Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Mirandola)/Córka rozbójników
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Śniegu |
Pochodzenie | Baśnie |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cała baśń Cały zbiór |
Indeks stron |
Zosia jechała przez ciemny las, a blask złotego powoziku zwrócił uwagę rozbójników, którzy zaczęli wołać:
— To złoto! Złoto!
Nadbiegli, zabili dojeżdżacza, lokaja i stangreta i wyciągnęli Zosię.
— Tłusta jest, śliczna, karmiona orzechami! — zawołała szkaradna, stara rozbójnica, o kołtunowatych włosach, krzaczastych brwiach i brodzie. — Będzie smakowała, jak tłuste jagnię. Zaraz ją zarznę! — To rzekłszy dobyła ogromnego noża, błyskając nim straszliwie.
— Au! — wrzasnęła jednocześnie stara jędza.
Nic dziwnego, że tak było, gdyż córka jej, którą miała na plecach, ukąsiła ją w ucho.
— Nieznośna jesteś! — rzekła, zła iż nie może zarżnąć Zosi.
— Chcę się z nią bawić! — powiedziała dzika dziewczyna. — Musi mi dać swój zarękawek i sukienkę i spać razem ze mną w jednem łóżku! — a rzekłszy to ukąsiła jeszcze raz w ucho matkę, tak że podskoczywszy okręciła się wokoło.
Rozśmieszyło to rozbójników, którzy zawołali:
— Ślicznie tańczysz babo ze swem pomietłem.
— Chcę wsiąść do złotego powoziku! — rzekła dzika dziewczyna i uczyniła to, gdyż była samowolna i rozpieszczona wielce. Potem zaś, obie z Zosią ruszyły w głąb lasu. Dzika dziewczyna była tak duża jak Zosia, tylko barczysta, krępa i ogorzała od słońca. Oczy miała czarne i niemal smutne. Objęła Zosię i powiedziała: — Nie zarzną cię, jak długo ja nie pogniewam się na ciebie! Jesteś pewnie królewną?
— Nie! — rzekła Zosia i opowiedziała swe przygody i poszukiwania za Jankiem.
Dzika dziewczyna wysłuchała wszystkiego, skinęła głową i rzekła:
— Nie zarzną cię, choćbym była na ciebie zła, gdyż wówczas uczynię to sama.
Potem otarła łzy z oczu Zosi i wsadziła ręce w jej zarękawek ciepły i miękki.
Na koniec zatrzymał się powozik w podwórzu zbójeckiego zamku. Mury były popękane od góry do dołu, ze szczelin wylatywały kruki i wrony, wszędzie mnóstwo było straszliwych psów, wyglądających jakgdyby mogły połknąć całego człowieka. Ale żaden nie szczekał, gdyż było to zabronione.
Pośrodku wielkiej, okopconej sali paliło się ognisko, dym bił pod strop i uchodził na zewnątrz licznemi szczelinami. W ogromnym kotle gotowano zupę, a zające i króliki pieczono na rożnach.
— Będziesz dziś spała ze mną, przy mych kochanych zwierzątkach! — powiedziała dzika dziewczyna.
Pojadły sobie, popiły i poszły w kąt sali, gdzie była słoma i derki. Ponad tym barłogiem zobaczyła Zosia dużo żerdzi, na których siedziało może ze sto gołębi. Spały wszystkie, ale zaczęły się ruszać gdy nadeszły dziewczęta.
— Wszystkie są moje! — powiedziała dzika dziewczyna, chwyciła pierwszego z brzegu za nogi i zaczęła nim potrząsać, tak, że biedny ptak bił skrzydłami ze strachu. — Pocałuj go! — zawołała, podsuwając Zosi pod usta.
— A tam siedzi leśna hołota! — dodała, wskazując na zakratowaną dziurę w murze. — Te gołębie uciekłyby zaraz do lasu, gdyby je tylko wypuścić. A tutaj mam moje kochane, małe Bee! — To rzekłszy, wyciągnęła za rogi młodego rena z obręczą na szyi, który stał przywiązany za zagrodzeniem. — I jego trzymać muszę na uwięzi, gdyż uciekłby zaraz. Co wieczór łaskoczę go po szyi nożem, czego się bardzo boi. — Dobyła ze szpary w murze długi, ostry nóż i przyłożyła go do szyi biednego zwierzęcia, które fikało ze strachu nogami, a dzika dziewczyna śmiała się. Potem legły wraz z Zosią na słomie.
— Więc ty sypiasz z nożem w ręce? — spytała Zosia.
— Zawsze! — odparła dzika dziewczyna. — Nie wiadomo nigdy co się zdarzyć może. Ale opowiedz mi jeszcze raz o swoim Janku, z powodu którego wyruszyłaś w świat szeroki.
Zosia powtórzyła wszystko od początku. Leśne gołębie gruchały w klatce, a swojskie spały.
Dzika dziewczyna otoczyła jedną ręką szyję Zosi i chrapała głośno, w drugiej ręce trzymając nóż. Zosia spać nie mogła, bowiem ciągle groziła jej śmierć. Rozbójnicy siedzieli wokoło ogniska, śpiewali i pili, a stara rozbójniczka wywracała koziołki. O jakże przykro było patrzyć na to!
Nagle zagruchały leśne gołębie, mówiąc:
— Widziałyśmy małego Janka. Biała kura niosła jego sanki, on siedział w saniach Królowej Śniegu i pędzili przez las, właśnie obok gniazd naszych. Królowa śniegu dmuchała na młode gołębie, tak, że pomarzły wszystkie, za wyjątkiem nas dwu!
— Czy prawdę mówicie? — zawołała Zosia. — Dokądże jechała Królowa Śniegu? Może wiecie i to?
— Sądzimy, że jechała do Laponji, gdyż tam jest śnieg i lód! Zapytaj zresztą młodego rena, który stoi przywiązany w zagrodzie.
— Tak! tak! — powiedział ren. — Tam jest dużo śniegu, lodu, tam kraj szczęśliwy! Można tam sobie biegać po lśniących rozłogach do woli! W Laponji ma Królowa Śniegu swój pałac letni, ale jej pałac zimowy mieści się przy biegunie północnym, na wyspie zwanej Szpicbergiem.
— O drogi, kochany Janku mój! — westchnęła Zosia.
— Śpij, i nie gadaj przez sen! — powiedziała dzika dziewczyna. — Inaczej przebiję cię nożem!
Nazajutrz opowiedziała jej Zosia wszystko, co mówiły dzikie gołębie, a dzika dziewczyna pokiwała głową i spytała rena:
— Czy wiesz, gdzie jest Laponja?
— Któż to wiedzieć może lepiej odemnie? — zawołał, a oczy mu rozbłysły. — Wszakże tam się urodziłem i wychowałem! Tam biegałem po śnieżnych rozłogach!
— Słuchajże! — zwróciła się dzika dziewczyna do Zosi. — Wszyscy rozbójnicy poszli w las, została jeno matka moja. Ale pociągnie ona na śniadanie spory łyk z dużej flaszki i zaraz potem zaśnie. Wówczas uczynię coś dla ciebie.
Rzekłszy to, skoczyła z posłania, rzuciła się matce na szyję, wytargała ją za wąsy i brodę i zawołała:
— O ty, droga moja kózko! Dzień dobry ci!
A matka dała jej kułakiem w nos tak mocno, że poczerwieniał i zsiniał. Była to jednak oznaka czułości.
Niedługo potem napiła się matka z wielkiej flaszki i zasnęła, a dzika dziewczyna rzekła renowi:
— Mam nieraz ochotę łaskotać cię po szyi nożem, gdyż jest to wielce zabawne, dziś jednak puszczę cię pod warunkiem, że popędzisz co sił do Laponji i zaniesiesz do pałacu Królowej Śniegu tę małą dziewczynkę, która tak tęskni za swoim Jankiem. Słyszałeś sądzę wszystko, gdyż paplała głośno, ty zaś masz zwyczaj podsłuchiwać.
Ren podskoczył z radości wysoko, dzika dziewczyna wsadziła nań Zosię, przywiązała ją dla pewności, a nawet podłożyła jej miękką poduszkę.
— Oto masz swoje futrzane trzewiczki! — rzekła jej. — Ale zarękawka ci nie oddam, gdyż jest zbyt piękny. Zamiast tego, wdziej te rękawice mojej matki, sięgają aż do łokci, więc nie zmarzniesz!
Zosia płakała z radości.
— Nie cierpię mazgajów! — zawołała dzika dziewczyna. — Wszakże powinnaś się cieszyć! Weź oto te dwa bochenki chleba i szynkę.
Umieściła pożywienie na grzbiecie rena, potem otworzyła bramę, zwołała do wnętrza zamku psy, potem przecięła sznur wiążący rena i rzekła mu:
— Pędź co sił i uważaj na Zosię.
Zosia podała obie ręce dzikiej dziewczynie na pożegnanie, a ren skoczył galopem i zaczął biec co sił przez pola, lasy, stepy i moczary. Wilki wyły wokoło, krakały kruki, a zorza polarna świeciła coraz to jaśniej.
— Zbliżamy się do ojczyzny mojej! — zawołał i pędził coraz to prędzej. Zjedli chleb i szynkę i właśnie tego samego dnia dotarli do Laponji.