Krzysztof Kolumb (Cooper)/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Krzysztof Kolumb
Wydawca S. H. MERZBACH Księgarz
Data wyd. 1853
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Jenike
Tytuł orygin. Mercedes of Castile lub The Voyage to Cathay
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXI.

Rozgłos podróży Kolumba dziwnym urokiem otoczył morskie wyprawy. Nie uważano ich już za niegodne ludzi wyższego urodzenia, i wycieczki po oceanie weszły niejako w modę. Panowie, których posiadłości graniczyły z morzem śródziemnym lub Atlantykiem, na małych statkach krążyli nieopodal brzegów, przesadzając się w wystawności i przepychu; słowem duch epoki był zupełnie marynarski. Współubieganie się Portugalczyków pobudzało czynność Hiszpanów, i przyszło na to, że młodzieńców którzy domowéj pilnowali strzechy nazywano piecuchami, nie szczędząc im przycinków, jakie dawniéj spotykały przedsiębiorczych właśnie podróżników.
W końcu września 1493 roku na ciaśninie rozdzielającéj Europę od Afryki i łączącéj morze śródziemne z niezmierną przestrzenią oceanu atlantyckiego płynęło kilka okrętów, w różnym celu i kierunku, z których jeden bliżéj nas obchodzi. Byłto statek niewielkich rozmiarów, pod malowniczym żaglem trójkątnym, sunący w promieniach wschodzącego słońca, nakształt ogromnego ptaka, co z rozpiętemi skrzydły spieszy do gniazda. Zewnętrzne jego rozmiary nosiły cechę smaku i wykończenia. Na tylnéj części kadłubu widać było napis: Ozema; a sam właściciel, hrabia de Llera, z młodą małżonką znajdował się na pokładzie. Luis, zaprawny w częstych podróżach morskich, osobiście wydawał rozkazy, chociaż Sancho Mundo, dowódzca tytularny, krzątał się między majtkami z przybraną powagą zwierzchnika.
— Daléj dzieci! zawołał były sternik la Pinty, przytwierdzić dobrze tę kotwicę; bo mimo pomyślnego wiatru nie można zaufać wybrykom Atlantyku. W podróży z don Kolumbem wyjście nasze pod żagle było nader szczęśliwe, a jednak piekielny mieliśmy powrót. Donna Mercedes, jak widzicie, dzielnie się trzyma na morzu, i nikt przepowiedziéć nie zdoła jak daleko popłyniemy. Mówię wam, bracia, że w służbie takiego pana czekają nas zaszczyty i bogactwa; pamiętajcie tylko mieć zawsze dzwonki, gdyż ony zwabiają złoto, jak dzwony katedry sewilskiéj pobożnych chrześcian okolicznych.
— Mości Sancho, odezwał się głos Luis’a; niech jeden z majtków wlézie na przednią reję i niech rozpozna morze w kierunku północno-zachodnim.
Słowa te przerwały gawędę Sancha, który dopilnował wykonania rozkazu. Gdy majtek był na szczycie, Luis zapytał go co widzi.
— Sennorze hrabio, przy ujściu Tagu ocean pokryty jest żaglami.
— Czy możesz je zliczyć?
— Widzę ich szesnaście; a teraz oto wynurza się siedmnasty.
— A więc przybywamy w porę, moja droga! rzekł Luis radośnie, zwracając się do Mercedes; będę mógł raz jeszcze uścisnąć dłoń admirała przed powtórną jego wyprawą do Indyj. I ty zapewne jesteś tém ucieszoną?
— Przyjemność twoja, Luis, jest moją przyjemnością.
— Droga Mercedes, to chętne towarzyszenie mi w podróży tak ściśle nas połączy, że tylko w tobie żyć będę i zrobisz ze mnie co sama będziesz chciała.
— Dotychczas rzecz ma się przeciwnie, odpowiedziała hrabina; ty więcéj masz widoku nakłonienia mnie do tułaczki, niż ja zatrzymania cię w domu.
— Miałażby ta wycieczka być przeciwną twojemu życzeniu? zapytał Luis z żywością.
— Nie, drogi mężu; w tym razie spełnienie twych życzeń osobistą sprawia mi przyjemność. Ileż silnych i nieznanych odbiéram tu wrażeń!
Po upływie pół godziny z pokładu Ozemy ujrzano okręt admiralski, a zanim jeszcze słońce stanęło w zenicie, statek Luis’a wpłynął w szeregi floty. Admirał, dowiedziawszy się o przybyciu młodéj pary, pospieszył odwidzić ich osobiście, i z szczérą przyjęty został radością.
Trudno zaiste większą wyobrazić sobie sprzeczność, jak powtórną tę wyprawę w porównaniu z piérwszą. Niegdyś Kolumb odpływał samotny, prawie nieznany, z trzema źle opatrzonemi statkami; dziś mnóstwo żagli snuło się po morzu i admirał otoczony był wyborem szlachty hiszpańskiéj.
Jak tylko rozeszła się wiadomość, że hrabina de Llera obecną jest na statku Ozema, spuszczono zewsząd łodzie i Mercedes śród morza znalazła się otoczoną jakby na dworze królowéj Izabelli. Dwie damy z jéj orszaku dopomogły hrabinie w przyjmowaniu szlachetnych kawalerów cisnących się tłumnie na pokład. Przez całą godzinę scena ta, pełna ruchu i wesołości, ożywiała mały statek, a czyste i wonne powietrze oceanu tém większego przydawało jéj uroku.
— Hrabino, rzekł jeden z rycerzów, nieszczęśliwy kiedyś pretendent do ręki Mercedes, okrucieństwo twoje, jak widzisz, przywiodło mnie do rozpaczy, i chronię się przed niém aż na drugą świata połowę. To szczęście dla don Luis’a, żem nie należał do piérwszéj wyprawy; bo którażby Kastylianka wzgardziła ręką towarzysza don Kolumba?
— Być może, odpowiedziała Mercedes; wolę jednak aby małżonek mój nie oddalał się bardzo od brzegu, chociażby dlatego tylko, że wtedy mogę mu wszędzie towarzyszyć.
— Sennoro, odezwał się Alonzo de Ojeda, don Luis zwyciężył mnie na turnieju; ale dziś ja go przewyższam, jeśli nie w szczęściu, to w zasłudze.
— Dosyć zaszczytu dla mego męża, że raz pokonał tak dzielnego rycerza.
— Ależ hrabino, gdyby don Luis popłynął z nami i wrócił po roku, zadziwiwszy swém męztwem poddanych wielkiego chana, to jeszczebyś go lepiéj pokochała.
— Admirał, sennorze, i tak go szanuje; w téj chwili oto samotną w méj kajucie toczą rozmowę, a podobnego zaszczytu don Christoval nie wyświadczyłby lada komu.
— Ta przyjaźń don Kolumba dla hrabi, wtrącił odrzucony wielbiciel, już w Barcelonie ogólną zwracała uwagę. Zapewne dawniéj spotkać się musieli na morzu.
— Przebóg! zawołał śmiejąc się Ojeda, jeżeli spotkanie admirała z don Luis’em było tego rodzaju co ze mną, to nic dziwnego że w dobréj mają się pamięci.
Podczas gdy na pokładzie w ten sposób lekko i wesoło dowcipna szła pogadanka, hrabia de Llera z Kolumbem poważniejszą w kajucie prowadzili rozmowę.

— Don Luis, rzekł admirał, znasz mą przychylność dla siebie, i ja wzajemnie pewny jestem twojego poważania. Obecna wyprawa niebezpieczniejszą jest od piérwszéj; bo wtedy byłem przedmiotem pogardy i litości, dziś przeciwnie opuszczam Hiszpanią ścigany przewrotnością zawistnych. Skryci nieprzyjaciele będą mnie tu podkopywać; i ci nawet, co w oczy płaszczyli się przedemną, spotwarzą i oczernią moje imię. Zostawiam wszakże kilku gorliwych przyjaciół, a mianowicie Ojca Juan’a Perez, Luis’a de Saint-Angel, Alonza de Quintanilla i ciebie. Liczę na was, nie w celu dostąpienia zaszczytów, lecz w interesie prawdy i słuszności.
Paź Mercedes wręcza mu krzyżyk który tak długo nosił przy swojém sercu.

— Sennorze, o ile słabe me siły pozwolą, stawać będę gorliwie w twéj obronie.
— Byłem o tém przekonany, Luis, odpowiedział Kolumb, ściskając przyjaźnie rękę młodzieńca. Fonseca, który teraz tyle ma wpływu, niebardzo dla mnie przychylny. Jest także twój imiennik, co szkodzić mi będzie przy każdéj sposobności[1].
— Znam go, sennorze; to zakał naszego domu.
— Lecz ma znaczenie u króla, którego zjednać koniecznie należy.
— Niestety, sennorze! król coraz bardziéj skłania się ku podszeptom pochlebców. Liczę tylko na donnę Izabellę; choć zresztą i moja ciotka stać może za armią posiłkową.
— Bóg wszystkiém rządzi i grzéchem byłoby zwątpić o jego sprawiedliwości. A teraz, Luis, słówko jeszcze o tobie. Opatrzność powierzyła ci szczęście kobiéty, jakich mało zaiste na świecie. Komu Bóg znaleźć pozwolił dobrą i cnotliwą żonę, tego serce codziennie wezbrać powinno wdzięcznością; bo ze wszystkich skarbów doczesnych posiada najobfitszy, najczystszy i najtrwalszy, byle tylko umiał go szanować. Żona twoja równie jest rozsądna jak cnotliwa; niechże wzgląd na nią miarkuje twą nierozwagę; niech czystość jéj będzie twym wzorem, a miłość przewodnikiem.
Admirał udzielił Luis’owi swoje błogosławieństwo i czule pożegnał Mercedes. Łodzie jedna po drugiéj opuszczać zaczęły statek, przesyłając zdaleka znaki pożegnalne. Chwil kilka jeszcze, a flota odpłynęła na południo-zachód, w kierunku krainy którą wówczas uważano za Indye. Przez godzinę jeszcze statek pozostał w miejscu, i młode stadło śledziło wzrokiem oddalających się przyjaciół; potém, rozpiąwszy żagle, szybko sunął ku Palos.
Wieczór był prześliczny, a powiérzchnia oceanu, gładka i spokojna, miała pozór ogromnego zwierciadła. Na tylnym pokładzie stał rozłożony namiot, w którym hrabiostwo zwykle przesiadywali; zewnętrzna jego powłoka składała się z płótna napuszczonego smołą, lecz w środku kosztowne makaty pokrywały jego ściany, tworząc salonik pełen wykwintności i wdzięku. Od strony okrętu schronienie to było zamknięte; od morza zaś wspaniała zasłona ukryć mogła małżonków przed wzrokiem ciekawych. W téj chwili uchylone jéj składy dozwalały oku bujać swobodnie po niezmierzonéj przestrzeni i przyjrzeć się słońcu zachodzącemu w barwie purpury.
Mercedes spoczywała na wezgłowiu, spoglądając tęsknie ku morzu, a Luis u stóp jéj przebierał po strunach gitary.
— Smutną jesteś, Mercedes, rzekł młodzieniec, pochylając się ku małżonce.
— Słońce zapada nad ojczyzną biédnéj Ozemy, drżącym głosem odpowiedziała Mercedes; okoliczność ta i widok bezgranicznego oceanu, uzmysłowienia wieczności, przypominają mi śmierć Indyanki. Istota tak dobra i niewinna nie będzie zapewne potępioną przed sądem Najwyższego, lubo ciemnota pojęć i namiętność nie dozwoliły jéj przeniknąć tajemnic naszéj wiary.
— Wolałbym, moja droga, abyś o tém tak często nie myślała; modlitwy twoje i msze odprawione za jéj duszę powinny cię były uspokoić.
— Czy prosiłeś admirała, rzekła Mercedes ze łzami, o czuwanie nad bratem Ozemy?
— Nie zapomniałem o tém, mój aniele, i pewny jestem że don Kolumb wywiąże się z przyrzeczenia. Pomnik dla młodéj Indyanki już jest ukończony: możemy żałować jéj straty, lecz niéma powodu opłakiwania tych, którzy doczesną pielgrzymkę na wieczny zamienili żywot. Ja sam, gdybym nie był twym mężem, zazdrościłbym może jéj doli.
— Serce moje, Luis, z rozkoszą przyjmuje tę myśl tak dla mnie pochlebną; lecz jestże ona prawdziwą? Szczęście jakiego doznajemy w wzajemnéj miłości, w połączeniu na zawsze swego losu, niczém jest obok błogości królestwa niebieskiego, któréj właśnie pragnę dla Ozemy.
— Nie wątp o tém, Mercedes; odbierze ona nagrodę niewinności i cnoty. Ale na honor! jeśli dusze zbawione doznają choć połowy tego szczęścia, jakiem bije me serce gdy ciebie przyciskam do łona, żałować ich niéma przyczyny.
— Nie mów tego, Luis! każemy w Sewilli, Burgos i Salamance odprawić jeszcze msze święte za jéj duszę.
— Jak chcesz, moja droga; niech je odprawią co rok, co miesiąc, co tydzień, byleś ty tylko była spokojną.
Mercedes wdzięcznie się uśmiéchnęła, i rozmowa małżonków stała się nieco swobodniejszą. Godzina upłynęła na owéj pogadance szczéréj i wylanéj, właściwéj tylko sercom prawdziwie kochającym. W chwili gdy słońce zanurzało się w morze, Sancho oznajmił że zarzucono kotwicę.
— Przybiliśmy do brzegu, sennorze hrabio, niedaleko Palos, o jakie sto sążni od miejsca z którego don Christoval w roku zeszłym odpłynął do Indyj. Czółno gotowe do przewozu, sennoro, a na pobrzeżu naszem, choć niéma wspaniałych pałaców i tumów; wasza excellencya znajdziesz jednak Palos, kościół Ś-téj Klary i warsztat okrętowy, trzy miejsca godne wspomnienia: Palos, że z jego portu wypłynął don Kolumb; święta Klara, że nas ocaliła w niebezpieczeństwie, skutkiem pobożnych ofiar złożonych u stóp jéj ołtarza: warsztat nareszcie, że w nim zbudowano okręt admirała.
— I dla innych jeszcze nader ważnych powodów: nieprawdaż, poczciwy mój Sancho? dorzucił śmiejąc się hrabia.
— Tak, wasza excellencyo, i dla innych jeszcze nader ważnych powodów. Czy sennora rozkaże wylądować?

Zgon Ozemy, księżniczki Hajti.

Mercedes zezwoliła, i po upływie dziesięciu minut oboje małżonkowie znajdowali się już na brzegu, w tém właśnie miejscu, z którego przed rokiem odpłynęła wyprawa Kolumba. Ożywiona rozmowa kilku kobiét miejskich zwróciła ich uwagę, i wkrótce przekonali się, że przedmiotem takowéj była podróż do Indyj.
— Dziś, rzekła jedna z niewiast głosem podniesionym, don Christoval opuścił Kadyx. Dla tak wielkiéj wyprawy jak obecna, port nasz byłby za mały. Możecie mi wierzyć, bo mąż mój, jak wiadomo, ważny piastuje urząd na okręcie admiralskim.
— Szczęśliwaś, sąsiadko, że tak wielki człowiek zaszczyca go swoją łaską, odezwało się kilka głosów.
— Jakżeby mogło być inaczéj? Pepe towarzyszył mu w piérwszéj podróży i zawsze okazywał się przywiązanym. „Moniko, moja dobra Moniko,” mówił do mnie admirał po powrocie, „dzielny z twego męża marynarz! jestem z niego zadowolony, i myślę mianować go starszym na okręcie.” Takie były jego słowa, i Pepe mój pełni dziś obowiązki starszego przy boku admirała.

Luis, postąpiwszy kilka kroków, pozdrowił gwarliwe grono i objawił życzenie usłyszenia szczegółów piérwszéj podróży. Monika, jak łatwo było przewidziéć, w bogato ustrojonym rycerzu nie poznała sennora Munoz, i chętnie przytoczyła wszystko co wiedziała, a nawet więcéj jeszcze. Rozmowa z tą kobiétą nowym dla młodzieńca stała się dowodem, ile stanowczą i zupełną była zmiana sądu względem Kolumba, w niższych nawet klassach społeczeństwa.
— Słyszałem wiele, zapytał w końcu, o niejakim Pinzonie, który podobno dowodził na jednym z okrętów wyprawy; cóż się z nim stało?
— Umarł, sennorze, odpowiedziała Monika. Ten człowiek dawniéj u nas bardzo był poważanym; lecz teraz stracił honor razem z życiem. Wiarołomny względem admirała, zagryzł się, jak mówią, widząc w porcie la Ninę; bo myślał że sam zbierze wszystkie zaszczyty i korzyści.
Luis, pożegnawszy Monikę, puścił się z żoną w dalszą drogę ku miastu.
— Oto kościół świętéj Klary, rzekła Mercedes. Chciałabym, mój drogi, podziękować Bogu za szczęśliwy twój powrót, i błagać go razem o powodzenie dla Kolumba.
Małżonkowie weszli do kościoła i przyklękli przed wielkim ołtarzem; bo w owym czasie najdzielniejsi wojownicy nie wstydzili się jeszcze ukorzyć publicznie wobec najwyższéj istoty. Po spełnieniu téj pobożnéj powinności młode stadło opuściło pobrzeże, udając się z powrotem na okręt.
Nazajutrz rano statek Ozema popłynął do Malagi, i małżonkowie, wysiadłszy na ląd, pospieszyli do Valverde, głównéj posiadłości donny Mercedes. Zostawmy ich tam w użyciu szczęścia, jakie sercom poczciwym zapewnia miłość czysta i poświęcona.
Hiszpania późniéj wydała wielu im podobnych; lecz jedna tylko Ozema zabłysła na półwyspie, jak gwiazda, światłem łagodném lecz nikłém. Życie jéj było krótkie, a imię zaginęło w falach potoku dziejowego.
Z tegoto w części powodu byliśmy zmuszeni w zbutwiałych dokumentach owego czasu odszukać materyałów będących podstawą niniejszego opowiadania.



KONIEC.


Mercedes leżała na kanapie i patrzyła na morze. Luis zaś grał na gitarze siedząc przy jéj nogach.
Don Luis i Mercedes weszli do kościoła i klękli razem przed wielkim ołtarzem.




  1. Admirał mówi tu o Franciszku de Bobadilla, mianowanym w r. 1500 jeneralnym gubernatorem Indyj, który Kolumba, na fałszywe oskarżenie, kazał okuć w kajdany i odesłać do Hiszpanii.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Ludwik Jenike.