Królewska miłośnica/Część III/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział Kradzież djamentów
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ VIII.
Kradzież djamentów.

W nocy z dnia 10 na 11 Stycznia r. 1791 popełniono w pałacu Luciennes kradzież niesłychanie cennej biżuterji. Popełnioną została z niezmiernem zuchwalstwem i uderzającą chytrością. Niestety! do straty pani Dubarry przyczynił się swoją nadmierną ufnością do ludzi sam książę de Brissac.
Oto jak się rzeczy miały:
Przedewszystkiem zaczęły znikać z pałacu rozmaite mniej cenne drobiazgi, na co pani Dubarry nie zwróciła baczniejszej uwagi. Niebawem jednak zginęła lorneta z perłowej masy, dar Ludwika XV i ulubiony ołówek w złotej oprawie, który otrzymała od księcia na pamiątkę pewnej szczęśliwej i wesołej chwili, gdy stary wojak tym ołówkiem napisał po niesłychanym wysiłku pierwszy i jedyny w swojem życiu wierszowany madrygał — oczywiście na jej cześć.
Zalewając się łzami, opowiedziała o tej bolesnej stracie, zapewniając, że nie wynagrodzi jej żaden dar analogiczny i poszukując rady, celem odzyskania podwójnie drogich pamiątek. Dodała, że nie wie, kogo ma podejrzewać, gdyż całą służbę swoją uważa za niezdolną do takiej „zbrodni“.
Książe de Brissac, nastając na oczywistości, że kradzież popełnił złodziej domowy, doradził jej na razie nie czynić popłochu. Zaufany kamerdyner, któremu książę przy ceremonji ubierania się opowiedział był o wypadku, a zarazem niebacznie wyraził się, iż na szczęście złodziej nie dobrał się do skarbca pani Dubarry, mieszczącego bezcenne djamenty, po dniach kilku oświadczył mu, że ma krewnego — nader zdolnego detektywa, który podejmuje się z jego pomocą wyśledzić złodziei.
Ukartowano plan: hrabina Dubarry wyjedzie na kilka dni do córki księcia, pani Montemart, a tymczasem służący księcia i jego „zdolny“ kuzyn zamieszkają w charakterze nowoprzyjętych sług w pałacu hrabiny, otrzymają od niej klucze do zamkniętych komnat, z których właśnie z pod klucza zginęły pamiątkowe przedmioty, ukryją się tam i — jak spodziewać się należy — rychło wpadną na trop niewiedzącego o przedsięwziętych środkach ostrożności złodzieja.
Jak powiedziano, tak zrobiono.
Rezultatem było, że hultaj, sługus de Brissaca, i jego konfident, rzekomy detektyw, operując bezpiecznie w zamkniętych pokojach, pod nieobecność hrabiny dokonali z łatwością włamania do skarbca i ulotnili się bez śladu ze swoją bezcenną zdobyczą.
Książę de Brissac był niepocieszony, iż swoją naiwną radą przyprawił panią Dubarry o stratę djamentów, stanowiących olbrzymiej wartości majątek. Zarządził, poświęcając znaczne sumy, sekretny pościg za złodziejami, na ten raz przez istotnych detektywów ze słynnej z talentów śledczych policji angielskiej.
Przypuszczano bowiem — jak okazało się trafnie — że złodzieje postarają się swoją zdobycz spławić właśnie do Anglji, gdzie trwała w owym czasie prawdziwa orgja nabywania przez rodziny lordowskie rodzinnych klejnotów, zbywanych przez emigrantów francuskich niemal za bezcen pośredniczącym w kupnie fachowym handlarzom.
Z czasem przy pomocy pewnego agenta londyńskiego odkryto i ujęto złodziei, ustalono nazwiska bankierów — nabywców nieprawego łupu i książę de Brissac poczynił odnośne kroki prawne w Londynie dla zapewnienia hrabinie zwrotu jej własności.
Zarazem udało się zręcznym detektywom odnaleźć w pobliżu Marly paserów, którzy nabyli widocznie z innych rąk złodziejskich lornetę i złotą obsadzkę ołówka. Ci w obawie odpowiedzialności, za zmową ze złodziejami, nie chcieli wydać ich nazwisk i spławili rzeczy osobom trzecim. Sporządzono odnośne protokóły policyjne, sprawa obiecywała dłużyć się bez końca — i książę de Brissac postanowił zatuszować ją za zwrót obu skradzionych pamiątek, za które ofiarował znaczną sumę wykupu.

∗                ∗

Tymczasem pani Dubarry, nie czekając tak pomyślnego rezultatu sekretnych zabiegów księcia de Brissac, a zniechęcona do wartości jego rad w sprawach praktycznych, przedsięwzięła na własną rękę szalony krok.
Szalony! — albowiem od tego kroku rozpoczyna się działanie Fatum, które przywiodło ją ku gilotynie!
Któż bowiem w owych czasach przewrotu, gdy rozpętała się do ostatnich granic zawiść socjalna względem możnych ludzi dawnego autoramentu, kiedy, nie bacząc na umieszczenie śród praw zasadniczych prawa własności, co dnia konfiskowano majątki rodowe dawnej arystokracji i dobra kościelne, kiedy nawet przezorna finansjera burżuazyjna nie kwapiła się z ujawnianiem swoich bogactw, kiedy rząd poszukiwał na gwałt środków na prowadzenie kosztownych wojen, a lud głodował — kto, mówię, w tak niebezpiecznym czasie mógł być tak lekkomyślny, aby swoją zamożność wystawiał na jaw?!
Tak niepojęcie lekkomyślną mogła być tylko pani Dubarry — kobieta niewątpliwie finezyjna w każdym innym wypadku, lecz zgoła niepotrafiąca niewieścim umysłem dotychczasowej pieszczochy losu objąć wagi zaszłych zmian, niepogodzona bynajmniej z tem, że przewrót, który nastąpił na tylu polach, może dotyczyć i jej — cichej obywatelki, kryjącej się skromnie śród nieskromnych zresztą świadectw dawnego dworskiego przepychu! Była pewna, że fortunę swoją zdobyła najprawowitszą drogą, przez miłość króla, który już zeszedł do grobu, i że nie może tej fortuny odebrać jej nienawiść ludu, który poczynał dopiero żyć, oraz jego przedstawicieli, którzy, porwani wirem politycznych wypadków, nie zaprzątali sobie głowy tem, co porabia jakaś ex-faworyta dawno zapomnianego króla Ludwika XV!
W istocie o pani Dubarry nikt nie mówił. Żyła w zapomnieniu — i mogła była przeżyć do głębokiej starości, gdyby nie to, że... nagle krzykiem o dokonanym u niej rabunku zwróciła na siebie uwagę powszechną.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Oto pewnego dnia ludzie jęli przystawać ze zgrozą przed rozlepionemi na murach kamienic Paryża i na parkanach okolic Luciennes afiszach, które olbrzymiemi literami głosiły:

2000 LUIDORÓW NAGRODY ZA
WSKAZANIE ŚLADÓW
ZŁODZIEI DJAMENTÓW,
PRZEPADŁYCH Z PAŁACU LUCIENNES.

Gdybyż tylko to!... Ta królewska nagroda mogła tylko rozpalić pokusę bezowocną w sercach kandydatów na detektywów.
Ale nieopatrzna kobieta, niepomna zmian socjalnych, pomna tylko ciosu, którym dotknęła ją olbrzymia strata, opisywała szczegółowo w długich plakatach, celem ułatwienia pościgu za złodziejami i wykrycia swoich bogactw, — wszystkie utracone przedmioty: owe djamenty, szafiry, szmaragdy, rżnięte misternie drogie kamienie, sznury pereł z dwustu sztuk, bicze korali, kształty brylantów o wadze 20 karatów!
I czytały to wszystko tysiączne chciwe oczy — czytali ludzie, zgorączkowani głodem — czytali zaciekli rewolucjoniści, zdumieni obnażeniem skarbów, które nałożnicy swojej pozostawił był król, wiecznie znajdujący się w tarapatach pieniężnych, pustoszący skarb państwa dla zadowolenia kaprysów swoich metres! Zgnilec, który dziedzicowi swemu pozostawił puste kasy i dał początek następczej katastrofie, wzmożonej przy nowych wpływach przez dziedziczne nawyki trwonienia — przez rozrzutność królowej „Austrjaczki“, przez szał dworu, przez nieoględność zbyt późno wprowadzającego system oszczędnościowy Ludwika XVI.
Zazdrość, gniew, chciwość miotały tłumem. Pobudzona wyobraźnia niebawem podwoiła, potroiła, zwielokrotniła bogactwo tej jakiejś Dubarry!...
Podniosły się pięści, czerwieniły twarze, tupotały złością saboty patrjotów — naprzód szeptem zdumienia, później krzykiem zgrozy komunikowano sobie o skarbach Golcondy w pałacu Luciennes, o Sezamach, ukrytych pod ziemią, o kopalniach złota, o górach porcelany i kryształów, o nożach, wysadzanych brylantami, o czarodziejskich serwisach z Indji i Chin! Niewątpliwe cuda sztuki, które skrzętnie zbierała przez całe życie, stawały się w tych poszeptach, pomrukach i hałasach baśnią, stokrotnie przerastającą rzeczywistość...
Te szumne plakaty podrażniły już z musu sankiulotów, nazbyt przywykłych do zdobywania środków dla ojczyzny — a pośrednio i dla kieszeni jej zręcznych i bardziej bezceremonjalnych urzędników — drogą przez plac kaźni. Już tu i ówdzie wykluwał się w sercach patrjotów, w klubach agitatorów, w kancelarjach komitetów bezpieczeństwa, zamiar zdobycia skarbów pani Dubarry torem normalnym dla bieżącego czasu — a lekkomyślna kobieta jeszcze nie wiedziała o niczem. Nadto powiadomiona o tem, że djamenty odnalazły się w Anglji, odbyła tam trzykrotnie podróż, aby wszcząć proces z nabywcami, dowieść praw swojej własności, walczyć z formalistyką sądów angielskich i złą wolą tych, którzy nie chcieli wyzbyć się nabytych za bezcen z rąk złodziei skarbów bezcennych.
Nie wiedziała o tem, że te podróże zagraniczne, że ujawniony udział de Brissac‘a w poszukiwaniu jej dobra, tajemnicze warunki kradzieży przez ludzi, dopuszczonych do wnętrza pałacu, zwrot pamiątkowych kosztowności, wymienionych wszelako w plakatach, jako przepadłe — wszystko to w podejrzliwych, nie rozumiejących, lecz wierzących w swój węch śledczy ludziach, budziło przekonanie o tem, iż cała owa kradzież jest symulacją, mającą na celu zawczasu przewieźć zagrożone ewentualną konfiskatą bogactwa pani Dubarry za morze, dokąd ona sam a zamierza emigrować. Plakaty, głoszące kradzież, były rzekomo zamydleniem oczu, mogących przeszkodzić całej tej operacji.
Wypada przyznać, że zbieg okoliczności wytwarzał niejakie pozory na korzyść takiej hipotezy, ale nawet, gdyby ich nie było — chciwość, fanatyzm i zła wola obeszłyby się i bez nich...
Prosta droga nie jest najkrótszą w czasach rewolucji — albo najprostszą jest ta, która prowadzi od interesu politycznego do gilotyny przez wszystkie fałsze, jakich wymaga cel.
Rewolucjoniści oskarżają politykę i jej intrygi, oraz religję i jej przesądy, ale sami łacno korzystają z nauk Macchiavelli‘ego i Lojoli!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Krok pani Dubarry — ogłoszenie o kradzieży — miał z czasem zemścić się na niej okrutnie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.