Kroniki lwowskie/Studja sejmowe/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Studja sejmowe
Pochodzenie Kroniki lwowskie
Gazeta Narodowa Nr. 208. z d. 10. września r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Całe Studja sejmowe
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Najgodniejszą uwagi częścią każdego parlamentu bywa zwykle opozycja: dodaje ona ruchu i życia ciału reprezentacyjnemu. Jakże jednostajnemi byłyby posiedzenia sejmu lwowskiego, gdyby od czasu do czasu przynajmniej ks. Pietruszewicz nie urozmaicił rozpraw jakim długim, przez nos odśpiewanym akafistem, którego treść i język brzmi tak obco, tak dziwacznie dla każdego „przeciętnego“ G-alicjanina! Wysłuchawszy uważnie mowy tego szanownego posła, przecieram zawsze mimowoli oczy, i pytam sam siebie, czy mi się to wszystko przypadkiem nie śniło? Na jawie, tyle lat żyjąc w kraju, nie słyszałem nigdy po za salą sejmową tak oryginalnie skombinowanych dźwięków słowiańskich, nie spotkałem się nigdzie z tak bujną obfitością końcówek na -ennyj, ennaja, ennoje, i mógłbym żyć sto lat jeszcze, a nie dowiedzieć się, iż podlegam prawitidstwu austryjskomu, iż płacę prawitidstwienyje podatki z uległości dla wysoczajszalio prestoła, a to do tego stopnia, iż tylko nrawstwiennaja siła utrzymuje jako tako żyźń moją. Wszystkie te piękności filologiczne, z miną oczeń sarjozna wypowiedziane przez ks. Pietruszewicza, sprawiają na mnie zawsze krugam kurjoznoje wpeczatlenje: dobywam lornetki, i z miny kiwającego się ilegmatycznie oratora chcę nabyć pewhości, czy też on sam wierzy, iż mówi o rzeczach, stosunkach, pragnieniach i dążeniach rzeczywiście istniejących, i językiem, używanym przez dwóch przynajmniej ludzi w królestwie Galicji i Lodomerji? Daremnie! Nawet za pomocą spektralnej analizy nieodkryłby nikt w tem obliczu iskierki przedświadczenia o prawdziwości tego, co wygłaszają usta: czasem zdaje się nawet, że mówca drzemie i bez jego wiedzy jakaś fantasmogorja popraźnikowa wydobywa się na jaw ze znużonego ciała. A poseł Kowbasiuk i koledzy jego włościanie słuchają pobożnie, podczas gdy ks. Pawlików akompaniuje mówcy żywą mimiką i gestykulacją, obracając się to do sowietnika Ławrowskiego, to do sowietnika Kowalskiego z potakującym ruchem głowy. Wezwanie to powtarza się kilka razy, aż nakoniec obydwaj sowietnicy odwzajemniają się równie potakującym gestem. Wówczas ks. Pawlików rzuca tryumfujące spojrzenie po galerjach, jak gdyby chciał spytać: — „A co, Lachy, czy jabym nie mógł być metropolitą?“
I tak tedy, mamy aż dwie opozycje: są najprzód oni opozycja, niereprezentowani w sejmie, i ony opozycja (ony z przyciskiem na drugiej zgłosce). W tem zgadzają się obie opozycje, że jedna i druga chciałyby, ażeby Polacy w Galicji odegrali tę samą rolę, co Czesi w swoim kraju. Oni wzięliby wówczas w udziale palmę męczeńską, a ony stałyby sia bolszyństwom (od dwóch miesięcy, dawniejszy wyraz bolszost, jako już zbyt utarty, zastąpiony został przez bolszyństwo). Sęk jest w tem, że dzisiejsze bolszyństwo, polskie, nie chce się dać wywieść w pole, Polacy zagrzęźli w grubym materjalizmie, nauczyli się, czego nigdy nie umieli: nauczyli się rachować. Wolą już teraz wróbla w ręku, niż tysiąc na dachu. Oni zżymają się z tego powodu, a ony pospuszczali mocno nosy na kwintę. Borba osłabła; dziś jutro, który z rezolutniejszych filologów wystąpi może za wnioskiem Smolki, i będzie tłumaczył Polakom, że oni, kotory wsiegda tak dobro boryłyś za wolnośt, powinni i teraz stanąć w bratnim szeregu słowiańskim i doprowadzić czemprędzej do rozwiązania sejmu i do rozpisania bezpośrednich wyborów. Najlepiej wypaliłby taką mowę ks. Pawlików, ma on najwięcej talentu dramatycznego. Sam nie wiem, czy nie rozpłakałbym się z rozczulenia, gdyby Organ demokratyczny znalazł w nim wyraziciela i tłumacza uczuć swoich. Dr. Smolka już zapewnił uroczyście, iż podziękowałby pp. moskalofilom za takie poparcie swego wniosku. Ogromna większość kraju i większość w sejmie jest innego zdania.
Opozycja filologiczna w sejmie lwowskim straciła niezmiernie wiele z zewnętrznych charakterystycznych cech swoich, odkąd nie tworzy już falangi, gęsto skupionej na dziewięciu ławach po prawicy księcia marszałka, ale rozrzucona jest sporadycznie po tej stronie sali. Na czele osamotniony ks. metropolita, potem ks. Pietruszewicz, ks. Guszalewicz, a dopiero za tym ostatnim cała jedna ławka stanowi niejako gros tej małej armii. Na prawem skrzydle, ks. Pawlików między dwoma sowietnikami, oto najciekawsza grupa. Na szczególne współczucie zasługują mianowicie pp. sowietnicy; odkomenderowani przed laty do lejb-brygady Szmerlingowskiej, dziś po utracie naczelnego wodza wydają mi się jak dwa statki, pozbawione steru, i z trudnością przemykające się między rafą lojalności z jednej, a szkopułami kongresowo-etnograficznemi z drugiej strony. Za dawnych, dobrych czasów, póki moskiewszczyzna nie była nichts Auswärtiges, poseł Ławrowski. żeglował śmiało po różnych wodach — dziś russki sowietnik w awstryjskiskij służbie zaczyna być ogromnym anachronizmem, bo p. Beust pojmuje te rzeczy całkiem inaczej, niż jego poprzednicy. Eto kurjoznoje sostojanie musi obydwom pp. sowietnikom sprawiać od czasu do czasu wcale niemiłe uczucie, tem bardziej, że żaden z nich nie ma szansy zostania biskupem chełmskim. Na wypadek aneksji Galicji do Moskwy, musianoby najprzód sowietnika Kowalskiego oddać do korpusu kadetów, ażeby się nauczył wyrażać poprawniej na russkom jazykie, niż to czyni dzisiaj. W połowie każdej mowy kończy się jego copia nerborum, przemawia on wówczas narzeczem tak opolaczonem, jak pierwszy lepszy miateżnik z dziewiętnastu gubernij „zapadnich“. A sowietnik Kowalski chodził przecież do szkół za czasów metternichowskich, kiedy nie uczono ani słowa po polsku! Jest to tedy opolaczenie dobrowolne, karygodne wyrusszczenie się, za które Sybir w oczach Katkowa byłby łaską, a nie karą. Zastupnyk naroda, nieumiejący tyle po russku i po rusko, co kronikarz Gazety narodowej — to zgroza! Gdyby poseł Kowalski w tej ciężkiej potrzebie nie ratował się. narzeczem „przywiślańskiem“, musiałby mowę swoją skończyć na migi, z czego p. Skrzyński skorzystałby oczywiście ku pognębieniu ideii wielkorusskiej. A jakiby to efekt zrobiło w Pietierburgie!!!
Dla każdego, znającego cokolwiek język mosiekwski, zabawnem wydać się musi, jak szanowni zastupnicy naroda w mowach i pismach swoich niefortunnie usiłują używać tego języka. Nie mówią oni po rusku, ale też nie mówią i nie piszą po moskiewsku, bo żaden z nich tego nie umie. Język ich o tyle jest moskiewskim, o ile niemieckim jest szwargot naszych urlopników, powracających prosto z pułku, gdzie wiksowali sztyble i klupali hozy. Mimo to nie przestają powtarzać, iż piśmiennym językiem Rusinów jest moskiewski! Posłowie nasi z zachodniej części kraju, omal sami nie wierzą temu twierdzeniu. Nie znają tych stosunków językowych, nie mogą się poznać na fałszowaniu języka, którego dopuszczają się filologowie świętojurscy, i dlatego nieraz uważali ich za ludzi dobrej wiary, z którymi można paktować, zawierać kompromisy. Pięknie byśmy wyszli na kompromisie z ajencją Katkowa!
Po za filologami siedzą sobie spokojnie włościanie ze wschodnich okolic kraju, pomieszani z posłami, należącymi do innych stanów.
Siedzi tu także poseł Tyszkowski, znany z dylematu, który postawił w sprawie języka w sądach. Dylemat ten nie zawierał wprawdzie żadnej mylnej argumentacji, jednakowoż przypomniał mi owego tureckiego kapitana okrętu, który wśród największej burzy siedział spokojnie na pokładzie i palił fajkę, a zapytany, dlaczego nie myśli o ocaleniu okrętu, odrzekł z flegmą: „Jeżeli Ałłach chce, żebyśmy się utopili, to ja na to nic nie poradzę, a jeżeli Altach nie chce tego, to pocóż ja mam się ruszać?“ My wszyscy jesteśmy takimi fatalistami, i zapominamy nieraz, że rzeczy ludzkie ludzkiemi dźwigają się siłami. Nawet religia nasza nie uczy, by Pan Bóg interweniował na korzyść niedołężnych lub ospałych. Dlatego też. lubię posła Tyszkowskiego najlepiej wtenczas, kiedy nie stawia żadnych dylematów, ale z fatalistyczną rezygnacją i w milczeniu poddaje się woli losu i większości sejmowej.
Hrabia Adam Potocki zasiada podobnież w prawem centrum, choć inni posłowie z gmin wiejskich, wybrani z zachodnich obwodów, siedzą na. lewicy. Kto widział kiedy portret Rewery albo Kaniowskiego, a nie widział posła okręgu chrzanowskiego, powziąłby mylne wyobrażenie, gdyby sądził, że z powierzchowności podobny jest do tamtych swoich antenatów. Zawsze atoli sześćset lat rycerskiego rzemiosła, począwszy od Sulisława Piławity, nadało fizjognomii tego potomka wielkiej rodziny Potockich tyle charakterystycznego wyrazu, że Niemcy w Radzie państwa poznali w nim einen echten Cavalier. Doświadczyli oni później, że właściwością eines polnischen Canaliers nie bywa flegma germańska. O tem zresztą i ks. kanonik Malinowski mógłby opowiedzieć niektóre szczegóły, co znowu starczyłoby prawie za satysfakcję majstrowi Naganowskiemu.[1]
Kiedy Bolesławita w Rachunkach swoich podzielił arystokrację tutejszą na panów polskich, z dawnemi tradycjami poświęcenia i miłości ojczyzny, i na hrabiów galicyjskich, w myśli zaliczał bez wątpienia hrabiego Adama Potockiego do owej pierwszej kategorji. A kiedy znowu feljetonista Gazety Narodowej, rozbierając Rachunki, twierdził, że obok owych wzniosłych tradycyj przechowały się także niektóre anarchiczne pierwiastki z dawnych czasów Rzeczypospolitej u panów, należących do tej kategorji, to podobno myślał także o dwóch panach polskich, znanych-patrjotach, którym Adam na imię. I kto wie, gdybyśmy mieli królów elekcyjnych, i senat, i nadworne chorągwie magnackie, obydwaj ci Adamowie narobiliby może nieraz porządnego bigosu w Koronie i w Litwie, jeden w parze z senatoromi, a drugi na czele różnych konfederacyj szlachecko-demokratycznych. W ciasnych ramach konstytucji grudniowej i statutu krajowego wrodzone te zdolności mało mają pola do popisu. Zresztą hrabia Potocki tyle i tak niesłusznie spotwarzonym był w pismach niemieckich, że polskie pióro nie ujemne, ale dodatnie strony winno wyszukiwać w jego charakterze. Niemcy mierzą nas swoją miarą: w ich wyobrażeniach hrabia, liczący trzydziestu kilku antenatów, zkoligacony z arystokracją całego świata, musi kochać zakon 00. jezuitów więcej niż ojczyznę i konkordat więcej od religii samej. Oni nie uwierzyliby nawet, że projekt wykluczenia księży od wybieralności do sejmu, wyszedł od hr. Potockiego, bo to mu się wydawało korzystnem dla kraju.

(Gazeta Narodowa, Nr. 208. z d. 10. września r. 1868.)







  1. Ks. kanonik Malinowski obwinił był fałszywie szewca Naganowskiego oskra dzenie mu pierścionka. Ten sam kryłoszanin w przedpokoju sejmowym wpadłszy we wściekłość, z podniesienemi pięściami wołał do „knuta“ na. Polaków. W odwet, osoba szanownego kryłoszanina doznała pewnej turbacji ze strony hr. P.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.