<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 297. z d. 25. grudnia r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
49.
Znowu o teatrze niemieckim. — Musi coś być w tej sprawie, skoro nawet demokraci do niej się wzięli. — O niektórych „intrygach” Gazety Narodowej. — Sprawa ustawy wojskowej w Towarzystwie narodowo-demokratycznem. — Sromotne przejście na drogę utylitaryzmu. — Jako p. Malisz zwątpił już zupełnie o poprawieniu się Galicji, i jako p. Iskrzycki uspokajał giełdy europejskie. — Źle idzie i basta. — Milioner z Ameryki.

Jedno z pism wiedeńskich usiłuje przypominać ciągle rządowi i publiczności, że w sprawach teatralnych obowiązuje do dziś dnia reakcyjna ustawa, wydana za czasów Bacha. Na każdej tedy kartce tego pisma można widzieć u dołu wielkiemi literami wydrukowany stereotypowy frazes: Das alte Bachische Theatergesetz ist noch immer in Wirksamkeit. Redakcja ma widać to przekonanie, że potrzeba się ludziom naprzykrzyć, jeżeli się chce, by podjęli jaką zaniedbaną sprawę.
Idąc za tym przykładem, wprowadzamy od dnia dzisiejszego do kroniki lwowskiej następujące memento, którem póty naprzykrzać się będziemy naszym czytelnikom, księciu kuratorowi fundacji Skarbkowskiej, Wysokiemu Wydziałowi krajowemu i dalekiej delegacji naszej, póki nie będzie usunięte to do nieba o pomstę wołające nadużycie, które my tu jeszcze w dodatku do ustawy bachowskiej znosić musimy:
Dobroczynna fundacja Skarbkowska opłaca ciągle groszem wdów i sierot istnienie teatru niemieckiego we Lwowie!!!
Jeszcze ciągle każdy koncert, każde widowisko, dane na cel dobroczynny, opłaca 10prc. od dochodu brutto panu dyrektorowi teatru niemieckiego.
Jeszcze ciągle niewolno jest we Lwowie dawać rocznie więcej, jak 110 przedstawień w języku polskim.
Jeszcze ciągle coś, o czem nikt nie wie, jak ono wygląda, jest „w drodze do Wiednia“, aby tam przedstawić usilne żądanie miasta Lwowa i całego kraju, tyczące się usunięcia tej niesłuszności.
Jeszcze ciągle scena polska we Lwowie jest tylko tolerowaną, na podstawie jakiegoś paragrafu, który powiada, że wolno jest w teatrze Skarbkowskim dawać 110 przedstawień we „francuzkim, włoskim, lub innym jakim języku“.
Jeszcze ciągle znakomici prawnicy, a między innymi tacy, których zadaniem publicznem jest wywalczyć dla kraju i narodu należne mu polityczne prawa, ruszają ramionami, gdy jest mowa o tym potwornym, niesłychanym poza granicami Moskwy stosunku, i powiadają, że to nie może być inaczej.
Powtarzając ciągle, aż do znudzenia, że to wszystko trwa jeszcze Ciągle, znudzimy może nakoniec — nie dotychczasowych opiekunów tej sprawy, bo ci są w tej mierze takj ogniotrwałymi jak kassy Wertheimowskie, ale którego może z energiczniejszych i ezynniejszych posłów, n. p. posła Kamióskiego, co to ani jadł, ani spał, póki nie wydeptał w Peszcie i Wiedniu pożyczki dla miasta Stanisławowa. Gdy będzie mowa o wielkich politycznych interesach monarchii, okażemy się bardzo lojalnymi, ale dodamy zawsze: „Dobroczynna fundacja Skarbkowska“ i t. d. Gdy nam przyjdzie wyjaśniać krajowi, że delegacja nasza w Wiedniu w niektórych trudniejszych kwestjach nie może głową przebić muru, uczynimy to według najlepszego naszego rozumienia tej sprawy, ale dodamy zawsze, że sprawa fundacji Skarbkowskiej o tyle jest łatwiejszą do przeprowadzenia od sprawy rezolucyj, o ile rozumowanie p. Malisza łatwiejszem jest do zbicia od rozumowania posła Ziemiałkowskiego.
Musiała już ta sprawa teatru niemieckiego dokuczyć dobrze nam wszystkim, kiedy nawet demokraci nasi — no, nie zrobili rewolucji, ale przekazali ją osobnej komisji. Demokraci nasi należą do tych ludzi, którzy gdy im się za kołnierz leje, nie rozpinają parasola, ale dążą do jakiegoś o milę oddalonego punktu, by tam szukać schronienia. Widać, że tym razem nalało im się już w uszy, nietylko za kołnierz. Przyczyniły się do tego nieco „znane intrygi“ Gazety Narodowej, która, jak mi opowiadał jeden demokrata, kazała swemu kronikarzowi napisać w fejletonie, jakoby brak kompletu na zgromadzeniach demokratycznych pochodził ztąd, iż demokraci chodzą do teatru niemieckiego. Ponieważ demokracja nasza jest nietylko demokratyczną, ale oraz i narodową, więc oburzyła się srodze na taką insynuację, i zgromadziła się we wtorek wieczór, podczas gdy w teatrze niewiadomo, — czy szalone wichry, czy ludzkie lub inne jakie głosy wyły Die Jüdin Halevyego — zgromadziła się w komplecie, wymaganym przez statut, a wynoszącym x/3, przyczem nieznana cyfra x oznacza liczbę członków, stale zamieszkałych we Lwowie. Nie powiem, jak dalece ta cyfra x, podzielona przez 3, wydała mi się małą we wtorek — nie chciałbym bowiem „moralnego“ mego kołnierza narażać na żadne niebezpieczeństwo. Zresztą być może, że krótki wzrok nie pozwolił mi doliczyć się wielkiej liczby głów w sali ratuszowej. Dość, że demokraci zgromadzili się i wybrali dwie komisje, jednę teatralną, na wniosek pana Widmana, a drugą wojskową, na wniosek p. Gromana.
Obydwie te sprawy, do których wybrano komisje, a raczej sposób, w jaki zostały wniesione i traktowane, jest jawnym dowodem, iż na najlepszej zasadniczej szkapie można do pewnego czasu hasać nader pompatycznie po prostym gościńcu, wytkniętym przez teorję, ale że ze względu na to, iż gościniec ten jest tak źle brukowanym jak rynek w Kulikowie, ba nawet jak niektóre główne ulice we Lwowie, niepodobna jest nie zjechać czasem na jakąś ścieżkę mniej grzązką, na jaki manowiec utylitarny. Może za to jutro będę ukamienowany przez demokratów, jak patron dnia, św. Szczepan, pierwszy męczennik, ale dziś jeszcze pozwolę sobie powiedzieć, że Towarzystwo demokratyczne wstąpiło we wtorek na drogę tak nieutajonego utylitaryzmu, że pominąwszy niektóre bardzo kardynalne, ale nie należące tu różnice, „w zasadzie“ i „w praktyce“ nie widać było najmniejszej różnicy między p. Gromanem a — hr. Gołuchowskim! I tak: W zasadzie, mówił p. Groman, powinien nam być przywrócony nasz dawny byt polityczny: dalej, ponieważ to od razu stać się nie może, więc powinniśmy otrzymać takie stanowisko, jak Węgrzy; a jeszcze dalej, ponieważ tego jeszcze nie mamy, więc niech przynajmniej Rada państwa uchwali, że sejm krajowy ma wydać ustawę o obronie krajowej. Nawiasem mówiąc, żądał p. Groman między innemi, by sejm miał wyłączne prawo zezwolenia na użycie obrony krajowej po za granicami kraju, t. j. gdyby n. p. była wojna z Moskwą, i gdyby Moskale uciekli do Warszawy, to potrzebaby dopiero zwoływać sejm i pytać się ks; Pawlikowa, czy niema co przeciw temu, by nasza obrona krajowa poszła za kordon wytrzepać trochę jego rodymcow.
W rozumowaniu p. Gromana jest tedy widoczne schodzenie ze stanowiska jednej zasady na drugą zasadę, aż się nakoniec wszystko opiera o Radę państwa. Niemniej utylitarnem było Rozumowanie co do systemu wojskowego. „W zasadzie, rzeki mówca, nie powinno być armii stojącej, tylko milicja narodowa, co nawet jest daleko lepszem od armii stojącej, bo n. p. Amerykanie nie mieli armii stojącej, a jednak unioniści pobili separatystów“. Pomińmy tę okoliczność, że przykład Zjednoczonych Stanów nie wyda się przekonującym żadnemu wojskowemu, bo tam milicja biła się z milicją, podczas gdy w Europie państwo bez armii stałej, otoczone dokoła militarnemi mocarstwami, byłoby całkiem bezbronnem — i idźmy dalej. P. Groman, i p. Widman, i p. Romanowicz narzekali, że wszystkie trzy zasady demokratyczne cierpią w skutek tego, iż delegacja nasza wotowała za stojącą armią w liczbie 800.000 ludzi, bo to i dla wolności niebezpieczną jest rzeczą, jeśli istnieje tak wielka siła zbrojna, włożona do ślepego posłuszeństwa, i równość cierpi z powodu, że wojskowi są zawsze jakimś stanem uprzywilejowanym, i braterstwo ginie do szczętu, gdy człowiek jeden przeciw drugiemu się zbroi, — ale cóż robić? Wszyscy ci mówcy zgodzili się na to iż „sytuacja polityczna“ jest tego rodzaju, że nasz własny interes wymaga, by Austrja miała silną armię. Nie będzie to polskie wojsko, ale zawsze wojsko.
Ee! co za utylitarność! Jak to, więc zasada, skoro jest niewygodną, chowa się tak bez ceromonii, do kieszeni, i ustępuje miejsca względom na „sytuację polityczną?“ Wszakże ot, nie pamiętam już, jak to pisywali panowie demokraci do niedawna, ale pisywali bardzo pięknie, mniej więcej to, że kto „odstępuje od zasady, ten przestaje być Polakiem, a staje się czemś okropnie ohydnem, staje się płatnem, półurzędowym, większościowym, galicyjskim Galileuszem, mamelukiem i Bóg wie czem jeszcze!“ — A teraz? O tempora, o mores! To chyba Ziemiatkowski nie popełnił tak wielkiej zbrodni, gdy powiedział, że Polacy w Galicji dla spraw wielkiej wagi, obchodzących ogół monarchii, gotowi są chwilowo usunąć na drugi plan interes własnego kraju? To chyba to wszystko, co przez dwa lata huczało w szpaltach opozycyjnych, było hukiem, i niczem więcej?
Co za abdykacja, co za sponiewieranie godności narodowej i demokratycznej! Ale znalazło się dwóch mężów w liczbie x/3 członków, stanowiących owego pomyślnego wieczora komplet narodowo-demokratyczny w sali ratuszowej, dwóch mężów, którzy stanęli na straży godności i ducha narodowego. Najprzód dr. Malisz, który oświadczył, że wnosi, by odroczono rozprawy nad ustawą wojskową, ponieważ mamy taką „szanowną“ delegację, co uchwaliła (!) dla nas ustawy, mocą których za każde niemiłe słowo można być wziętym pod śledztwo. P. Malisz jeszcze ciągle cierpi coś do delegacji, ale tym razem niechęć jego przybrała szersze rozmiary, — Ugodziła w samą przyczynę złego. Delegacje, rzekł, wybrała większość sejmowa, większość sejmową wybrał kraj, więc nie warto trudzić się dyskusją wobec takiego kraju! Mówca skorzystał jeszcze z tej sposobności, by się oświadczyć za skasowaniem dualizmu, ale do tego przedmiotu nie wybrano niestety osobnej komisji. Oświadczył się także przeciw przyjmowaniu cudzoziemców do armii, bo ci robią karjerę, nie umiejąc „komendy“, wskutek czego armia bywa często bitą. Dla wojskowych mianowicie nie bez interesu będzie dowiedzieć się, że czasem można przegrać bitwę z powodu, iż porucznik nie umiejąc komendy, zamiast Halb-rechts! zawoła Rechts-um! Zresztą p. Malisz cofnął na końcu wszystkie swoje wnioski i poprawki.
Oprócz p. Malisza, także i p. Iskrzycki dał małą nauczkę rządzącym dziś politykom. Nie obwijając rzeczy w bawełnę, wypowiedział op to, co N. Pressa powtarza codziennie, t. j. że ludy nie chcą wojny, że zbrojenia się są niepotrzebne, i że Towarzystwo narodowo-demokratyczne powinno powziąć uchwałę w tym duchu. Oświadczenia te byłyby bez wątpienia wpłynęły bardzo dobroczynnie na uspokojenie giełd europejskich, i możeby już dziś akcje kolei Karola Ludwika stały znów na 217 złr., gdyby nie p. Groman, który zbił p. Iskrzyckiego z kretesem, w skutek czego wybrano nakoniec ową specjalną komisję. I tak tedy ustawa wojskowa, przeszedłszy przez tyle instancyj, doczeka się nakoniec bodaj warunkowego zatwierdzenia ze strony 3 członków narodowo-demokratycznych!
Koniec końców, rzeczy stoją źle, bardzo źle: wszystkie zasady wywróciły takiego koziołka, jak kursa papierów, i baisse demokratyczna idzie w parze ze spadkiem na giełdzie. Chyba że Organ demokratyczny opamięta się i pójdzie w kontrminę....
Rzecz to nie nowa, ale zawsze przykra, że i przy tej sposobności, tj. przy sposobności spadku papierów, nie zaś wywrotu zasad demokratycznych, znowu niemało pieniędzy krajowych ugrzęźnie w kieszeniach obcych spekulantów. Znaczna część nieuleczonych naszych graczów doznała strat dotkliwych z powodu uporczywego kupowania papierów w chwili, tak krytycznej jak dzisiejsza.
Klęska ta nie jest jednak może tak trudną do powetowania, jak to się wydaje. Jeżeli kiedy, to teraz mamy szansę, że kapitały w ogromnej ilości napłyną do kraju. Rzecz brzmi bajecznie, a niemniej przeto jest prawdziwą. Przechowała się w Zjednoczonych Stanach gałąź rodziny Zborowskich, która przed trzystu laty wyszła z kraju. Potomek tej rodziny, p. Zborowski, arjanin na wzór swoich przodków, zapragnął widzieć kolebkę swego rodu i od jakiegoś czasu bawi w Galicji. Byt w Krakowie, gdzie umyślnie dla niego przedstawiono w teatrze dramat Szujskiego pod tyt. Zborowscy, a obecnie jest we Lwowie. P. Zborowski nie mówi oczywiście ani słowa po polsku, ale natomiast włada doskonale innym językiem, zrozumiałym we wszystkich zakątkach świata, językiem, którego organem jest — kieszeń. Należy on do najbogatszych ludzi w Ameryce, to znaczy, że majątek jego wynosi więcej niż wartość wszystkich ruchomych i nieruchomych majątków w Galicji. Gdyby się wnim po tylu wiekach odezwała krew polska, gdyby zechciał osiąść u nas lub w Poznańskiem, łatwo sobie wyobrazić, jakie korzyści by. to przyniosło dla naszego gospodarstwa narodowego.

(Gazeta Narodowa, Nr. 297, z d. 25. grudnia r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.