Kroniki 1875-1878/31 Marca 1877

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Kroniki 1875 — 1878
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



31 Marca.
Kwestyjka żydowska. — Jeszcze hr. Tarnowski i nasi demokraci. — Biuro szukających pracy. — Życzenia.

W ostatniej kronice napisałem, że kwestya żydowska w kraju naszym rozwiąże się sama przez się wówczas, gdy wzrośnie w nim oświata i dobrobyt. Zdanie „kwestya żydowska rozwiąże się,“ — uderzyło jednego z czytelników, który nie tracąc czasu napisał list mniej więcej następnej treści:
— Więc według pana kwestya żydowska istnieje?... A jeżeli istnieje, kto i w jaki sposób rozwiąże ją?... Czy gdyby żydzi n. p. zostali chrześcijanami, obcięli długie chałaty i wyrzekli się żargonu, sprawa byłaby już załatwioną?... I tak dalej.
Widzę, że mnie przyparto do muru, a ponieważ dobrego nigdy nie jest za wiele, więc i dziś pogadam jeszcze o żydach.
Przedewszystkiem sprostować muszę jedno wyrażenie: ściśle rzeczy biorąc, dla mnie nie istnieje kwestya, lecz tylko kwestyjka żydowska, zupełnie tak samo, jak istnieją kwestyjki: chłopskie, mieszczańskie, szlacheckie i kolonizacyjne, — jak istnieją kwestyjki: ciemnoty, ubóstwa, bigoteryi, niedołęstwa, niesumienności, łatwowierności i t. d. Kwestyjek tych jest bardzo wiele, trapią one różne kraje i grupują się w kwestye społeczne.
Kwestyjkę żydowską nazwałbym wówczas kwestyą, gdybym uwierzył, jak niektórzy moi koledzy, w to, że żydzi są potęgą. Na nieszczęście w moich oczach żydzi nie stanowią potęgi pod żadnym względem, wyjąwszy chyba to, że są dość liczni i że proletaryat ich rozmnaża się dość szybko.
Niektórzy mniemają, że żydzi są u nas jedynymi kapitalistami, a więc siłą finansową, — ja zaś olbrzymią ich większość uważam za biedaków, najbiedniejszych między biedakami. Niektórzy posądzają ich o solidarność nadzwyczajną, co mnie znowu — bawi, ponieważ o ile wiem, w łonie tego wyznania, oprócz klas nienawidzących się i pogardzających nawzajem, są jeszcze partye: zacofana i postępowa, a nawet podobno i sekty religijne. Niektórzy wreszcie obawiają się zdolności umysłowych żydów, które aczkolwiek niewątpliwie istnieją, dla naszej jednak rasy niebezpiecznemi nie są.
Być może, że pogląd ten jest fałszywy, w każdym jednak razie zbićby go faktami należało. Nim zaś to nastąpi, sądzę i sądzić będę, iż żydzi dlatego tylko przejmują nas obawą i wstrętem, że ich zupełnie nie znamy i nie staramy się poznać.
Śmieszą nas Francuzi, nie mający wyobrażenia o geografii i etnografii ludów europejskich; o ileż śmieszniejszymi od nich jesteśmy my sami, którzy nie badamy obyczajów, religii i życia miliona prawie współobywateli, mających się z nami wcześniej lub później zlać w jednolite społeczeństwo.
Na czemże zatem polega owa kwestyjka żydowska? Czy na religii czy na narodowości żydów? Wcale nie. Żydzi narodowością nie są, religii zaś nikt ich pozbawiać nie myśli. Poza tymi jednak punktami są inne: oto ciemnota i kastowość.
Zwracam uwagę osób, lubiących posługiwać się swemi intellektualnemi uzdolnieniami, że ciemnota i kastowość stanowią fundament nie tylko separatyzmu żydowskiego. Z boleścią wyznać to musimy, że ciemnota w pięknym kraju naszym panuje wszechwładnie: od piwnic do dachów. Zarówno ciemnymi są włościanie, tracący czas w karczmach i na jarmarkach, jak i jaśni panowie, nudzący się w teatrach, wagonach, lub własnych gabinetach. Równie szaro wygląda prostak, nie umiejący czytać, jak i człowiek, znający litery, który czuje wstręt do książek, lub tylko do pewnych teoryj naukowych i społecznych. Żydzi chassydzi więc ze swymi przesądami, zacofaniem i wiarą w cudownych rabinów — nie stanowią jakiegoś rażącego wyjątku. Owszem, powiedziałbym nawet, że pod tym względem są oni bardzo dobrymi obywatelami — konserwatystami.
Co do kastowości żydowskiej — Boże mój! a gdzież tej kastowości niema? Dawneż to czasy, kiedy szlachcic wstydził się rzemiosł i handlu?... Iluż jest dziś urzędników, którzyby córki swej nie wydali za ślusarza lub cieślę?... Żydzi nie lubią, aby chrześcijanie zakładali sklepiki, — lecz czy nasi rolnicy, albo szewcy tak znowu chętnie godzą się na sąsiedztwo lub konkurencyę z żydem?
Do tych dwu głównych a powszechnych u nas czynników: ciemnoty i kastowości, dodajmy: żargon, chałat i wczesne zawieranie związków małżeńskich, ocukrujmy to wszystko biedą — wywołującą oszustwo i lichwę, a mieć będziemy cały tort, nazywający się kwestyą żydowską. Że on jest niesmaczny — to prawda, ale żeby nie miał kiedyś prysnąć pod naciskiem oświaty i idei postępowych, w to nie uwierzę.
Kiedym się już rozgadał, więc jeszcze dodam słów parę. Skąd pochodzi różnica między poglądami moimi, a moich kolegów żydożerców? Z dwu powodów. Koledzy żydożercy, ile razy chodzi o stosunek żydów do chrześcijan, tyle razy myślą tylko o wadach żydów i o przymiotach chrześcijan. Ja robię inaczej. Wiem, że jedni i drudzy mają wady i zalety, a ponieważ stanowią jedno społeczeństwo, więc i tych i tamtych równouprawniam w sercu. Trudno, taką już mam konstytucyę duchową, że dbam tylko o całość, mniej zaś o klasy i jednostki.
Powtóre, moi koledzy i przyjaciele żydożercy patrzą wyłącznie na teraźniejszość żydowską — ja zaś uwzględniam jeszcze przeszłość i przyszłość. Przeszłość uczy mnie, że na demoralizacyę proletaryatu żydowskiego pracowali w równej mierze: żydzi i chrześcijanie — że więc niepodobna samych tylko żydów robić odpowiedzialnymi za ich błędy dzisiejsze. Teraźniejszość uczy mnie, że żydzi oświeceni i przygarnięci przez społeczeństwo stali się dobrymi obywatelami, skutkiem czego mam błogą otuchę, że w przyszłości stanie się to samo z masami. Kto tej otuchy nie posiada, kto nie wierzy, że kiedyś lepiej będzie na świecie, ten może mi wymyślać, ba! może nawet głosić, iż większość prasy naszej dlatego jest przychylną żydom, że od nich zależy...
Tym, którzy nad... zależność nie znają idei wyższych, dam jedną radę, oto: żeby sobie powróz na szyję założyli, bo w takim świecie, jaki oni widzą przez okulary pesymizmu, nie warto żyć i pracować na ogólną pogardę.


∗                              ∗

Dbały o bezpieczeństwo Warszawy Kuryer Codzienny ostrzega nas, abyśmy ostrożnie kupowali pomarańcze malinowe; piękny ten owoc bowiem bywa przez handlarzy fałszowanym. Ale w jaki sposób? W najzwyczajniejszy. Panowie ci, aby nadać pomarańczy kolor czerwony, posługują się farbą, a nawet... krwią!
Czy do fałszowania pomarańcz używają handlarze farby — nie wiem, na krew jednak zgodziłbym się prędzej. Domyślam się nawet, że w niecnych swoich machinacyach posługiwać się muszą niewinną krwią Kuryera Codziennego, który skutkiem utraty tego szacownego likworu, niekiedy strasznie majaczy.
W panu hr. Tarnowskim, na ostatnim jego odczycie odezwała się przecie żyłka krakowska, począł bowiem na głowy licznie zebranej publiczności rzucać... tylko nie promienie błogosławieństw i nie gromy klątw, ale: „osły,“ „muły,“ „żaby“ i t. d. Teraz dopiero demokraci przekonali się, że przepowiadając emigracyę szanownego profesora do naszych demokratycznych zastępów, musiałem być natchniony duchem wieszczym. Lecz mimo to, pożegnalny ów wybuch oratorskiego entuzyazmu nie zadowolnił ich.
Przedewszystkiem tedy bracia demokraci sądzili, że zamieniać dzienniki i audytorya na obory i stajnie mają prawo tylko ci, którzy wylegitymują się, że: przynajmniej w ciągu sześciu pokoleń po mieczu i kądzieli nie skompromitowali się herbem, a tem bardziej koroną hrabiowską. Powtóre, między demokratami jest wielu młodocianych poetów, którzy uważają się za kożuszek dziennikarskiej śmietanki, za leciutkie, słodziutkie, waniliowe i cynamonowe Nic (patrz 365 obiadów str. 35) naszej literatury, a tem samem nie życzą sobie być porównywanymi do ciężkich i pracowitych zwierząt domowych. Potrzecie, w szeregach naszych znajdują się jeszcze indywidua, zadawalniające się tylko przydomkiem „dobrego demokraty,“ a nieznane na żadnem polu działalności ludzkiej. Ci tedy, usłyszawszy coś o mułach i t. d. sądzili, że niebawem znakomity mówca i ich nazwiska wymieni, gdy zaś nadzieja zawiodła, wpadli w gniew i zaczęli szemrać.
— Nie mamy wcale pretensyi do tego, aby nas p. hrabia przy Mickiewiczach i Słowackich wymieniał — no, ale kiedy już mówi o osłach, dlaczego nas nie wspomina?... Cóż to my gorszego od osłów, a choćby i koni?...
Najbardziej jednak uczuł się dotkniętym „jedyny“ nasz, naturalnie demokratyczny publicysta, który na znak, że obszerny jego geniusz harmonijnie łączy w sobie pewną część Szekspira, z pewnemi częściami Kanta, Courriera i Mochnackiego, publicystyczną skromność swoją osłania znakiem □. Jedyny □ do tej pory prawie wyłącznie w porównaniach swych używał różnych gatunków zwierząt ssących; dziś jednak, gdy przenośnie te zostały zarystokratyzowane, odrzucił je ze wstrętem i odtąd przeciwników swoich porównywa tylko do ptaków, robaków, minerałów, a nawet do księżyca!
Mocno bylibyśmy obowiązani p. Tarnowskiemu, gdyby cały słownik zwierzęcych i roślinnych metafor jedynego □ zechciał kiedy publicznie ogłosić. Jest bowiem wielkie prawdopodobieństwo, że nasz przedystylowany Robezpiereczek, zrobiłby się nieco przyzwoitszym niż dotychczas, na czem znowu ani literatura piękna, ani filozofia nicby chyba nie straciły.
Kiedym siadał do niniejszej gawędy, nad domem rozległy się grzmoty.
Początkowo uważałem je za pewien rodzaj ostrzeżenia dla siebie, wnet jednak ktoś wywiódł mnie z błędu, donosząc, że grzmiało nad całem miastem, a nawet błyskało się. Pioruny w marcu!... czy słyszano coś podobnego? I dziś jeszcze są cuda na ziemi i niebie, tak liczne i tak szczególne, że nie wiem, który bardziej podziwiać: czy marcowe grzmoty, czy to, że pewne pisma illustrowane dają portrety ludzi młodych, sławnych z tego chyba, że jeszcze zgrzeszyć nie mieli czasu. Przypuszczam, że te same tygodniki niedługo poczną zapełniać szpalty wizerunkami niemowląt, a wówczas... O jakżebym pragnął urodzić się po raz wtóry i żyć przynajmniej tak długo, ażeby mamka mogła mnie przedstawić właściwej redakcyi, w celu unieśmiertelnienia cudownego dziecięcia.


∗                              ∗

W tej chwili mam przed sobą roczne sprawozdanie Biura dla szukających pracy. Znacie tę bajeczkę? Więc posłuchajcie jej jeszcze raz.
Biuro założone było w celach następujących 1) Aby uwolnić pracowników od gonienia pracy po świecie, a zarazem dać im możność dowiadywania się o niej w pewnem oznaczonem miejscu. 2) Aby uwolnić pracodawców od nieustannych nagabywań ze strony ludzi, potrzebujących zajęcia. 3) Aby obu stronom ułatwić wzajemne poznanie się i zbliżenie, aby pracodawcom rekomendować ludzi uczciwych i uzdolnionych, pracownikom zaś posady — przynajmniej znośne, jak w tych ciężkich czasach.
Biuro więc chce dobrze, lecz dlatego, że chce dobrze — dopłaciło z własnej kieszeni: na koszta instalacyjne rs. 1203 i na prowadzenie interesu rs. 1271, czyli razem rs. 2474.
Zobaczmy teraz jaki był ruch.
W ciągu roku upłynionego różni pracodawcy ofiarowali osobom szukającym zajęcia 740 posad, z których wykreślono 525. W ciągu tegoż roku zgłosiło się do biura 2133 pracowników, z liczby których 123 otrzymało posady, a 1698 wykreślono. Innemi słowy: Biuro miało 3 razy więcej pracowników niż posad, lecz mimo to mogło obsadzić zaledwie szóstą część posad i dać pracę ledwie siedemnastej części kandydatów.
Rezultaty poczciwych usiłowań biura są tak smutne, że ich nawet mdłymi nazwać nie można. Pochodzą zaś z następnych źródeł:
Naprzód stąd, że Biuro wymaga od kandydatów kwalifikacyj, których więcej niż połowa nie posiada.
Powtóre, że nie wszyscy pracodawcy zgłaszają się do Biura z posadami, przekładając usługi jakiegoś Moszka lub Icka, który nie tylko pośredniczy przy kupnie bydła i najmowaniu ludzi, ale nawet przy matrymonialnych układach.
Po trzecie, że pracownicy posiadający odpowiednie kwalifikacye, wolą kłaniać się lokajom pracodawców i wystawać u dzwonków ich mieszkań, aniżeli meldować się w Biurze. Jeżeli zaś który z nich raczy się zameldować, wówczas pragnie wyższego awansu i będąc n. p. uzdolnionym pisarzem prowentowym, pomocnikiem jeometry lub zakrystyanem, chce od Biura posady plenipotenta dóbr obszernych (jeżeli nie ministra spraw wewnętrznych) inżyniera lub biskupa i to natychmiast.
Ależ panowie! czas nareszcie zerwać z przesadnemi ambicyjkami; w tak trudnych jak obecnie okolicznościach, niejeden już przyjął posadę mniejszą niż zasługiwał na nią, — niejeden z urzędu wezyra zjechał na „fałszowane pomarańcze,“ — a panowie chcielibyście zaraz szlif jeneralskich. To nawet nieładnie!
Jeżeli istotnie zadaniem druku jest pobudzać ludzi do samodzielnego myślenia, w takim razie bardzobym się cieszył, gdyby to, co powiedziano, nasi pracodawcy i pracownicy wzięli głębiej do serca. Biuro dla szukających pracy jest zacną i użyteczną instytucyą, nie pozwólcie mu więc panowie marnieć, a tem bardziej upadać, bo o drugie — będzie trudniej.


∗                              ∗
A teraz...

Życzę wszystkim współobywatelom, aby świąt nie uważali za pozór do obżarstwa, ponieważ środki aptekarskie są dziś droższe niż dawniej.
Życzę wszystkim pannom, aby powychodziły za mąż; — młodzieży zaś męskiej — aby ciepłe majowe i kwietniowe wietrzyki obudziły w sercach ich uczucia, skierowane nie koniecznie do przedmiotów, opatrzonych podpisem Łamańskiego i porządkowym numerem.
Damom, które wiosnę życia już przeszły, życzę, aby, dla odświeżenia cery, zaczęły pijać serwatkę.
Nieprzyjaciołom wreszcie moim życzę, aby oświecił ich Duch Święty na cały rok, nie wyłączając dni powszednich. Dotychczas bowiem ulegali oni wprawdzie wpływowi jasności niebieskiej, lecz tylko na Zielone Świątki, a więc w takie dni, podczas których szczęśliwy ten wypadek w gazetach zamanifestować się nie mógł.













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.