebne są czarnym dzieciom, bo u nich niema ślizgawki. Już robotnicy — mówił Maciuś — mają swój czerwony sztandar. Może dzieci wybiorą sobie zielony sztandar, bo dzieci lubią las, a las jest zielony…
I tak długo — długo mówił Maciuś, a posłowie słuchali. I jemu było przyjemnie.
Potem wstał dziennikarz i powiedział, że wychodzi co dzień gazeta dla dzieci, żeby mogły czytać ciekawe nowiny, i jak ktoś chce coś, może napisać. I zapytał się, czy im było dobrze na wsi.
I tu zaczął się taki hałas, że niewiadomo było, co kto mówi. Na salę weszła policja, przywołana przez Felka. Trochę się uciszyło.
Felek powiedział, że kto będzie hałasował, że go się za drzwi wyrzuci, żeby każdy mówił po kolei.
Pierwszy zaczął mówić jeden chłopak w wytartej marynarce i bez butów:
— Ja jestem posłem i chcę odpowiedzieć, że nam wcale nie było dobrze. Nie było żadnych zabaw, jedzenie było złe, a jak padał deszcz, to się z sufitów lała na łeb woda, bo dachy były dziurawe.
— I bielizny nie zmieniali — krzyknął ktoś.
— Pomyje nam dawali na obiad.
— Jak świniom.
— Nie było żadnego porządku.
— I jeszcze nas bili.
— I zamykali za byle co w komórce.
Znów zaczął się taki krzyk, że trzeba było przerwać na dziesięć minut posiedzenie.
Wyrzucono czterech posłów, którzy najwięcej hałasowali. I dziennikarz w paru słowach wytłomaczył, że odrazu trudno było wszystko zupełnie dobrze urządzić, że na przyszły rok będzie lepiej. I prosił, żeby posłowie mówili, czego chcą.
Znów hałas:
— Ja chcę trzymać gołębie — krzyczy jeden.
— A ja psa.
— Żeby każde dziecko miało zegarek.
— I żeby dzieciom wolno było telefonować.
— I żeby nas nie całowali.
— Żeby nam bajki opowiadać.
— Kiełbasę.
— Salceson.
— Żeby nam wolno było późno chodzić spać.
— Żeby każdy miał swój rower.
— Żeby każde dziecko miało swoją szafkę.
— I więcej kieszeni. Mój ojciec ma trzynaście kieszeni, a ja tylko dwie. Mnie się nic nie mieści, a jak zgubię chustkę do nosa, to krzyczą.
— Żeby każdy miał trąbę.
— I rewolwer.
— Żeby samochodami jeździć do szkoły.
— Żeby nie było wcale dziewczynek i małych dzieci.
— Chcę być czarnoksiężnikiem.
— Żeby każdy miał swoją łódkę.
— Żeby codzień chodzić do cyrku.
— Żeby codzień był śmigus.
— I Prima Aprilis, i tłusty czwartek.
— Żeby każde dziecko miało swój pokój.
— Żeby dawali pachnące mydło.
— I perfumy.
— Żeby każdemu dziecku wolno było raz na miesiąc stłuc szybę.
— I papierosy palić.
— Żeby nie było ślepej mapy.
— Ani dyktanda.
— Żeby raz przez cały dzień nie wolno było dorosłym nigdzie chodzić, tylko dzieciom.
— Żeby wszędzie królami były dzieci.
— Żeby dorośli chodzili do szkoły.
— Żeby zamiast ciągle czekoladę, dawać pomarańcze.
— I buty.
— Żeby ludzie byli aniołami.
— Żeby każde dziecko miało swój samochód.
— Okręt.
— I dom.
— I kolej.
— Żeby dzieci miały pieniądze i żeby mogły kupować.
— Żeby, jak jest gdzie małe dziecko, żeby musiała być krowa.
— I koń.
— I żeby każdy miał dziesięć morgów ziemi.
Tak trwało z godzinę, a dziennikarz tylko się uśmiechał i wszystko zapisywał. Dzieci ze wsi z początku się wstydziły, ale potem też zaczęły mówić.
Zmęczyło Maciusia to posiedzenie.
— No dobrze, wszystko zapisali, ale co dalej robić?
— Trzeba ich wychować — powiedział dziennikarz. — Jutro napiszę do gazety sprawozdanie i wytłomaczę, co można i czego nie można zrobić.
Przechodził akurat przez korytarz chłopak, który chciał, żeby wcale nie było dziewczyn.
— Panie pośle — pyta się dziennikarz — co panu dziewczynki przeszkadzają?
— Bo na naszem podwórku jest jedna dziewczyna, to z nią rady nie można dać sobie. Sama zaczepia, a jak jej coś zrobić, żeby ją tylko ruszyć, zaraz zaczyna wrzeszczeć i leci na skargę. I ona tak ze wszystkimi. Więc myśmy uradzili, żeby z nią był koniec.
Dziennikarz zatrzymał drugiego posła:
— Dlaczego pan, panie pośle, nie chce, żeby pana całować?
— Żeby pan miał tyle ciotek, co ja, toby się pan nie pytał. Wczoraj były moje imieniny, to mnie tak wyśliniły, że zwymiotowałem całą leguminę z kremem. Jak dorośli lubią się lizać, niech się sami całują, a nam niech dadzą spokój, bo my tego nienawidzimy.
Dziennikarz zapisał.
— A pan, panie pośle. Czy istotnie ojciec pana posła ma tyle kieszeni.
— No niech pan liczy. W spodniach dwie kieszenie z boku i jedna z tyłu. W kamizelce cztery małe kieszonki i jedna w podszewce. W marynarce dwie w podszewce, dwie z boku i jedna w górze. Na wykałaczkę ojciec ma osobną kieszeń, a ja na klipę nie mam nawet kieszeni. A jeszcze mają szuflady, biurka, szafy, półki. I potem się chwalą, że nic nie gubią i że u nich jest porządek.
Dziennikarz zapisał.
Szło akurat dwóch posłów, którym musiały dokuczyć bardzo małe dzieci. Dlaczego?
— A kto musi niańczyć i kołysać?
— I każą mu ustępować, bo mały.
— I każą dobry przykład dawać. Jak taki malec co zrobi, nie na niego krzyczą, tylko na mnie. „Od ciebie się nauczył“. A czy ja jemu kazałem małpować.
Dziennikarz i to zapisał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.