<<< Dane tekstu >>>
Autor Czesław Kędzierski
Tytuł Król baśni
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

KRÓL BAŚNI
BAJKA WSTĘPNA
CZESŁAWA KĘDZIERSKIEGO
W kraju północnym, Danją zwanym, tam, gdzie dwa wielkie morza się łączą — Bałtyckie i Północne — jest maleńka wysepka, cała zielona od lasów bukowych i łąk. Na tej wysepce znajduje się miasteczko Odense. W miasteczku tem stał się raz dziw nad dziwy. Było to już bardzo, bardzo dawno, kiedy jeszcze ani Was, ani Waszych ojców, ani dziadków Waszych nie było na świecie.

W najuboższej części tego miasteczka stała wtedy maleńka, pochyła i bardzo mizernie wyglądająca chata. A w tej chateczce jedna tylko była izdebka. Ogromnie biedna to była izdebka, — w jednym kącie stał piecyk na cegłach, w drugim kącie z desek surowych sklecone łóżko, na środku z takichże desek stół i dwie ławy, pod oknem stołek i warsztat szewski, a nad warsztatem, na sznurkach deseczka z kilkoma postrzępionemi książkami.
W tej oto izdebce mieszkał chudzina szewczyna, który był bardzo biedny i często głodny udawał się na spoczynek. Ale miał on duszę bardzo bogatą, serce pełne ciepła miłości, a głowę pełną urojonych obrazów. Zbyt wiele roboty nie miał, to też żona jego musiała dorabiać na utrzymanie, jako praczka poza domem. On zato nieczęsto opuszczał ubogą izdebkę, i gdy nie miał roboty, wtedy czytał. Czytał bajki z tysiąca i jednej nocy, czytał utwory teatralne i wiersze wielkich poetów, czytał Pismo Święte. Czytał i głośno deklamował. I marzył o bohaterskim królu Francuzów, wielkim Napoleonie, i o tem, jakby również zostać bohaterem. Głośno marzył w swej ubogiej izdebce chudzina szewczyna, szewczyna niezwykły.
W tej to izdebce urodził się pewnej nocy kwietniowej chłopaczek śliczny, jasnowłosy i niebieskooki. Przyszedł na świat bardzo zapłakany i krzyczący bardzo. Uszczęśliwiony szewczyna biegał radośnie po izdebce i tulił chłopaczka, kołysał i uspokajał, lecz wszystko na nic się zdało. Wtedy ułożył go na łóżku, czytał mu bajki z tysiąca i jednej nocy, deklamował wiersze wielkich poetów i Pismo Święte mu czytał. Lecz wszystko na nic się zdało. Wtedy zniecierpliwił się szewczyna i powiedział:
— Janku, czemu tak wrzeszczysz jak kociak? Mówię ci albo śpij, albo leż spokojnie i słuchaj, co ci czytam!
Ale to nie pomogło, chłopczyk płakał i krzyczał w dalszym ciągu bez przerwy.
Aż nagle stało się coś dziwnego. W mrocznej, świeczką tylko oświetlonej izdebce, zajaśniała niespodzianie wielka światłość a przy łóżku stanęła prześliczna Dobra Wróżka. Nad główką chłopczyny wyciągnęła dłonie z złotą koroną i rzekła:

Dar królewski tobię niosę:
Masz koronę w złotej jaśni,
Najsławniejszym będziesz w świecie,
W złud królestwie — królem baśni...

I chłopczyk, jakby słowa te rozumiejąc, przestał płakać, uśmiechnął się i rączęta wyciągnął ku złotej koronie. Ale wtedy Dobra Wróżka znikła, rozwiała się w powietrzu, znikła światłość wielka i znów mrok zaległ ubogą izdebkę. Oniemiał ze zdziwienia chudzina szewczyna, nie wiedział, czy sen to był, czy jawa. Przeto złotej korony jął szukać na skroni dziecka, ale jej nie znalazł. Ujrzał zato rozkosznie roześmianą twarzyczkę dziecka, które jak gdyby zrozumiało przepowiednię Dobrej Wróżki.
Taka była pierwsza noc maleńkiego Janka na świecie.
A potem? Potem Janek rósł, rósł coraz więcej, wyrastał na chłopca coraz to większego. Ale chłopiec był to dziwny, nie taki jak inni chłopcy. Był wrażliwy bardzo i bardzo nieśmiały, nie szukał towarzystwa rówieśników, a jedynym przyjacielem był mu ojciec. Ojciec był mu wszystkiem. Mały Janek całemi godzinami siadywał przy nim, zasłuchany w czytanie ojcowe i — marzył.
W izdebce ubogiej się wychowywał, ale w tej izdebce wymarzył sobie cały świat pełen dziwów i czarów. Na zawołanie jego wychodziły z pod pieca krasnoludki przysadziste, a z „ogródka“ z dachu chaty przylatywały elfy powiewne. I wtedy na dany przez niego znak świerszcze za kominem zaczynały muzykować — grały wesoło, siarczyście, od ucha, to znów cicho, smętnie, tajemniczo. A w takt muzyki krasnoludki i elfy tańczyły zadzierżyście a wdzięcznie i posuwiście.
A potem na dany przez niego znak nabierały życia jego lalki. Tak, prawdziwe lalki, które sam sobie szył z różnych starych szmatek. Miał takich własnej roboty lalek bardzo dużo. Biedne to były lalki, nędzne i dosyć szpetne, ale dla niego posiadały urok niezwykły. Na zaklęcie jego stawały się żywe, zmieniały się w księżniczki zaczarowane i rycerzy walecznych, w pazików i starych królów i czarownice. I wszystkie ruszały się i chodziły, rozmawiały z sobą i z Jankiem, przyglądały się tańcom elfów i krasnoludków i podziwiały je, aż w końcu same zaczęły deklamować różne piękne wiersze, skakać, tańczyć i różne płatać figle, sobie i Jankowi. A gdy już dosyć było tej zabawy, wtedy Janek dawał znak, i wszystko znikało posłusznie w kryjówkach. Tak, w ubogiej izdebce dziwne rzeczy się działy — świat czarów, w którym mały Janek był królewiczem.
Królestwo czarów rozszerzało się przed Jankiem im więcej podrastał. Latem przez okno w dachu spoglądał na ogród czarodziejski. Była to zwykła z nierównych desek zbita skrzynka, umieszczona na dachu chaty, w której rosły szczypiorek i pietruszka, zasiane przez chudzinę szewczynę. Ale dla małego Janka był to ogród czarodziejski, pełen kwiatów najpiękniejszych, z czarodziejskiem zwierciadłem, z ukochaną Marysią, z wróżką-staruszką i królową Śnieżką. Tak, w niezdarnej skrzynce na dachu dziwne rzeczy się działy przed oczyma małego Janka-królewicza.
Królestwo czarów otwierało się wszędzie, gdzie Janek zstąpił. Tuż obok chaty przy płocie, rósł krzak porzeczek. Lichy, mizerny krzaczek, który małego Janka zachwycał. Brał tedy fartuch matczyny, rozwieszał go między murem chaty a płotem, siadał pod nim i wpatrywał się w krzak, na który padały promienie słoneczne. O, jakież działy się wtedy dziwy. Schowek Janka zmieniał się w olbrzymi, przepyszny pałac, w którym on, Janek królował. A mały krzak porzeczkowy wyrastał na olbrzymi park zaczarowany, pełen srebrnych strumyków i gwiazd migocących, pozawieszanych między gałęziami drzew. Tak, pod połatanym fartuchem matki i w nędznym krzaku pod płotem roztwierał swe złote bramy przedziwny świat czarów, w którym mały Janek był królewiczem.
Ale potem przyszedł na Janka czas smutku i troski i wielkiej niedoli.
Chudzina szewczyna, ojciec Janka królewicza, marzył coraz więcej o bohaterskim królu Francuzów, wielkim Napoleonie, i o tem, jakby również zostać bohaterem. O bojach rycerskich marzył i zaciągnął się do wojsk Napoleona. Zawarczały bębny, zagrała pobudka — i ojciec, uścisnąwszy małego Janka na pożegnanie, powiedział: — Gdybym nie wrócił, pamiętaj, ażebyś stał się sławny! — I poszedł. Poszedł na wojnę przeciw Niemcom, by okryć się chwałą walecznych w obronie ojczyzny duńskiej. Ale nie danem mu było zdobyć sławę rycerską. Skończyła się wojna, zanim zaszedł na pole walki. Przeto powrócił bez znaku rycerskiego i pełen smutku. A wkrótce potem umarł chudzina szewczyna, szewczyna niezwykły.
Pierwszy smutek legł na sercu Janka-królewicza, smutek ciężki jako kamień. Janek osierociał, stracił ojca, przyjaciela jedynego. Zaczął się dla niego czas wielkiej niedoli.
Janek-królewicz chodził do szkółki dla biednych. Uczył się religji, pisania, rachunków. Był nieśmiały i wrażliwy, wszystkim ufał, do nauczyciela odnosił się serdecznie, z wdzięcznością. Na imieniny ofiarował mu swe pierwsze wierszyki, które sam napisał. Lecz nauczyciel wyśmiał go zato i kpił z niego, a nawet srodze go zelżył. Od tej chwili koledzy, niedobrzy chłopcy, prześmiewali Janka na każdym kroku, prześladowali go i wołali za nim na ulicy:

„O, rety, rety, rete,
Patrzcie głupca wierszokletę!“

Janek uciekał wtedy, ukrywał się w kącie ubogiej izdebki płakał rzewnie i modlił się gorąco do Boga o opiekę.
Raz znalazł się Janek w lasku podmiejskim. Po raz pierwszy w życiu. I wtedy zdało się mu, że jest w rajskim ogrodzie, gdzie wszystko stworzenie śpiewa na chwałę bożą. Ale w lesie stróżował leśnik bardzo srogi i nielitościwy; bił on wszystkich, którzy zaszli do lasu. Kiedy się pokazał, uciekali wszyscy. Uciekał i Janek, ale ponieważ miał drewniaki, które zgubił, a igliwie kłuło go w bose nogi, przeto uciec nie zdołał. Stanął nad nim leśnik okrutny i już zamierzył się harapem, gdy nagle Janek spojrzał na niego i zawołał:
— Jakże możesz mnie bić, skoro Bóg mógłby to zobaczyć!
Wtedy srogi leśnik odrazu złagodniał, spojrzał mu w oczy życzliwie, po twarzy pogłaskał, zapytał, jak się nazywa i dał mu kilka pieniążków. Więc powrócił coprędzej do ubogiej izdebki i dziękował Bogu za opiekę. Pobożny wielce był Janek, biedny królewicz.
W tymże czasie zdarzyło się, że przyjechał do miasteczka wędrowny teatr. Janek zaznajomił się z woźnym teatru, dostał się za kulisy teatralne i oniemiał z zachwytu. Zobaczył prawdziwych królów i królewne, paziów i rycerzy. Jego królestwo czarów powiększyło się, marzył już tylko o teatrze, do teatru chciał iść, by stać się sławnym, jak to ojciec przykazał. Teatr stał mu się nowym światem zaczarowanym.
A kiedy po ukończeniu szkółki matka chciała go oddać w naukę do krawca, rzucił się matce do nóg i zawołał z płaczem:
— Matulu, nie do krawca, w świat pójdę i muszę być sławny, bo tak tatulo nakazał...
I wtedy w ubogiej izdebce stał się znowu dziw nad dziwy. W jednej chwili zajaśniała wielka światłość i jakby z pod ziemi wyrosła, ukazała się ponownie prześliczna Dobra Wróżka. Nad płową głową Janka wyciągnęła dłonie z złotą koroną i rzekła:

Dar królewski ci przyrzekłam:
Masz koronę w złotej jaśni,
Najsławniejszym będziesz w świecie,
W złud królestwie — królem baśni.
Idź w świat wielki na trud wszelki,
Po największą sławę w świecie,
Będziesz królem krain baśni,
Znać cię będzie każde dziecię!

I zaledwie tajemnicze te słowa Dobra Wróżka wypowiedziała, znikła, rozwiała się w powietrzu. I wtedy dopiero ocknęli się z zdziwienia Janek i matka, i nie wiedzieli, czy sen to był, czy jawa. Ale wtedy też rozgrzało się serce matczyne, i ogniem wielkim rozgorzało serce Jankowe. Matka, jakby oczarowana, spakowała jego ubranka w nędzny tłumoczek i zaprowadziła go do pocztarka, który zawiózł Janka za darmo do wielkiego miasta stołecznego.
Znalazł się Janek w stolicy sam jeden, bez przyjaciół, bez krewnych, bez znajomych. Chłopiec czternastoletni z tłumoczkiem w ręku i trzynastu talarami w kieszeni szedł na spotkanie sławy.
Długo się tu tułał koło teatru, śpiewał w chórze teatralnym, głodował, oszczędzał, wierząc niezachwianie, że w teatrze stanie się sławnym. I wtedy nie bardzo umiejąc pisać, Janek-królewicz napisał pierwszą swoją sztukę teatralną, której grać nie chciano. Wierzył Janek, wierzył, aż nareszcie wypędzono go, mówiąc, że do teatru wcale się nie nadaje. Przeto znowu znalazł się na bruku stolicy w nędzy okropnej. I znowu napisał sztukę teatralną, której znowu grać nie chciano. I kiedy ośmnastoletni Janek w rozpaczy myślał, że teraz już pewnie umrze, kiedy coraz żarliwiej modlił się o pomoc do Boga, wtedy najniespodziewaniej znalazł się opiekun, pan Collin. Przygarnął nieszczęśliwego do siebie i u króla duńskiego uprosił dla niego pomoc pieniężną na naukę w gimnazjum.
Nowe życie zaczęło się dla niego. Janek-królewicz kształcił się teraz za pieniądze samego króla. Dobra Wróżka czuwała nad nim. Ale choć głodu teraz nie zaznał, to przecież niewesołe były lata szkolne. Niczego nie umiał, dlatego zaczynać musiał od samego początku. A ponieważ znacznie był starszy od swych kolegów, przeto wyśmiewali się z niego wszyscy, nazywając go gęsiorem albo kaczorem. I on naprawdę czuł się sam jakgdyby owem brzydkiem kaczątkiem w gromadzie małych kacząt. Uciekał tedy od wszystkich, w samotni tylko uczył się pilnie, i marzył o swych światach zaczarowanych.
Po kilku latach był już studentem. I teraz wkroczył na właściwą drogę do sławy jako poeta. Janek królewicz chciał być poetą. Zaczął tworzyć wiersze, sztuki teatralne i powieści. A nakoniec, kiedy siedział w swej samotni i marzył, nagle z wszystkich kątów wyskoczyły jego dawne elfy i krasnoludki, w pokoiku jego wyrosły zaczarowane ogrody i lasy i jeziora, ptaszki zaczęły śpiewać i ludzkim przemawiać do niego językiem. A wśród szumu i śpiewu i pogwaru usłyszał tajemnicze nawoływanie:
— Oto królestwo twoje, królestwo zaczarowane, królestwo baśni... Tyś nasz król i władca... Panuj tu i bądź sławny...
I wtedy Janek zaczął tworzyć bajki. Pierwsze jego bajki — utworzone na tle zasłyszanych w dzieciństwie podań ludowych — wywołały powszechne uznanie, zachwyciły wszystkich. A on tworzył coraz to nowe, coraz piękniejsze. Janek stał się sławny na cały świat. Król duński zapraszał go do swego pałacu, wszyscy wielcy i mali tłoczyli się do niego. Janek stał się równy królowi. Dobra Wróżka zjawiła się u niego po raz trzeci i na skroń jego włożyła złocistą koronę króla baśni, a w rękę dała mu berło poezji. I wtedy uczuł w sobie szczęście największe Janek, syn chudziny-szewczyny z ubogiej izdebki, w miasteczku na północnej wyspie zielonej.

Bajka nie bajka. Historja prawdziwa, jaka się zdarzyła przed laty wielu. Na duńskiej wyspie Fuenen, w miasteczku Odense. Janek-królewicz był synem ubogiego szewca i nazywał się Jan Chrystjan Andersen. Urodził się 5 kwietnia 1805 roku, a umarł 15 września 1875 roku. Bajki jego wsławiły go na całym świecie. Dał on swemu narodowi duńskiemu najpiękniejszą poezję, wszystkie dzieci na świecie wychowują się na jego bajkach, dzieci wszystkich narodów. On przed każdem dzieckiem otwiera swoje królestwo zaczarowane i daje treść na całe życie. On — król baśni. Spieszcie więc wszyscy do jego królestwa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Czesław Kędzierski.