Kroniki lwowskie/26
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Gazeta Narodowa Nr. 153. z d. 5. lipca r. 1868 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Pogrzeb ś. p. Artura Grottgera odbył się wczoraj przy licznym i serdecznym udziale całej ludności Lwowa. Kościół OO. bernardynów, w którym odbywało się nabożeństwo żałobne, przepełniony był do uduszenia; mnóstwo ludzi, niemogąc się pomieścić, musiało stać przed kościołem. Na cmentarz Łyczakowski niosła ciężką kruszcową trumnę młodzież, pamiętna zasług zmarłego, i włościanie z Żubrzy pode Lwowem, którzy porzucili pilną pracę w polu, ażeby przybyć do Lwowa dla oddania czci zmarłemu, o którym wiedzą, że kochał ojczyznę i był jej ozdobą. Należy wiedzieć, iż włościanie w Żubrzy (gdzie jest dzierżawcą Kornel Ujejski) odznaczają się przed innymi silnem poczuciem obywatelskiem, i że dali tego niejednokrotne dowody.
Przeprowadzenie zwłok odbyło się kosztem rodziny ś. p. Artura, a żałobne nabożeństwo i pogrzeb staraniem głównie pp. Kornela Ujejskiego, Stanisława Tarnowskiego z Wróblowic i Teodora Szajnoka, tutejszego fotografa. Nie można pominąć zasług pp. Parysa Filipiego, rzeźbiarza, i Karola Młodnickiego, malarza, który rysował portret ś. p. Artura, podczas egzekwij rozdawany. Należy się podziękować zakonom i seminarjum łac., za bezpłatny i chętny udział w nabożeństwie i pogrzebie, tudzież p. Praunowi, naczelnikowi miejskiej straży ogniowej, której oddział towarzyszył orszakowi pogrzebowemu. Największą może ofiarę poniósł p. Mikuli, dyrektor Towarzystwa muzycznego, bo pomimo że lekarze oddawna nalegali już, aby się udał do wód, pozostał umyślnie, aby dyregować mszą Verhoolsta na nabożeństwie żałobnem. Partję sopranową w mszy objęła p. Ledererowa, pomimo że jest rekonwalescentką.
Na cmentarzu, nim złożono trumnę w przygotowanym już sklepionym grobie, przemówił p. Ujejski. Nikt godniej nie mógł uczcić pamięci zgasłego artysty wieszcza, jak pokrewny mu duchem autor Pieśni Jeremiego i Maratonu. Mówca skreślił w krótkości biografię ś. p. Artura i podniósł kilkoma gorącemi i wzniosłemi zwrotami mowy znaczenie jego dzieł, które mu zapewniły sławę, a które natchnęła gorąca miłość narodu.
∗ ∗
∗ |
Starożytność celowała w krasomostwie, Grecy i Rzymianie mieli wielkich mówców, większych nawet niż ich ma Rada miejska we Lwowie, albo Towarzystwo narodowo demokratyczne. Nie idzie zatem jednak, byśmy mieli lekceważyć własne nasze zdolności. Cicero był wprawdzie wymowniejszym od naszych oratorów municypalnych, kredytowych, agronomicznych i innych, osobliwie od tych „innych“ był gładszym, zrozumialszym i więcej logicznym.
„Lecz nie tak klasycznym, klasycznym, klasycznym“[1].
jak oni. Był to bowiem sobie Rzymianin, przyzwyczajony do gorąca, słońce lipcowe nie dokuczało mu nawet na Forum Romanum, i nie potrzeba było trzymać mu parasola nad głową, gdy przemawiał do kwirytów, zgromadzonych na owym placu. Przytem, szanowny kawaler z Arpinum nie miał nad sobą pana ministra handlu przedlitawskiego, i nie potrzebował obawiać się, by tenże nie zarzucił, iż w zapale retorycznym wszedł na drogę, prowadzącą zum höheren Unsinn. Ztąd to zapewne pochodzi, iż historja nie przechowała nam śladu, by ów znakomity mąż rzymski, gdy miał przedsięwziąść lub powiedzieć cokolwiek dla dobra swoich ziomków, udawał się poprzednio o radę do — inżynierów. Nie słychać także, by należał do jakiego konsorcjum, mającego wyłączny przywilej budowania wszystkich dróg w Italii, w spółce z owymi inżynierami. A kiedy już zapuściliśmy się w historję, dodajmy jeszcze, że inżynierowie rzymscy stawiali nierównie lepsze mosty, niż te, które dziś możemy podziwiać na Prucie, a raczej w Prucie, koło Czerniowiec.
My bierzemy się w takich rzeczach daleko praktyczniej do dzieła, i na tem właśnie polega nasza wyższość nad starożytnymi, iż nie robimy bez rady ludzi fachowych. Gdy chcemy n. p. zreformować instytut kredytowy, powołujemy do rady tych, którzy najczęściej zmuszeni byli szukać kredytu w różnych jego postaciach. Gdy chodzi o budowę nowej kolei, pokładamy nasze zaufanie w mężach, którzy skorzystali już, i bardzo skorzystali, z doświadczeń, czynionych pod tym względem in anima vili, t. j. na Galicji. Gdybyśmy postępowali inaczej, p. minister handlu mógłby nam powiedzieć: Diese Bahn ist ein Unsinn, bo jużci, po inżynierach, którzy stawiali kolej czerniowiecką, nikt lepiej od pana Plenera nie może wiedzieć, co jest prawdziwy Unsinn. Nasz kraj jest jeszcze bardzo zacofany pod tym względem, i w dzisiejszych postępowych czasach, kiedy już nawet książęta są demokratami, u nas dotąd mało kto wie, iż najlepszą koleją nie jest, która krajowi i producentom przynosi największe korzyści, ale ta, przy której założyciele mają najwięcej zysku.[2] Dlatego też, gdybym był członkiem i delegatem Towarzystwa agronomicznego, poparłbym był jak najmocniej wniosek księcia Adama Sapiehy, by sprawę kolei przemysko-husiatyńskiej poruczyć inżynierom, a nawet byłbym przystał na to, by w tym wyjątkowym razie ograniczyć całe rozpatrywanie tej rzeczy do linii, prowadzącej z Przemyśla do Kałusza. Ostatni ten wniosek wynika już nawet z zasady demokratycznej, że nie należy wspierać tego, co się przeżyło. Linia, prowadząca z Kałusza do Husiatyna, przerzynałaby majątki drobnej szlachty w okolicach Buczacza, Manasterzysk i Czortkowa, a więc podtrzymywałaby materjalny dobrobyt żywiołu, który nie jest ani arystokracją, ani demokracją, bo nie tworzy konsorcjów, nie kupuje dóbr koronnych i nie subwencjonuje „Organu demokratycznego“. Nam zaś, demokratom, tak stowarzyszonym, jak i niestowarzyszónym, powinno zależeć na tem, by wygasł raz ten ród chudopachołków i hreczkosiejów jedno- dwu- i trzy-wioskowych, a natomiast powinniśmy się starać, by świetne nazwiska i bogate rody opływały jak najwięcej w szczęśliwości akcyjne, naftowe i słono-potażowe, by im się sypały jak z rogu obfitości dywidendy i udziały gründerskie, by im każde błoto było Kałuszem, każdy krzak Niepołomicami, każda dziura w moście koleją czerniowiecką. Bo gdybyśmy nie mieli arystokracji, nie potrzebowalibyśmy być demokratami, a więc pan dr. Henryk Jasieński nie mógłby krzyczeć „Slava“, pan Dąbrowski nie mógłby zbijać filantropicznych obłędów 19. wieku, a pan (H.) nie mógłby dowodzić, iż stowarzyszywszy się z obydwoma poprzednimi, jako z ludźmi jednych zdań i przekonań, stanął in folio „na straży tradycyj, godności, participiów i różnych innych pięknych rzeczy narodowych“.
Jakkolwiek dla skrajnych moich i antiparticypialnych wyobrażeń, jakoteż dla braku należytej kamienicy lub innej firmy nie mogę mieć pretensji do zaszczytnego tytułu członka Towarzystwa demokratycznego, pochlebiałem sobie dotychczas, że chociaż nie należę do tego Olimpu, rozumiem mniej więcej, co się w nim dzieje. Teraz muszę wyznać, iż jestem zupełnie zbity z tropu w tej mierze. Oto „Organ demokratyczny“ reasumuje wszystkie zarzuty, jakie Gazeta Narodowa od dwu lat robiła i robi członkom delegacji polskiej we Wiedniu, i wzywa panów delegatów, by składali mandaty podczas gdy prezes Towarzystwa pospiesza w wiedeńskiej Debacie zaprzeczyć pogłosce, jakoby potępić miał ustnie delegację galicyjską. Czy może w Olimpie demokratycznym, jak w Offenbacha Orfeuszu w piekle, podwładne bogi nie chcą słuchać Jowisza, czy też role rozdane tam są jak na dworze paryzkim, i „Organ demokratyczny“ jest tylko takiem entfant terrible, na pozór źle wychowanem, jak czerwony książę, wojażujący właśnie po Europie? Kto nie ma nic lepszego do czynienia, niech sobie łamie głowę nad rozwiązaniem tej zagadki.