<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Dziennikarz napisał w gazecie, że żaden sejm na świecie nie może zrobić, żeby ludzie byli aniołami albo czarnoksiężnikami, że nie może być codzień tłusty czwartek i nie można co wieczór chodzić do cyrku. Muszą być i chłopcy i dziewczynki, małe dzieci i starsze.
Napisane było ostrożnie, żeby nie obrazić posłów. Więc nie było takich słów, jak: „pletli głupstwa“, „bez sensu“ albo: „trzeba dać za uszy“. Gazeta pisała tylko, co można a czego nie można zrobić?
— Więcej kieszeni? To można. Wyda się rozkaz krawcom, żeby szyli o parę kieszeni więcej.
No, i tak dalej.
Klu–Klu po przeczytaniu gazety była wzburzona:
— Mój drogi Maciusiu, pozwól mi iść na posiedzenie. Już ja im powiem. Dlaczego niema dziewczynek w waszym sejmie?
— Są, ale nic nie mówią.
— To ja powiem za wszystkie. Także pomysł: że na jakimś podwórzu jest nieznośna dziewczynka, zaraz niema być wcale dziewczynek. A ilu chłopców jest nieznośnych. To i chłopców ma nie być. Nie rozumiem, jak biali ludzie, którzy wymyślili tyle mądrych rzeczy, mogą być jeszcze tacy głupi i dzicy.
Jedzie Klu–Klu z Maciusiem, ale tak jej serce bije, nie żeby się bała, tylko układa sobie wszystko w głowie, co ma powiedzieć.
Patrzą się wszyscy na Klu–Klu, a ona siedzi w królewskiej loży obok Maciusia, jakby nigdy nic.
Felek otwiera posiedzenie.
Zadzwonił i powiedział:
— Posiedzenie otwarte. Porządek dzienny: o tem, żeby każde dziecko miało zegarek, punkt pierwszy. O tem, żeby dzieci nie całować, punkt drugi. O tem, żeby dzieci miały więcej kieszeni, punkt trzeci. O tem, żeby nie było dziewczynek, punkt czwarty.
W sprawie zegarków zapisało się do głosu piętnastu mówców.
Jeden poseł mówi, że dzieciom potrzebne są zegarki, bo muszą przychodzić do szkoły w porę, i nie wolno się spóźniać. Starsi prędzej mogą się obejść bez zegarków, bo umieją lepiej liczyć w pamięci.
— Jeżeli spóźnia się zegar ojca i mamy, dlaczego ja mam za to cierpieć? — mówi drugi mówca. Jak będę miał własny zegarek, będę pilnował, żeby dobrze szedł.
— Zegarek nie tylko do szkoły nam potrzebny, powiada trzeci poseł. Jeżeli spóźnimy się na obiad albo wieczorem, oni krzyczą na nas. A co my winni, że nie wiemy, która godzina, jeżeli nie mamy zegarków?
— A do zabawy także potrzebny zegarek, — mówi czwarty poseł. Jak się ścigamy albo probujemy się, kto dłużej będzie stał na jednej nodze, także bez zegarka jest niewygodnie.
— I jak wynajmujemy łódkę na godzinę, to nas oszukują. Mówią, że już godzina, a to kłamstwo, a musimy płacić za godzinę.
Felek znów zadzwonił:
— Przystępujemy do głosowania. Zdaje mi się, że jednogłośnie przejdzie uchwała, że dzieciom potrzebne są zegarki.
Znalazło się jednak dziewięciu posłów, którzy nie chcieli zegarków. Zaraz dziennikarz podbiegł do nich i pytał się, dlaczego nie chcą.
— Bo zaczniemy kręcić i zepsujemy. Bo szkoda pieniędzy. Bo można zgubić. Bo jak chodzić na rękach, to wypadnie i potłucze się. Bo i dorośli nie wszyscy mają zegarki, więc będą zazdrościli i będą się mścić. Bo nie są potrzebne. Bo tatuś odbierze, sprzeda i przepije pieniądze.
Felek znów zadzwonił.
— Uchwała zapadła większością wszystkich głosów przeciw dziewięciu.
Jednogłośnie przeszła uchwała, że dzieci nie chcą, żeby je każdy miał prawo całować, że nie lubią głaskania, nie chcą, żeby je sadzać na kolana, żeby je klepać i pieścić. Dla rodziców można zrobić jakiś wyjątek, ale dla ciotek nie. Wybrano komisję, która miała opracować dokładnie ustawę. I wtedy jeszcze raz będzie głosowanie.
W punkcie trzecim porządku dziennego uchwalono, że dziewczynki mają mieć dwie kieszenie, a chłopcy, sześć.
Klu–Klu była oburzona: dlaczego dziewczynki mają mieć trzy razy mniej, albo o cztery kieszenie mniej, niż chłopcy? Ale nic nie mówi i czeka, co będzie dalej.
Felek zadzwonił: sprawa dziewczynek.
I zaczęło się:
— Dziewczynki beksy. Dziewczynki plociuchy. Dziewczynki skarżuchy. Dziewczynki udają. Delikatne. Dziewczynki niezdary. Dziewczynki dumne. Dziewczynki się obrażają. Dziewczynki mają sekrety. Dziewczynki drapią.
A biedne dziewczynki–posłowie siedzą i tylko łzy mają w oczach. Aż tu z loży królewskiej odzywa się Klu–Klu:
— Proszę o głos.
Zrobiło się cicho.
— W moim afrykańskim kraju chłopcy i dziewczynki tak samo są zręczni, tak samo szybko biegają, drapią się na drzewa i fikają koziołki. A u was nie wiem, co się dzieje. Chłopcy kłócą się ciągle z dziewczynkami, przeszkadzają w zabawach, a sami nie chcą się z niemi bawić. Patrzę i widzę, że nie wszyscy, ale więcej chłopców jest łobuzów, niż dziewczynek.
— Oho, ho — rozległy się głosy.
Felek zadzwonił, żeby nie przeszkadzać.
— Chłopcy są niedelikatni, chłopcy się biją, chłopcy mają brudne ręce i uszy, chłopcy niszczą ubrania, chłopcy oszukują i kłamią.
— Oho, ho — rozległy się głosy.
Felek zadzwonił, żeby nie przeszkadzać.
— Chłopcy wydzierają stronice z kajetów i niszczą książki. Nie chcą się uczyć. Hałasują. Szyby tłuką. Korzystają z tego, że w Europie dziewczynki są słabsze, bo noszą sukienki i mają długie włosy…
— To niech obetną sobie włosy.
— I niech włożą spodnie.
Felek dzwoni.
— …dziewczynki są słabsze, więc chłopcy je krzywdzą. A potem jeszcze udają niewiniątka.
I nagle zerwała się burza. Jedni tupią, drudzy gwiżdżą na palcach. Krzyczą jeden przez drugiego.
— Patrzcie ją: będzie nas uczyć.
— Ty masz białe ręce.
— Do klatki z małpami.
— Królewska narzeczona.
— Żona Maciusia.
— Maciuś, Maciuś, Burek, idź na piec mruczeć.
— Kanarek. Siądź na grządce i śpiewaj.
Najwięcej darł się jeden. Wskoczył na fotel poselski, czerwony taki i wrzeszczy. Felek go znał: łobuz z pod ciemnej gwiazdy. Antek — złodziej kieszonkowy.
— Antek, jak Boga kocham — krzyknął Felek — wszystkie zęby ci wybiję.
— Sprobuj. Patrzcie go: minister. Baron fon Rauch. Felek — kartofelek. Pamiętasz, jakeś przekupkom jabłka z koszyków kradł. Baran, baron.
Felek cisnął w Antka kałamarz i dzwonek. Posłowie podzielili się na trzy grupy. Jedni uciekali co tchu z sali posiedzeń, a dwie pozostałe grupy zaczęły się prać.
Blady jak kreda Maciuś patrzał na to wszystko. A dziennikarz szybko notował.
— Panie baronie fon Rauch, niech się pan uspokoi. Nic się złego nie stało. To się krystalizują stronnictwa — powiedział do Felka.
I Felek istotnie się uspokoił, bo posłowie zupełnie o nim zapomnieli i bili się między sobą.
Och, jak Klu–Klu korciło, żeby po gzymsie spuścić się z loży królewskiej na salę, a złapać jeden fotel poselski, a pokazać tym zuchwalcom, jak umieją się bić afrykańskie dziewczęta. Wiedziała Klu–Klu, że wszystko ona narobiła, żal jej było Maciusia, że przez nią ma takie zmartwienie. Ale nie żałowała: niech wiedzą. I cóż jej powiedzieli: że czarna? Wie o tem. Do klatki z małpami? A no była: niech z nich który sprobuje. Narzeczona Maciusia? Więc co takiego? Gdyby tylko Maciuś chciał się z nią ożenić. Szkoda tylko, że głupia europejska etykieta nie pozwala wziąć udziału w tej walce.
Jak oni się biją! I to chłopcy. Niezdary, niedołęgi, fujary. Biją się już dziesięć minut, a nikt nie zwyciężył. Przyskakują i odskakują, jak koguty, a połowę uderzeń dostaje powietrze.
Jak Felek głupio rzucił kałamarz i dzwonek. Gdyby Klu–Klu poczęstowała Antka nie dwoma, ale jednym przedmiotem, nie stałby teraz, jak tryumfator na stole.
I Klu–Klu nie wytrzymała. Skoczyła, jedną ręką złapała się poręczy, potem żelaznej sztachetki, lekko stanęła na gzymsie, odbiła się, — impet spadku osłabiła, chwytając się za kinkiet elektryczny, przeskoczyła przez stół dziennikarzy zagranicznych, odepchnęła jak naprzykrzone muchy, pięciu napastników Antka.
— Chcesz się bić?
Zamachnął się Antek, ale pożałował. Tylko cztery uderzenia otrzymał, a właściwie jedno, bo Klu–Klu uderzyła naraz głową, nogą i dwiema rękami. I Antek leżał na podłodze z rozbitym nosem, zdrętwiałym karkiem, bezwładną ręką i trzema wybitemi zębami.
— Biedni ci biali: jakie oni mają słabe zęby — pomyślała Klu–Klu.
Skoczyła do stołu ministra, zamoczyła chusteczkę w szklance wody i przyłożyła Antkowi do nosa.
— Nie bój się — uspokajała go — ręka nie jest złamana. U nas po takiem pobiciu leży się dzień, wy delikatniejsi, to pewnie za tydzień dopiero będziesz zdrów. A za zęby bardzo cię przepraszam. O, nasze dzieci są znacznie silniejsze od białych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.