<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 187. z d. 25. lipca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
81.
Alarm z powodu „Teki Stańczyka“ i niebezpieczna pozycja posła Szujskiego. — Ustęp z monachomachii podwawelskiej. — Eine Nebensache. — Nowe banki.

„Gwałtu co się dzieje!“ możnaby zawołać, czytając wszystkie pisma polskie, wychodzące w Galicji i w Poznańskiem. Zawzięta walka wre na wszystkie strony, ale trudno powiedzieć, kto, z kim, i o co właściwie się bije? Jesteśmy jakby w obozie, w nocy zaalarmowanym przez nieprzyjaciela: każdy uważa za swój obowiązek strzelać jak najgęściej, nie pytając, czy potrzeba, czy przypadkiem nie trafi kogo ze swoich, i wytężając wszystkie siły, by jak najwięcej narobić huku i hałasu wśród ciemności. To pewna, że pierwszy taki nierozważny strzał padł z placówki w Przeglądzie Polskim, i że kula gwizdnęła nam wszystkim koło uszu, ale gdy wszyscy rotowym ogniem odpowiedzieli na zaczepkę, wystawia ztąd ni z owąd głowę — kto? Oto poseł Szujski, członek NB. mniejszości delegacyjnej, i pyta zagniewany, dlaczego strzelamy w tę stronę, gdzie jest „Teka Stańczyka,“ skoro on siedzi tuż obok tej „Teki“? Kraj przeprasza jak najgrzeczniej szanownego posła, wśród naturalnego bardzo zdziwienia ogółu, który ani na chwilę nie mógł przypuszczać, by nazwisko p. Szujskiego mogło być wplątane w tę sprawę, zwłaszcza w taki sposób. I kto wie czy nie lepiej byłby zrobił szanowny poseł, zamiast podnosić głowę i przyznawać się do sąsiedztwa z autorem listu p. Optymowicza, gdyby przycupnął był na czas jakiś i nie stawał w tym krzyżowym ogniu? Warto zginąć, albo oberwać guza, ale za dobrą, za lepszą przynajmniej sprawę, niż ostatatni list p. Optymowicza. Bardzo słusznem jest rozumowanie szanownego posła w jego piśmie, umieszczonem w Czasie, że nie ten tylko jest patrjotą, kto się najgłośniej chlubi zasadami demokratycznemi, że umiarkowane i konserwatywne zdania polityczne nie wykluczają gorącej miłości sprawy ojczystej i t. d. Ale „Tece Stańczyka“ robiono zarzuty nie dlatego, iż broniła umiarkowanych i konserwatywnych przekonań, iż potępiła wojowanie pustemi frazesami. Kto przeczyta uważnie list p. Optymowicza, znajdzie w nim przepyszny materjał do ogólników takich, jaki wydało temi dniami namiestnictwo czeskie. Wbrew wszelkiej prawdzie i w sposób, obrażający uczucie narodowe, przedstawiono tam wszystkich zwolenników żwawszego postępu sprawy narodowej w Galicji jako szajkę półgłówków, po części nawet w osobistym interesie popychającą obałamucony ogół do powstania. Jest to denuncjacja, i w dodatku fałszywa denuncjacja, której redakcja Przeglądu Polskiego nie powinna była umieszczać, i której teraz nie powinna przynajmniej bronić, chyba z ręką na sercu może wypowiedzieć, iż wierzy w to, co napisał p. Optymowicz. Ale że p. Szujski temu nie wierzy, to wynika z jego pisma w Czasie, gdzie mówi już tylko o „zboczeniach emigracji,“ o „ognisku republikańskiem jen. Bosaka“ itp., podczas gdy w liście p. Optymowicza była mowa o ruchu politycznym w Galicji. Jedno z drugiem niema nic wspólnego, bo każdemu, nawet największemu Pessymowiczowi wiadomo, iż „zboczenia emigracyjne“ nigdy tak mało nie wywierały wpływu na sprawy krajowe, jak teraz. Musi tedy przyznać peset Szujski, że list p. Optymowicza w „Tece Stańczyka“ jest obrzydliwym, fałszywym donosem, nie zaś częścią jakiego umiarkowanego i konserwatywnego programu — a tem samem wszystkie jego trafne wywody, skierowane przeciw sykofantyzmowi, gnieżdżącemu się w pewnej części prasy perjodycznej, przeciw krzykactwu i t. d. upadają jako niebędące na swojem miejscu w tym wypadku.
Wśród wielkiej wrzawy, wywołanej tą sprawą Przeglądu i „Teki Stańczyka“ Czas wymyka się po cichu, t. j. petitem w codziennej Kronice, z innej sprawy, w którą wplątała go zbytnia gorliwość konserwatywna i religijna. Wyprzedził on przyszły sobór ekumeniczny, uchwalając już teraz nieomylność nietyle Ojca św., ale nawet i hr. Ledochowskiego, i bronił zakazu modłów za duszę Kazimierza Wielkiego w dyecezji poznańskiej dlatego, że zakaz ten wydanym był przez biskupa. Gazeta nasza, nie przypisując sobie prawa stanowienia dogmatów kościelnych, i nie mogąc zatem przyznać nieomylności rozporządzeniom hr. Ledochowskiego, pozwoliła sobie wystąpić z przeciwnem zdaniem, i co gorsza, pozwoliła sobie nawet zganić zachowanie się Czasu w tej kwestji — jednem słowem, targnęła się na podwójny krakowski dogmat o nieomylności organu parafij podwawelskich i wynikającej ztąd nieomylności biskupów. Rzecz była ważna i zgorszenie w zakrystjach krakowskich niezmierne z tego powodu — potrzeba tedy było odpowiedzieć Gazecie, zbić jej fałsze, pisane (niech to będzie między nami) w kancelarji samego Antychrysta. Ale ponieważ odpowiedź ta nie była rzeczą tak łatwą i żadnemu z OO. redaktorów nie zebrało się jakoś na formalne kazanie, wyprawiono braciszka kronikarza, używanego zwykle tylko do zapowiadania świąt uroczystych, do dzwonienia na mszę i do innych drobniejszych posług klasztornych.
Braciszek tedy, udając że nie wie, o co chodzi, występuje i rzecze do Gazety: „A czemu ty nie pilnujesz „spraw krajowych?“ Czego piszesz tylko o Unii lubelskiej i przeżuwasz sprawę pogrzebu Kazimierza W.? Czego chcesz od Gazety Toruńskiej, ty, ty, ty... Izabello, którą zastępuje u władzy p. Groman-Serrano, przebrany za Don Kiszota?“ Rzecz naturalna, że wszyscy inni braciszkowie i nawet sami OO. redaktorowie śmiali się z tego konceptu braciszka-kronikarza, aż im się brzuchy trzęsły, i że rzecz cała, komentowana w refektarzu, pomogła im niepospolicie do strawienia objadu. W istocie, nic pocieszającego jak zarzut zajmowania się sprawami niekrajowemi, zrobiony Gazecie ze strony Czasu, któremu najwięksi jego przyjaciele zarzucają czasem zbytek energii i pilności co do spraw Japonii, Kochinchiny i Afganistanu. Nic znowu sprytniejszego, jak wywinięcie się konceptem, zamiast odpowiedzi na jasno i wyraźnie sformułowane zarzuty. Czas powiedział, że w kościołach tylko biskupi rządzić powinni; Gazeta dodała, że powinni rządzić dobrze i zgodnie z przepisami religii, i że ks. Ledochowski rządzi źle, i niezgodnie z temi przepisami, — a Czas odpowiada, że u Gazety sprawy krajowe są Nebensache!!! Dziwna rzecz, że tak pobożny dziennik tak odchodzi od rzeczy w swoich odpowiedziach, jak djabeł w Dziadach Mickiewicza, którego X. Piotr egzorcyzuje!
Ale, ażeby Czas nie mógł nam robić żadnego wyrzutu, zajmiemy się najważniejszą w tej chwili lwowską Nebensache. Oto onegdaj pozdejmowano z niektórych tutejszych c. k. urzędów tarcze z orłami dwugłowemi, ażeby na nich umieścić napisy polskie. Co za radykalizm! P. Optymowicz dostanie spazmów, gdy się dowie o tem. C. k. rząd postąpił sobie ogromnie rewolucyjnie w tej mierze: nie zastanowił się, że polskie napisy na urzędach mogą razić oczy snujących się po Lwowie przednich czat przyszłego ces. moskiewskiego konzulatu, i mogą sprowadzić dla monarchii niebezpieczne zawikłania zewnętrzne. Austrja przecież, według zdania przybocznego jej lekarza, p. Beusta, jest rekonwalescentem, który powinien wystrzegać się każdego, najmniejszego nawet wiatru, ażeby się nie przeziębił.
Wyrósł znowu nowy bank we Lwowie, pod nazwą, banku „krajowego“ — ale ponieważ już sama nazwa tego zakładu znamionuje dążności separatystyczne, nakształt rezolucyjnych, więc naczelnik federalistów, dr. Smolka, w spółce z bankierami wiedeńskiemi, postarał się o koncesję na „austrjacki bank centralny“ z siedzibą w Wiedniu. Nazwa ta z dniem tryumfu federalistów, przemienioną będzie zapewne na „austrjacki bank federacyjny“. Tymczasem zaś, wzywa się każdego dobrze myślącego federalistę, ażeby nie pożyczał pieniędzy nigdzie, jak tylko w „austrjackim banku centralnym“, bo tam tylko może mieć gwarancję, iż zysk z opłacanych przezeń procentów i t. d. nie pójdzie do kieszeni zwolenników rezolucji, szlachecczyzny, propinacji i tym podobnych utylitarystów galicyjskich, ale dostanie się — po większej części wprawdzie w obce, po mniejszej zaś, w federalistyczne ręce.

(Gazeta Narodowa, Nr. 187, z d. 25. lipca r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.