Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Mirandola)/Co się potem stało

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Królowa Śniegu
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło skany na Commons
Inne Cała baśń
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ SIÓDMA.
CO SIĘ POTEM STAŁO.

Mury pałacu utworzone były z wysokich zasp śniegu, w których wichry wydrążyły drzwi i okna. Przeszło sto sal było tam, a największa posiadała kilka mil długości. Oświetlone błękitną zorzą północną, lśniły lodowato i straszliwie. Nigdy nie weselono się tutaj, nie urządzano balów białych niedźwiedzi, podczas którychby mogły pokazać swą zręczność w chodzeniu na tylnych nogach, a wiatrom nie pozwolono grać do tańca. Nie zdarzyło się też, by zaproszono na podwieczorek białe lisy, celem poplotkowania. Słowem, pusto i strasznie było w pałacu Królowej Śniegu. Pośrodku jego widniało tam pokryte lodem jezioro. Lód potrzaskał się w kawałki, a każdy z nich podobny był dokładnie do drugiego, tak, że stanowiły wprost arcydzieło dokładności. Ile razy bywała w domu, siadała Królowa Śniegu pośrodku tego jeziora na tronie, powtarzając, że jest to punkt środkowy rozumu całego świata i miejsce najdostojniejsze.
Przebywał tu Janek siny niemal z zimna, ale nie czuł tego wcale, gdyż Królowa Śniegu odjęła mu pocałunkami wrażenie chłodu, a serce jego było jak bryła lodu. Chodził ustawicznie po jeziorze i układał z jego kawałków przeróżne figury, jak się to czyni w chińskiej łamigłówce. Ćwiczył w ten sposób rozum swój i był wielce zadowolony. Uważał owo zajęcie za najważniejsze na świecie. Powodem tego był, jak już wiemy, okruch djabelskiego zwierciadła, tkwiący mu w oku i sercu. Wszystkie jednak usiłowania złożenia wyrazu: — Wieczność! — były daremne. Królowa Śniegu przyrzekła mu, że jeśli tego dokaże, stanie się panem całego świata i otrzyma ponadto jeszcze nowe łyżwy. Ale nie szło jakoś.
— Muszę lecieć w ciepłe kraje! — powiedziała pewnego dnia Królowa Śniegu. — Chcę zajrzeć w moje czarne garnki! Trzeba je przysłonić potrosze śniegiem, co dobrze robi cytrynom i winogradowi!
Tak zwała ona wulkany, Etnę i Wezuwjusz. Rzekłszy to, odleciała, a Janek został sam, w olbrzymiej, kilkomilowej sali pałacu i siedział nad stosem kawałków lodu tak zadumany, że aż w nim trzeszczało. Zdawało się, że zamarzł na śmierć.
W tej właśnie chwili weszła Zosia do pałacu. Runęły na nią mroźne wichry, ale zaczęła pacierz i wichry ustały, jakby zasnęły.
Zobaczywszy pośrodku sali Janka, pobiegła doń, rzuciła mu się na szyję i całowała, wołając radośnie:
— Drogi, kochany Janku! Znalazłam cię wreszcie!
On jednak siedział dalej zimny i nieruchomy. Widząc to, zapłakała Zosia gorzko. Łzy padły na piersi chłopca przeniknęły do serca, roztopiły lód i pochłonęły okruch szkła, tkwiący w niem. Spojrzał na nią, ona zaś zanuciła:

— Róże więdną tak rychło, szybko mija lato,
Lecz Gwiazdką i Jezuska zobaczymy zato!

Janek wybuchnął płaczem, a ze łzami wypłynął z jego oka okruch djabelskiego zwierciadła. Poznał Zosię i zawołał:
— Droga, kochana Zosiu! Gdzież to byłaś tak długo i gdzież ja przebywałem? O jakże tu zimno! Jak pusto!
Objął Zosię w ramiona, śmiał się i płakał naprzemian, a było to tak wzruszające, że kawałki lodu jęły tańczyć z radości. Gdy się zmęczyły, padły na ziemię i... o dziwo... utworzyły same z siebie owo słowo, które wedle przyrzeczenia Królowej Śniegu miało go uczynić panem świata i właścicielem nowych łyżew ponadto.
Zosia ucałowała jego policzki, tak że się pokryły rumieńcem, potem oczy, które rozbłysły żywym blaskiem, następnie nogi i ręce, tak że zaraz ozdrowiał na całem ciele. Nic sobie nie robił teraz z powrotu Królowej Śniegu, bo wszakże zagadka wieczności została rozwiązana i kawałki lodu utworzyły zbawcze słowo.
Ujęli się za ręce i wyszli z pałacu. Zaczęli rozmawiać o babce, różach na dachu, a gdzie jeno tąpnęli, cichł wiatr i rozbłyskało słońce. Pod krzakiem o czerwonych jagodach zastali młodego rena, w towarzystwie samicy o wymionach pełnych ciepłego mleka. Napili się oboje, ucałowali zwierzęta, potem zaś pojechali. W chacie Finki rozgrzali się i wywiedzieli o drogę powrotną, Laponka uszyła im nową odzież i podarowała sanki.
Ruszyli ku domowi, a u granicy kraju pożegnali się serdecznie z Laponką i obu renami.
— Bądźcie zdrowi wszyscy! — wołali zdala jeszcze.
Zaczynały śpiewać pierwsze ptaki, wiosna wracała, rośliny wypuszczały nowe kiełki. Nagle ujrzeli wynurzający się z lasu złoty powozik, zaprzężony w pięknego konia. Powoziła młoda dziewczyna w czerwonej czapeczce z pistoletami za pasem. Była to córka rozbójniczki, której się znudziło siedzieć w domu i wyruszyła w podróż na północ. Poznała zaraz Zosię, i ona ją wzajem, a radość zapanowała wielka.
— Słuchajno chłopcze! — powiedziała do Janka. — Radabym widzieć, czy zasługujesz na to, by jeździć za tobą na koniec świata!
Zosia pogładziła jej policzki i spytała o królewnę i królewicza.
— Pojechali do obcych krajów! — odparła dzika dziewczyna.
— A wrony? — spytała znów Zosia.
— Gawron zmarł! — zawiadomiła ją. — Jego wdowa nosi teraz czarną opaskę na nodze. Żali się ustawicznie, aż uszy bolą. Ale opowiedzże, jak odnalazłaś swego Janka!
Zosia i Janek opowiadali oboje na przemian.
— Wszystko ma swój koniec! — oświadczyła dzika dziewczyna i pożegnała ich, obiecując że wstąpi, gdyby jej droga wypadła przez ich miasto rodzinne. Potem ruszyła w świat daleki, oni zaś szli, trzymając się za ręce, aż dotarli do miasta, do mieszkania swego i stanęli pod drzwiami babuni. Zastali wszystko na dawnem miejscu, zegar tykał, a wskazówki obracały się. Przekraczając próg, spostrzegli, że są dorosłymi ludźmi. Na dachu stały skrzynki z kwiatami i mała ławeczka. Usiedli na niej i wzięli się za ręce. Niebawem zapomnieli o wspaniałościach pałacu Królowej Śniegu, jak o przykrym śnie. Babunia siedziała u okna i czytała rozdział Biblji.
— Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że jeśli nie nawrócicie z drogi i nie staniecie się jako małe dzieci, nie wnijdziecie do Królestwa Bożego!
Janek i Zosia spojrzeli sobie w oczy i zrozumieli teraz dopiero w całej pełni starą piosnkę.

— Róże więdną tak rychło, szybko mija lato,
Lecz Gwiazdkę i Jezuska zobaczymy zato!

Siedzieli oto jako dorośli, a jednak w sercach swoich jak dzieci i lubowali się ciepłem, rzeźwem latem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.