Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Mirandola)/Co się potem stało
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Śniegu |
Pochodzenie | Baśnie |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cała baśń Cały zbiór |
Indeks stron |
Mury pałacu utworzone były z wysokich zasp śniegu, w których wichry wydrążyły drzwi i okna. Przeszło sto sal było tam, a największa posiadała kilka mil długości. Oświetlone błękitną zorzą północną, lśniły lodowato i straszliwie. Nigdy nie weselono się tutaj, nie urządzano balów białych niedźwiedzi, podczas którychby mogły pokazać swą zręczność w chodzeniu na tylnych nogach, a wiatrom nie pozwolono grać do tańca. Nie zdarzyło się też, by zaproszono na podwieczorek białe lisy, celem poplotkowania. Słowem, pusto i strasznie było w pałacu Królowej Śniegu. Pośrodku jego widniało tam pokryte lodem jezioro. Lód potrzaskał się w kawałki, a każdy z nich podobny był dokładnie do drugiego, tak, że stanowiły wprost arcydzieło dokładności. Ile razy bywała w domu, siadała Królowa Śniegu pośrodku tego jeziora na tronie, powtarzając, że jest to punkt środkowy rozumu całego świata i miejsce najdostojniejsze.
Przebywał tu Janek siny niemal z zimna, ale nie czuł tego wcale, gdyż Królowa Śniegu odjęła mu pocałunkami wrażenie chłodu, a serce jego było jak bryła lodu. Chodził ustawicznie po jeziorze i układał z jego kawałków przeróżne figury, jak się to czyni w chińskiej łamigłówce. Ćwiczył w ten sposób rozum swój i był wielce zadowolony. Uważał owo zajęcie za najważniejsze na świecie. Powodem tego był, jak już wiemy, okruch djabelskiego zwierciadła, tkwiący mu w oku i sercu. Wszystkie jednak usiłowania złożenia wyrazu: — Wieczność! — były daremne. Królowa Śniegu przyrzekła mu, że jeśli tego dokaże, stanie się panem całego świata i otrzyma ponadto jeszcze nowe łyżwy. Ale nie szło jakoś.
— Muszę lecieć w ciepłe kraje! — powiedziała pewnego dnia Królowa Śniegu. — Chcę zajrzeć w moje czarne garnki! Trzeba je przysłonić potrosze śniegiem, co dobrze robi cytrynom i winogradowi!
Tak zwała ona wulkany, Etnę i Wezuwjusz. Rzekłszy to, odleciała, a Janek został sam, w olbrzymiej, kilkomilowej sali pałacu i siedział nad stosem kawałków lodu tak zadumany, że aż w nim trzeszczało. Zdawało się, że zamarzł na śmierć.
W tej właśnie chwili weszła Zosia do pałacu. Runęły na nią mroźne wichry, ale zaczęła pacierz i wichry ustały, jakby zasnęły.
Zobaczywszy pośrodku sali Janka, pobiegła doń, rzuciła mu się na szyję i całowała, wołając radośnie:
— Drogi, kochany Janku! Znalazłam cię wreszcie!
On jednak siedział dalej zimny i nieruchomy. Widząc to, zapłakała Zosia gorzko. Łzy padły na piersi chłopca przeniknęły do serca, roztopiły lód i pochłonęły okruch szkła, tkwiący w niem. Spojrzał na nią, ona zaś zanuciła:
— Róże więdną tak rychło, szybko mija lato,
Lecz Gwiazdką i Jezuska zobaczymy zato!
Janek wybuchnął płaczem, a ze łzami wypłynął z jego oka okruch djabelskiego zwierciadła. Poznał Zosię i zawołał:
— Droga, kochana Zosiu! Gdzież to byłaś tak długo i gdzież ja przebywałem? O jakże tu zimno! Jak pusto!
Objął Zosię w ramiona, śmiał się i płakał naprzemian, a było to tak wzruszające, że kawałki lodu jęły tańczyć z radości. Gdy się zmęczyły, padły na ziemię i... o dziwo... utworzyły same z siebie owo słowo, które wedle przyrzeczenia Królowej Śniegu miało go uczynić panem świata i właścicielem nowych łyżew ponadto.
Zosia ucałowała jego policzki, tak że się pokryły rumieńcem, potem oczy, które rozbłysły żywym blaskiem, następnie nogi i ręce, tak że zaraz ozdrowiał na całem ciele. Nic sobie nie robił teraz z powrotu Królowej Śniegu, bo wszakże zagadka wieczności została rozwiązana i kawałki lodu utworzyły zbawcze słowo.
Ujęli się za ręce i wyszli z pałacu. Zaczęli rozmawiać o babce, różach na dachu, a gdzie jeno tąpnęli, cichł wiatr i rozbłyskało słońce. Pod krzakiem o czerwonych jagodach zastali młodego rena, w towarzystwie samicy o wymionach pełnych ciepłego mleka. Napili się oboje, ucałowali zwierzęta, potem zaś pojechali. W chacie Finki rozgrzali się i wywiedzieli o drogę powrotną, Laponka uszyła im nową odzież i podarowała sanki.
Ruszyli ku domowi, a u granicy kraju pożegnali się serdecznie z Laponką i obu renami.
— Bądźcie zdrowi wszyscy! — wołali zdala jeszcze.
Zaczynały śpiewać pierwsze ptaki, wiosna wracała, rośliny wypuszczały nowe kiełki. Nagle ujrzeli wynurzający się z lasu złoty powozik, zaprzężony w pięknego konia. Powoziła młoda dziewczyna w czerwonej czapeczce z pistoletami za pasem. Była to córka rozbójniczki, której się znudziło siedzieć w domu i wyruszyła w podróż na północ. Poznała zaraz Zosię, i ona ją wzajem, a radość zapanowała wielka.
— Słuchajno chłopcze! — powiedziała do Janka. — Radabym widzieć, czy zasługujesz na to, by jeździć za tobą na koniec świata!
Zosia pogładziła jej policzki i spytała o królewnę i królewicza.
— Pojechali do obcych krajów! — odparła dzika dziewczyna.
— A wrony? — spytała znów Zosia.
— Gawron zmarł! — zawiadomiła ją. — Jego wdowa nosi teraz czarną opaskę na nodze. Żali się ustawicznie, aż uszy bolą. Ale opowiedzże, jak odnalazłaś swego Janka!
Zosia i Janek opowiadali oboje na przemian.
— Wszystko ma swój koniec! — oświadczyła dzika dziewczyna i pożegnała ich, obiecując że wstąpi, gdyby jej droga wypadła przez ich miasto rodzinne. Potem ruszyła w świat daleki, oni zaś szli, trzymając się za ręce, aż dotarli do miasta, do mieszkania swego i stanęli pod drzwiami babuni. Zastali wszystko na dawnem miejscu, zegar tykał, a wskazówki obracały się. Przekraczając próg, spostrzegli, że są dorosłymi ludźmi. Na dachu stały skrzynki z kwiatami i mała ławeczka. Usiedli na niej i wzięli się za ręce. Niebawem zapomnieli o wspaniałościach pałacu Królowej Śniegu, jak o przykrym śnie. Babunia siedziała u okna i czytała rozdział Biblji.
— Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że jeśli nie nawrócicie z drogi i nie staniecie się jako małe dzieci, nie wnijdziecie do Królestwa Bożego!
Janek i Zosia spojrzeli sobie w oczy i zrozumieli teraz dopiero w całej pełni starą piosnkę.
— Róże więdną tak rychło, szybko mija lato,
Lecz Gwiazdkę i Jezuska zobaczymy zato!
Siedzieli oto jako dorośli, a jednak w sercach swoich jak dzieci i lubowali się ciepłem, rzeźwem latem.