<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 208. z d. 15. sierpnia r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
84.
Obchód Unii. — Obawy o zamęt pojęć jeograficznych. — Nasi Moskale. — Przedstawienie teatralne. — Iluminacja. — Uczta na Wysokim Zamku. — Słówko prośby za nie-demokratami. — Jegomość, który się zdecydował iluminować swoje okna. — Kto chce mieć całe szyby, powinien się ożenić.

Uroczyście, choć nie okazale, przeszła rocznica Unii lubelskiej. Lwów, obrany na główne miejsce obchodu, mógł przy tej sposobności służyć za ciekawy przedmiot do studjów dla każdego, kto go jeszcze nie zna dokładnie. Różnorodne żywioły i czynniki, w skład ludności i życia publicznego u nas wchodzące, a używające wielkiej, choć nie wszystkie równie swobody działania, miały pole do wystąpienia i zmierzenia sił swoich.
Najprzód c. k. władze rządowe. Te oczywiście w konstutucyjnej Przedlitawii najwięcej posiadają swobody działania, i największy z niej zrobiły użytek. Zakazały wszystko, co tylko zakazać mogły, i odstraszyły Wielkopolan od przyjazdu do Lwowa groźną i zafrasowaną miną, którą przybrały. Pomógł im w tej mierze bardzo wiele p. Optymowicz. W ostatniej chwili przypomniano sobie zresztą, że jest jeszcze coś, co się da zakazać. Na szczycie Piaskowej Góry, na małym, niedostępnym kopcu, znajduje się oznaczony kamiennym słupem i kruszczową płytą takzwany „punkt stały“, służący do pomiarów trygonometrycznych. Otóż tego punktu nie pozwolono wciągnąć w obręb kopca pamiątkowego, bo to poplątałoby i pogmatwało wszystkie c. k. pojęcia jeograficzne, i tak już dosyć niejasne, skoro według nich Galicja należy do Przedlitawii, podczas gdy według Słowa tylko jeszcze Kraków podlega berłu dynastji habsburgskiej, a reszta przeszła już pod panowanie Holstein-Gottorpów. „Punkt stały“ pozostał tedy nietknięty, skoro zakazano go ruszać z miejsca, ale żytku na przyszłość będzie z niego jeszcze mniej, niż dotychczas, zważywszy że od zachodu kopiec Unii zasłoni go zupełnie i odejmie geometrom wszelką możność wizowania w tę stronę. Oprócz tych wszystkich trudności, miano sobie za obowiązek korzystać z cenzury teatralnej, ażeby przedstawieniu wieczornemu odjąć wszelką cechę, uroczystości odpowiednią. Zakazano przedstawić Złote Gody Krystyna Ostrowskiego, zapewne z obawy, ażeby znowu jaki „punkt stały“ nie został ruszony z miejsca przy tej sposobności. Jeżeli się nie mylimy, to nawet fac-similia obrazów z żywych osób musiały być przedkładane do aprobaty, ale na szczęście, artystyczna ich całość wyszła bez szwanku z czyśćca cenzuralnego. Jednem słowem, władze podległe c. k. ministerstwu spraw wewnętrznych, korzystały na wszelki możliwy sposób ze swoich swobód konstytucyjnych, nie przekraczając atoli nigdzie granic ustawami wskazanych i wstrzymując się z uznania godnem umiarkowaniem od wszelkich gwałtów i ekscesów publicznych.
Cesarsko-moskiewskie organa ze względu na istniejące fakticzoski okoliczności, nie postąpiły sobie tak, jak na reprezentantów tak wielkiego i potężnego mocarstwa przystało. Poprzylepiały ukradkiem jakiś protest przeciw Unii, zupełnie zbyteczny, bo nikt przecież z niemi Unii zawierać nie myślał. Drugim objawem tej cokolwiek niesilnej opozycji było, że dwa okna, nieoświetlone gdzieś w Rynku czy na Ruskiej ulicy, z obawy o całość szyb były wyjęte i schowane. Ale obawa była zbyteczną, nikt nie myślał obciążać budżetu Jawo Wieliczestwa kosztami za roboty szklarskie.
Teraz co się tyczy nas, możemy sobie oddać te sprawiedliwość, że mimo sekatur policyjnych, mimo sprzymierzonego z policją deszczu i nie ze wszystkiem zręcznego kierownictwa, wszystko poszło jak najlepiej. Na złość p. Optymowiczowi, nie zrobiliśmy rewolucji, na złość deszczowi, udział w sypaniu kopca był ogromny, na złość geometrom, pewien „punkt stały“ poruszył się znacznie. Dość było zobaczyć miasto iluminowane aż do najodleglejszych ulic, dość było być świadkiem zapału, jaki panował między publicznością w teatrze, ażeby się przekonać, że nic niepomoże przywalić kamieniem i okuć żelazem to, co się chce ruszać naprzód.
Charakterystycznym objawem ducha i usposobienia ogólnego był nadzwyczajny entuzjazm, z jakim przyjęto ruski śpiew panny Kwiecińskiej. Nader to rzadka rzecz w tutejszym teatrze, widzieć salę przepełnioną słuchaczami, porwanymi takiem uniesieniem. Dla tych, którzy nie mogli być na przedstawieniu, umieszczamy tu tekst tej tak dobrze przyjętej śpiewki:

Nad Podilem, Ukrainow,
Żurawli łetiły,
O Stefani i Ostafim
Dumku zapinyły.

Czorne more szumyt burjow,
Step mobylnyj płacze...
Hdeż korch i hetmany,
Hde dity Kozacze?

Ławra świata żalobyt sia,
Ciłu Sicz w żułobi,
Ani szumki, ani dumki,
Ruslut Maty w hrobi!
Pornyłuje Boh Spasytel,
Dast’ nam woskresenie!
Pryjmit ćwit, i mid zo stepu
I sercia darenie!

Jeszcze pohulajet czujkow
Kozak w syn ich wodach,
A w Kremłyni dzwin promowyt
O Kozaćkich szkodach.
Anhoł nasz oj maty, Polszczi
Kurhan otweraje,
Hulaj tohdy Lasze ridnyj,
Step nam szcze zahaje!


Iluminacja wypadła najlepiej w dzielnicach, zamieszkanych przez żydów. Nie było między nimi żadnej „Ekscelencji“, któraby zajmując za pół darmo kilkanaście pokoi frontowych, w gmachu zakładu, pod jej przewodnictwem zostającego, udawała, że ją Unia wcale nie obchodzi. Nikt nie wyjechał „do wód“ — a więc wszystkie okna bez wyjątku, w najbiedniejszych nawet pomieszkaniach, rzęsiście były oświetlone. W mieście, oprócz budynków urzędowych i kapitulnych, odbijał ponurą ciemnością ratusz, na którym tego dnia nie zatknięto nawet chorągwi. Uboga gmina. miasta Lwowa, która ma zaledwie milionowy budżet roczny, nie może mieć piędziesięciu złr. na tak nieprzewidziane wydatki, a magistrat nie może znowu opuścić żadnej sposobności przypomnienia mieszkańcom, że jego głównem zadaniem jest okazywać niezręczność i brak taktu — inaczej zapomnielibyśmy, że nie mamy jeszcze statutu, i że nasza zwierzchność gminna potrzebuje reformy in capite et membris.
Uczta, zaimprowizowana na wysokim Zamku, nie potrzebowała koniecznie być improwizowaną. Można było pomyśleć o niej wcześniej i pozapraszać osoby, którym w niej koniecznie udział brać należało.
Widzieliśmy marszałków powiatowych, obecnych przy sypaniu kopca i umyślnie w tym celu do Lwowa przybyłych: żadnego z nich nie proszono. Improwizacja posunęła się do tego stopnia, że nawet jednemu z członków komitetu zamknięto drzwi przed nosem, ponieważ nie był na zaimprowizowanej liście. W skutek tego, społeczeństwo tutejsze z małemi wyjątkami reprezentowane było tylko przez członków Towarzystwa demokratycznego — a mimo znanego mego uszanowania dla tego klubu, mieszczącego w sobie tyle niezrównanych znakomitości, zmuszony jestem wyznać, iż zasada wolności, równości i braterstwa byłaby nierównie lepiej uczczoną, gdyby do złożenia jej hołdu dopuszczono także mniej znakomite i mniej demokratyczne pospólstwo.
Zaręczam P. T. pp. demokratom, że z pomiędzy tutejszo-krajowych marszałków, posłów, profesorów, uczonych i literatów nikt nie ma zwyczaju chować przy obiedzie łyżki do kieszeni, albo kłaść nogi zabłocone na stół, albo używać serwet zamiast chustek do nosa, i że indywidua te mogłyby przynajmniej od wielkiego dzwonu być przypuszczonemi do najbardziej dystyngwowanego towarzystwa demokratycznego. Są to po większej części bardzo porządni i przyzwoici ludzie i całą ich winą jest, że nie posiadają urzędowego konsensu na wyznawanie zasad demokratycznych.
Nie obeszło się przy tylu różnych wypadkach bez humorystycznych epizodów. Pewien jegomość, nim się zdecydował iluminować swoje okna, wyszedł na ulicę, by się przekonać, jaka pod tym względem panuje opinia w sferach rządowych. Spostrzegłszy, że w oknach pana zastępcy namiestnika jest tak ciemno, jak we wszystkich naszych politycznych sprawach, szedł spokojnie na kawę do kawiarni teatralnej. Wtem, o nieba! w gmachu policyjnym świeciły się po cztere świece w każdym oknie drugiego piętra! Nasz jegomość, przekonany, że c. k. dyrekcya policji przystała do Polaków, kupuje czemprędzej funt świec u Winklera, i biegnie do domu, ażeby się nie dać wyprzedzić władzy bezpieczeństwa w objawach patriotyzmu. Tymczasem świeciło się tylko w prywatnem mieszkaniu, znajdującem się na drugiem piętrze gmachu policyjnego.
Pewien młody prawnik, zakupiwszy odpowiedni zapas świec i ziemniaków, wyszedł z domu, polecając służącemu, by o zmroku pozapalał światła. Służący wykonał zlecenie, ale po dziewiątej wieczór sprzykrzyło mu się siedzieć przy świecach, pogasił je tedy i poszedł na miasto przypatrzeć się iluminacji. Ktoś, zapewne klient drugiego prawnika, zwyciężony w procesie, spostrzegł nieoświetlone okna, a korzystając z nieobecności ochotniczej straży ogniowej w tem miejscu, dość odludnem, powybijał młodemu mecenasowi szyby. Koszta niefortunnej iluminacji wynosiły tedy dla tego ostatniego, oprócz 1 złr. 50 cnt. na światło, jeszcze 18x30=5 złr. 40 cnt. szklarzowi — sens zaś moralny tej anegdotki jest taki, że młodzi prawnicy powinni się żenić, ażeby było komu pilnować domu, gdy wychodzą na ulicę. W przekonaniu, że wszystkie panny i młode wdowy zgodzą się z tem mojem rozumowaniem, kończę to sprawozdanie z uroczystego obchodu Unii lubelskiej we Lwowie, i spodziewam się, że do przyszłej iluminacji zmniejszy się liczba bezżennych prawników i niezamężnych panien, a natomiast tablice statystyczne wykażą nadzwyczajny przybytek w rubryce, obejmującej młode pokolenie konstytucyjnych obywateli przedlitawskich.

(Gazeta Narodowa, Nr. 208. z d. 15. sierpnia r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.