<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Śmiertelnie obrażony wrócił Maciuś do pałacu.
Nigdy, ale to nigdy noga jego w sejmie dziecięcym nie postanie.
Taka czarna niewdzięczność. Taka zapłata za jego pracę, jego dobre zamiary, jego podróże, w których omal nie postradał życia, — jego bohaterską obronę kraju.
— Czarnoksiężnikami ich robić, lalki im dawać do samego nieba, głupcom takim. Szkoda, że zaczął to wszystko. Dach im przeciekał, jedzenie było niedobre, zabaw nie było. A w jakiem państwie dzieci mają taki ogród zoologiczny? A mało było fajerwerków, muzyki wojskowej. Gazetę dla nich wydaje. Nie warto było. Ta sama gazeta jutro obwieści całemu światu, że go kotem–Burkiem i Maciusiem–kanarkiem nazwali. Nie, nie warto było.
I Maciuś kazał powiedzieć, że ani listów dzieci czytać nie będzie, ani po obiedzie audjencji nie będzie: nie chce dawać więcej prezentów. Dosyć!
Maciuś zatelefonował do prezesa ministrów, żeby zaraz przyjechał w bardzo ważnej sprawie; chciał się poradzić, co robić.
— Proszę mnie połączyć z prywatnem mieszkaniem prezesa ministrów.
— A kto mówi?
— Król.
— Prezesa ministrów niema w domu — powiedział prezes ministrów, nie wiedząc, że Maciuś pozna po głosie.
— A przecież pan ze mną rozmawia teraz — mówi Maciuś przez telefon.
— Ach, to wasza królewska mość, ach, przepraszam bardzo. Ale nie mogę przyjść, bo jestem chory, i zaraz położę się do łóżka. Dlatego mówię, że mnie niema w domu.
Maciuś odłożył telefon.
— Kłamie — mówi, chodząc po gabinecie wzburzony. — Nie chce przyjść, bo już wie o wszystkiem. Nikt mnie już teraz nie będzie szanował, śmiać się ze mnie będą.
Ale lokaj zameldował wizytę Felka i dziennikarza.
— Prosić! — rozkazał Maciuś.
— Przyszedłem zapytać się waszej królewskiej mości, jak mam napisać w gazecie o dzisiejszem posiedzeniu proparu. Można nic o tem nie pisać, ale będą plotki. Więc może napisać, że posiedzenie było burzliwe, że baron fon Rauch podał się do dymisji, to znaczy, że się obraził i nie chciał już być ministrem. Ale król się nie zgodził, i baron fon Rauch zostaje ministrem, i król mu daje order.
— A o mnie co pan napisze?
— Ależ nic. Przecież o takich rzeczach się nie pisze, bo to nieładnie. Najtrudniejsza sprawa, co zrobić z Antkiem. Antek jest posłem, więc nie można mu dać batów. Posłowie mogą się pobić między sobą, ale rząd nie ma prawa im nic robić, bo są nietykalni. Zresztą dostał już od Klu–Klu i może się uspokoi.
Maciuś był bardzo zadowolony, że nie napiszą w gazecie, że Antek się z niego śmiał, — i chętnie Antkowi przebaczył.
— Jutro posiedzenie zacznie się o dwunastej.
— To mnie wcale nie obchodzi, bo ja nie przyjdę.
— To źle — powiedział dziennikarz. — Mogą pomyśleć, że wasza królewska mość się boi.
— Więc co robić? Przecież jestem obrażony — mówi Maciuś ze łzami w oczach.
— To przyjdzie delegacja posłów przeprosić waszą królewską mość.
— Dobrze — zgodził się Maciuś.
Dziennikarz poszedł, bo musiał zaraz pisać do gazety, żeby jutro rano już było wszystko wydrukowane.
A Felek został.
— A mówiłem ci wtedy, żebyś się przestał nazywać Maciuś.
— No i co? — przerwał podrażniony Maciuś. — Ty nazwałeś się baronem fon Rauch, a nazwali cię baranem. To jeszcze gorzej, niż mnie. Kot, to nic złego przecież.
— Dobrze. Ale ja jestem tylko ministrem, a ty jesteś królem, i gorzej, żeby król był kotem–Maciusiem, niż minister baranem.
Klu–Klu nie poszła na posiedzenie, a Maciuś musiał. Z początku było mu nieprzyjemnie, ale wszyscy tak cicho siedzieli, i mowy były takie ciekawe, że Maciuś zapomniał wreszcie o tem, co było wczoraj.
Posłowie mówili dziś o czerwonym atramencie, i żeby się z dzieci nie śmiać.
— Jak nauczyciele poprawiają kajety, zawsze czerwonym atramentem, a my musimy pisać czarnym. Jeżeli czerwony atrament jest ładniejszy, my chcemy też ładnie pisać.
— Tak — powiedziała poseł–dziewczynka — i do kajetów powinni w szkole dodawać papier na obłożenie. Bo okładka może się zabrudzić. I jakieś pieczątki, jakieś kwiatki, albo coś, żeby można kajet przystroić.
Kiedy dziewczynka skończyła mówić, rozległy się oklaski. W ten sposób chłopcy chcieli pokazać, że wcale nie gniewają się na dziewczynki, a wczorajszą awanturę zrobiło tylko kilkunastu łobuzów. A jeżeli na parę setek posłów jest garstka łobuzów, to wcale znów nie tak dużo.
Bardzo długo mówiono, że dorośli śmieją się z dzieci.
— Jak się o coś zapytać, albo coś zrobić, to albo krzyczą na nas i złoszczą się, albo się z nas śmieją. Tak być nie powinno. Dorośli myślą, że wszystko wiedzą, a tak wcale nie jest. Mój tatuś nie mógł wyliczyć przylądków w Australji i wszystkich rzek w Ameryce; nie wiedział, z jakiego jeziora wypływa Nil.
— Nil nie jest w Ameryce, tylko w Afryce — odezwał się z miejsca inny poseł.
— Wiem lepiej od ciebie. Tylko tak dla przykładu powiedziałem. Dorośli nie znają się na markach pocztowych, nie umieją gwizdać na palcach, i dlatego mówią, że to nieładnie.
— Mój wujek umie gwizdać.
— Ale nie na palcach.
— A może i na palcach? Skąd wiesz?
— Głupi jesteś.
Może znów wynikłaby kłótnia, ale przewodniczący zadzwonił i powiedział, że nie wolno posłów nazywać głupcami, że będzie za to wykluczał z posiedzenia.
— A co znaczy wykluczać z posiedzenia?
— To jest parlamentarne wyrażenie. W szkole mówi się: wyrzucić za drzwi.
Tak posłowie powoli uczyli się, jak trzeba się sprawować na sejmie.
Pod koniec posiedzenia wszedł jeden spóźniony poseł.
— Przepraszam że się spóźniłem — mówi, ale mama nie chciała wcale pozwolić, bo wczoraj podrapali mi nos i nabili guza.
— To jest nadużycie. Poseł jest nietykalny, i nie mogą mu w domu zabronić iść na posiedzenie. Co to będzie za porządek? Jak jego wybrali na posła, musi radzić. W szkole też mogą zadrapać nos czasem, a rodzice nie zabraniają.
Tak zaczął się spór między dziećmi i dorosłymi, a to był dopiero początek.
Bo trzeba powiedzieć to, o czem ani Maciuś ani posłowie jeszcze nie wiedzieli: że za granicą o parlamencie dziecinnym zaczęły pisać gazety. I dzieci zaczęły coraz częściej rozmawiać w szkołach i w domu. I jak im niesprawiedliwie postawili zły stopień albo się na nich gniewali, zaraz mówiły:
— Żebyśmy mieli swoich posłów, toby tego nie było.
A w małem państwie królowej Kampanelli w południowej Europie, o coś się dzieci pogniewały i urządziły strejk. Ktoś się dowiedział, że dzieci chcą mieć tak jak robotnicy, swój własny sztandar, że sztandar ma być zielony. Więc urządziły pochód z zielonym sztandarem.
Dorośli bardzo się gniewali:
— Nowa historja. Mało mamy kłopotu z robotnikami i ich czerwonym sztandarem, teraz się znów zacznie z dzieciakami. Tego tylko brakowało.
Maciusia bardzo wiadomość ucieszyła, a w gazecie dzieci napisany był o tem duży artykuł pod nagłówkiem:
„Ruch się zaczyna“.
Pisało tam, że w państwie królowej Kampanelli jest ciepły klimat, i dzieci są tam bardziej gorące. Dlatego tam pierwsze zaczęły domagać się praw.
„Niedługo zielony sztandar przyjęty będzie przez wszystkie dzieci całego świata. I wtedy dzieci zrozumieją, że nie powinny się bić. I będzie porządek. I wszyscy ludzie będą się kochali. I wcale nie będzie wojen. Bo jak nauczą się nie bić, jak są małe, nie będą się biły, jak urosną“.
„Król Maciuś — pisało w gazecie, pierwszy powiedział, żeby dzieci miały zielony sztandar. Król Maciuś to wymyślił i teraz może zostać królem dzieci nie tylko w swojem państwie, ale na całym świecie“.
„Królewna Klu–Klu pojedzie do Afryki i tam wszystko wytłomaczy dzieciom murzyńskim. Będzie dobrze. Dzieci będą miały takie same prawa, jak dorośli i będą obywatelami“.
„Dzieci będą się słuchały nie dlatego, że się boją, tylko że same chcą, żeby był porządek“.
Wiele jeszcze innych rzeczy ciekawych pisali w gazecie. I Maciuś dziwił się bardzo, że smutny król mówił, że tak trudno być reformatorem, że reformatorzy najczęściej marnie kończą, a dopiero po śmierci ludzie widzą, że oni dobrze radzili — i stawiają im pomniki.
— A mnie wszystko idzie dobrze, żadne niebezpieczeństwo mi nie grozi. Miałem i ja wprawdzie sporo zmartwień i kłopotów, ale na to musi być przygotowany każdy, kto rządzi całym narodem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.