<<< Dane tekstu >>>
Autor Paulina Krakowowa
Tytuł Kupno na jarmarku
Pochodzenie zbiór powiastek Niespodzianka
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1890
Druk St. Niemiera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
16.

KUPNO NA JARMARKU.

W pewnem miasteczku odbywał się jarmark. Cesia i Józio prosili rodziców, by im pozwolili jechać tam z ciocią, bo sobie za uzbierane pieniądze chcieli zabawek nakupić, i przypatrzeć się zawsze dla dzieci zabawnemu zgromadzeniu tylu ludzi. Otrzymawszy pozwolenie, przeliczywszy pieniądze swoje, wyjechały uszczęśliwione dzieci. Cóżto za radość, gdy stanęli w miasteczku: ludzi pełno, kramów mnóstwo, a w nich takie śliczne rzeczy.
Józio prędki, żywy, co tylko zobaczył, to chciał kupować: tu mu się podobał konik skórzany, tu blaszany pałaszyk, tu trąbka w ślimaka skręcona; kupował jedno po drugiem, póki mu pieniędzy starczyło, a gdy już nic nie było w woreczku, niechcąc dalej patrzeć na to, czego mieć nie mógł, rzekł do siostry:
— No! śpiesz się, Cesiu, ze swemi sprawunkami, bo to już czas do domu. — Zaraz, zaraz — odrzekła Cesia — widzisz, kupiłam już grzebień dla naszej Marysi, wstążkę do czepka dla Tomaszowej, i grzechotkę dla jej chłopczyka; boć i im trzeba przywieźć gościniec z jarmarku, ale jeszcze nic nie mam dla siebie. Poradź mi Józieczku, co mam kupić, czy laleczkę, czy gospodarstwo, czy jeszcze co innego?
— Kup lalkę, zrobisz jej amazonkę: ja jej czasem pożyczę konika: zobaczysz jak ślicznie jeździć będzie.
Kiedy tak rozmawiali, mały chłopczyna, ubogo ubrany, przeciskał się przez natłok; aż tu wieśniak jakiś, obracając się nagle, wytrącił mu łokciem flaszeczkę, którą niósł w ręku. Głośno i rzewnie zapłakał chłopczyna, a załamując ręce wyrzekał gorzko.
Obstąpili go ludzie wypytując ciekawie, coby za szkodę poniósł.
— O! wielką, wielką! niosłem flaszkę z lekarstwem dla biednej matki mojej, i ta mi się stłukła.
— No! cóż robić — mówili ludzie — to idź do aptekarza, niech ci da drugą.
— A za cóż? pieniędzy nie mam.
— Wróć po nie do domu.
— Milę drogi, mój Boże! kiedyżto będzie! a doktór tak się spieszyć kazał, i... — dodał ciszej — któż wie czy tam w domu są jeszcze pieniądze na drugą flaszkę!...
Cesia słuchała wszystkiego w milczeniu, teraz zbliżyła się do chłopczyka i spytała:
— Wieleż to lekarstwo kosztowało?
— Trzy złote i groszy dwadzieścia, panienko — odpowiedział chłopiec.
Cesia sięgnęła do woreczka, odliczyła pieniądze, i wsunąwszy je w rękę biedaka, zawróciła się ku kramom, by nie słyszeć jak jej dziękował. Za resztę pieniędzy kupiła sobie igieł i paczkę pierników, i wesoła, szczęśliwa, wróciła do ciotki.
Za przybyciem do domu, Józio porozstawiał swoje zabawki na stole, a matka oglądając każdą, pytała o cenę, i w końcu rzekła:
— Znać żeś prędki, o połowę poprzepłacałeś wszystko. A Cesia?
Dziewczynka pokazała swoje małe sprawunki, a matka dziwiła się że tak tanio kupić je umiała.
— Ale — rzekła — cóż kupiłaś dla siebie? czy nic więcej jak te pierniczki?
Cesia spuściła oczy i zarumieniła się, ale Józio zawołał:
— O! kupiła jeszcze flaszkę lekarstwa.
— Cóż to znaczy?
Tu Józio opowiedział wszystko, a matka z rozczuleniem całując dziewczynkę, rzekła:
— Tak czyń zawsze Celino, bo zabawa przeminie, ale błogosławieństwo ludzkie i Boskie na całe życie zostanie, a to tylko dobremi czynami kupić sobie można.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paulina Krakowowa.