<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

— Słuchaj Felku, jestem bardzo nieszczęśliwym królem. Od czasu kiedy nauczyłem się pisać, podpisuję wszystkie papiery, nazywa się, że rządzę całym państwem, a właściwie robię to, co mi każą, a każą mi robić same nudne rzeczy i zabraniają wszystkiego, co przyjemne.
— A któż waszej królewskiej mości zabrania i rozkazuje?
— Ministrowie, — powiedział Maciuś. — Kiedy był tatuś, robiłem, co on kazał.
— No tak, byłeś wówczas królewską wysokością, następcą tronu, a tatuś twój był jego królewską mością — królem. — Ale teraz...
— Właśnie teraz jest stokroć gorzej. Tych ministrów jest cała kupa.
— Wojskowi czy cywile?
— Jeden jest tylko wojskowy, minister wojny.
— A reszta cywile?
— Ja nie wiem, co znaczy cywile.
— Cywile — to tacy, którzy nie noszą mundurów i szabel.
— No tak, cywile.
Felek włożył do ust pełną garść malin i głęboko się zamyślił. Poczem powoli i z pewnem wahaniem zapytał:
— Czy w ogrodzie królewskim są wiśnie?
Zdziwiło Maciusia to pytanie, ale że miał do Felka duże zaufanie, więc wyznał, że są wiśnie i gruszki i obiecał, że będzie przez kratę podawał je Felkowi, ile ten tylko zapragnie.
— Więc dobrze: widywać się często nie możemy, bo mogą nas wyśledzić. Będziemy udawali, że się zupełnie nie znamy. Będziemy pisywali listy. Listy te kłaść będziemy na parkanie (obok listu mogą leżeć wiśnie). Jak już ta tajna korespondencja będzie leżała, Wasza królewska Mość gwizdnie — i ja wszystko zabiorę.
— A jak ty mi odpiszesz, ty gwizdniesz, ucieszył się Maciuś.
— Na króla się nie gwiżdże, — powiedział Felek porywczo. Ja mogę dać hasło kukułki. Stanę sobie zdaleka i będę kukał.
— Dobrze, — zgodził się Maciuś. — A kiedy znów przyjdziesz?
Felek długo coś ważył w sobie, wreszcie odpowiedział:
— Ja tu przychodzić bez pozwolenia nie mogę. Mój ojciec jest plutonowym i ma bardzo dobry wzrok. Ojciec mi nie pozwala zbliżać się nawet bardzo do parkanu królewskiego ogrodu i wiele razy mi zapowiadał: „Felek, uprzedzam cię — żeby ci kiedy nie strzeliło do głowy wybrać się na wiśnie do królewskiego ogrodu — bo pamiętaj: jak ci jestem rodzonym ojcem, że gdyby cię tam przyłapano, skórę z ciebie zedrę, żywego z rąk nie puszczę“.
Maciuś się stropił.
— To byłoby straszne: znalazł z takim trudem przyjaciela. I oto z jego Maciusia winy — ten przyjaciel ma być ze skóry odarty. Nie, zaprawdę, zbyt to już wielkie niebezpieczeństwo.
— No, a jakże teraz wrócisz do domu? — zapytał niespokojnie Maciuś.
— Niech wasza królewska mość się oddali: ja sobie jakoś poradzę.
Maciuś uznał słuszność tej rady i wyszedł z zarośli. Czas był po temu najwyższy, bo zagraniczny guwerner, zaniepokojony nieobecnością króla, bacznie rozglądał się po królewskim ogrodzie.
Maciuś i Felek działali wspólnie teraz, choć przedzieleni kratą. Maciuś wzdychał często w obecności doktora, który co tydzień ważył go i mierzył, żeby się przekonać jak rośnie mały król i kiedy będzie już duży; żalił się na samotność i raz nawet wspomniał ministrowi wojny, że bardzo chciałby się uczyć musztry.
— Może pan minister zna jakiegoś plutonowego, któryby mógł mi udzielać lekcji.
— Owszem, chwalebne jest dążenie Waszej królewskiej Mości, by zdobyć wiadomości wojskowe. Dlaczego jednak ma to być plutonowy?
— Może być nawet syn plutonowego, — powiedział Maciuś uradowany.
Minister wojny zmarszczył brwi i zanotował żądanie króla.
Maciuś westchnął: wiedział już co mu odpowie:
— Żądanie waszej kr. mości wniosę na najbliższe posiedzenie rady ministrów.
Nic z tego nie będzie; przyślą mu pewnie jakiegoś starego generała.
Stało się jednak inaczej:
Na najbliższem posiedzeniu ministrów jeden był tylko temat rozmów i narad:
Królowi Maciusiowi wypowiedziały wojnę trzy naraz państwa.
Wojna!
Niedarmo był Maciuś prawnukiem mężnego Pawła Zwycięzcy: krew w nim zagrała.
Ach, gdyby mieć szkło, zapalające nieprzyjacielski proch na odległość i czapkę niewidkę.
Maciuś czekał do wieczora, czekał nazajutrz do południa. I nic. O wojnie doniósł mu Felek. Na poprzednie kartki Felek kukał tylko trzy razy, tym razem zakukał chyba ze sto razy. Maciuś zrozumiał, że kartka zawierać będzie wiadomość niezwykłą. Nie wiedział jednak, że aż tak niezwykłą. Wojny już dawno nie było, bo Stefan Rozumny tak jakoś umiał żyć z sąsiadami, że choć przyjaźni wielkiej nie było, ale i walki otwartej sam nie wypowiadał, ani nikt jemu wypowiedzieć się nie ośmielał.
To jasne: skorzystali, że Maciuś jest mały i niedoświadczony. Ale tem silniej pragnął Maciuś dowieść, że się omylili, że choć mały, król Maciuś kraj swój obronić potrafi. Kartka Felka głosiła:
„Trzy państwa wypowiedziały waszej królewskiej mości wojnę. Ojciec mój zawsze obiecywał, że na pierwszą wieść o wojnie upije się z radości. Czekam na to, bo zobaczyć się musimy“.
I Maciuś czekał: myślał, że tego dnia jeszcze wezwą go na nadzwyczajne posiedzenie rady — i że teraz on Maciuś, on — król prawowity — obejmie ster państwa. Narada jakaś istotnie się w nocy odbyła, ale Maciusia nie wezwano.
A nazajutrz zagraniczny nauczyciel odbył z nim lekcję, jak zwykle.
Maciuś znał etykietę dworską, wiedział, że królowi nie wolno kaprysić, upierać się i złościć, tembardziej w takiej chwili nie chciał w czemkolwiek ubliżyć godności i królewskiemu honorowi. Tylko brwi miał zsunięte i czoło zmarszczone i kiedy podczas lekcji spojrzał w lustro, przyszło mu na myśl:
— Wyglądam tak prawie, jak król Henryk Porywczy.
Czekał Maciuś na godzinę audjencji.
Ale kiedy mistrz ceremonji oznajmił, że audjencja jest odwołana, Maciuś spokojny ale bardzo blady powiedział stanowczo.
— Żądam, aby bezzwłocznie wezwano do sali tronowej ministra wojny.
„Wojny“ Maciuś powiedział z takim naciskiem, że mistrz ceremonji odrazu zrozumiał, że Maciuś wie już o wszystkiem.
— Minister wojny jest na posiedzeniu.
— To i ja będę na posiedzeniu — odparł król Maciuś i skierował swe kroki w stronę sali sesjonalnej.
— Wasza kr. mość raczy jedną tylko chwilę zaczekać. Wasza kr. mość raczy się zlitować nademną. Mnie niewolno. Ja jestem odpowiedzialny.
I stary rozpłakał się na głos.
Żal się Maciusiowi zrobiło starego, który istotnie wiedział dokładnie, co może król robić, a co nie wypada. Nieraz w długie wieczory siedzieli razem przy kominku, i przyjemnie było słuchać ciekawych opowieści o królu–ojcu i królowej–mamie, o etykiecie dworskiej, balach zagranicznych, galowych przedstawieniach w teatrach, manewrach wojskowych, w których król brał udział.
Maciuś nie miał czystego sumienia. To pisywanie listów do syna plutonowego było wielkiem uchybieniem, potajemne zrywanie wisien i malin dla Felka dręczyło Maciusia najbardziej. Wprawdzie ogród należał do niego, wprawdzie zrywał owoce nie dla siebie, a na podarek; ale czynił to ukradkiem, i kto wie, czy nie splamił tem rycerskiego honoru swych wielkich przodków.
Zresztą niedarmo był Maciuś wnukiem świętobliwej Anny Nabożnej. Maciuś miał dobre serce, wzruszyły go łzy starego. I byłby może Maciuś popełnił znów niewłaściwość, dając poznać swoje wzruszenie, lecz w porę się opamiętał i tylko mocniej zmarszczywszy czoło, chłodno powiedział:
— Czekam dziesięć minut.
Mistrz ceremonji wybiegł. Zakotłowało się w zamku królewskim.
— Skąd Maciuś się dowiedział? — wołał zirytowany minister spraw wewnętrznych.
— Cóż ten smarkacz robić zamierza? — krzyknął w uniesieniu prezes ministrów.
Aż minister sprawiedliwości przywołał go do porządku:
— Panie prezydencie ministrów, prawo zabrania na oficjalnych posiedzeniach odzywać się w ten sposób o królu. Prywatnie może pan mówić, co się panu podoba, ale narada nasza jest oficjalna. I wolno panu tylko — myśleć, ale nie — mówić.
— Narada została przerwana — probował się bronić przestraszony prezes.
— Należało oznajmić, że pan przerywa posiedzenie. Jednakże pan tego nie zrobił.
— Zapomniałem, przepraszam.
Minister wojny spojrzał na zegarek:
— Panowie, król dał nam dziesięć minut. Cztery minuty przeszły. Więc się nie kłóćmy. Jestem wojskowy, i muszę spełnić wyraźny rozkaz królewski.
Miał się czego obawiać biedny prezes ministrów; na stole leżał arkusz papieru, na którym wyraźnie napisane było niebieskim ołówkiem:
„Dobrze, niech będzie wojna“.
Łatwo było udawać odważnego wtedy, ale teraz trudno za nieostrożnie napisane słowa odpowiadać. Zresztą co powiedzieć, gdy król zapyta, dlaczego wówczas tę kartkę napisał? Toć zaczęło się wszystko od tego, że po śmierci starego króla nie chcieli wybrać Maciusia.
Wiedzieli o tem wszyscy ministrowie i nawet potrochu się cieszyli, bo nie lubili prezesa ministrów, że zbytnio się rozporządzał i już zanadto był dumny.
Nikt nie chciał nic radzić, a każdy myślał co zrobić, żeby na kogoś innego padł gniew królewski za zatajenie tak ważnej wiadomości.
— Pozostała minuta, — powiedział minister wojny; zapiął guzik, poprawił ordery, podkręcił wąsa, wziął ze stołu rewolwer — i w minutę później stał już wyprostowany przed królem.
— Więc wojna? — zapytał cicho Maciuś.
— Tak jest, mości królu.
Maciusiowi kamień spadł z serca: bo dodać muszę, że i Maciuś spędził te 10 minut w wielkim niepokoju:
A może Felek tak tylko napisał? A może nieprawda? A może zażartował?
Krótkie: „tak jest“ uchylało wszelkie wątpliwości. Jest wojna i to duża wojna. Chcieli załatwić bez niego. A Maciuś sobie tylko wiadomym sposobem odkrył tajemnicę.
W godzinę później chłopcy krzyczeli na cały głos:
— Dodatek nadzwyczajny: Przesilenie ministerjalne.
To znaczy, że ministrowie się pokłócili.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.