La San Felice/Tom I/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jużeśmy to powiedzieli w jednym z rozdziałów, może w pierwszym, że kawaler San Felice był liczonym.
Lecz jakkolwiek uczeni, jak podróżnicy Sterna, mogą się dzielić a nawet podzielać na mnóstwo kategorji, trzeba ich jednakże dzielić na dwa rodzaje: Uczonych nudnych.
Uczonych zajmujących.
Pierwszy rodzaj jest najliczniejszy i uchodzi za najmądrzejszych.
Znaliśmy w ciągu życia kilku uczonych zajmujących; współkoledzy zwykle wypierali się ich, jako psujących rzemiosło łącząc dowcip i wyobraźnię do nauki.
Czy to zaszkodzi mu w umyśle naszych czytelników’ lub nie, obowiązani jesteśmy wyznać, że kawaler San Felice należał do drugiego rodzaju uczonych, to jest do rodzaju uczonych zajmujących.
Nauki te wyniosły go po nad życie rzeczywiste, rzucając na drogę rozmyślania. To też, gdy z okna swego domu, zamieszkiwanego przez jego ojca i pradziada, w noc gorącą kanikularną wr Neapolu, śledził pod wiosłem rybaka lub pod smugami rysowanemi jego łódką, zapalający się niebieskawy ogień jakby odbicie gwiazdy Venus, i gdy przez godzinę, czasami noc całą, nieruchomo wsparty o okno, patrzył na zatokę iskrzącą od światła, a gdy wiatr południowy poruszając falami, wiązał jedne z drugiemi jak wieńce ogniste niknące z pod jego oczu za Capreą, ale przedłużające się na pewno aż do brzegów Afryki, mówiono: — Co tam robi ten marzyciel San Felice? Marzyciel San Felice przechodził po prostu ze świata materjalnego w świat niewidzialny, z życia hałaśliwego do spokojnego. Mówił on sobie, że ten niezmierny pas ognia którego zwoje otaczają ziemię, nie czem innem był jak niewidzialnemi zwierzątkami. Wyobraźnia jego przerażona, cofała się przed tem przerażającem bogactwem natury, która nad naszym światem, pod nim i w około niego, kładzie światy, których my się nie domyślamy. Przez nie to, nieskończoność najwyższa wydobywająca się w naszych oczach w potokach światła, wiąże się z nieskończonością niższą, która pogrąża się w najgłębsze przepaści i ginie w nocy.
Ten marzyciel San Felice, oprócz podwójnej nieskończoności, widział Boga, nie chodzącego w burzach jak go widział Ezechiel; ani w krzaku ognistym jak Mojżesz, ale jaśniejącego we wspaniałym pokoju miłości wiecznej, na wielkiej drabinie Jakóbowej, po której wchodzi i zstępuje wszystko stworzenie.
Może teraz sądzonoby że ta niezmierna czułość rozlana w równej części na całą naturę, odejmowała siłę innym uczuciom każącym mówić łacińskiemu poecie: Jestem człowiekiem i co tylko należy do ludzkości, nie jest mi obcem! — Nie, w kawalerze San Felice, właśnie można było spostrzedz to odosobnienie między duszą a sercem, pozwalające wicekrólowi stworzenia, być raz pogodnym i czystym jak Bóg, jeżeli wpatruje się duszą, to znów radosnym lub zrozpaczonym jak człowiek, który cierpi sercem.
Lecz ze wszystkich uczuć podnoszących człowieka nad zwierzęta żyjące około niego, kawaler oddawał cześć najwyższą i najpoddańszą, przyjaźni. Nad tym uczuciem zatrzymamy się dłużej, gdyż ono miało głęboki, wyłączny wpływ na jego życie.
Kawaler San Felice wychowany w kollegjum szlacheckiem, założonem przez Karola III. miał za współtowarzysza, jednego z ludzi, którego przygody, wytworność i wielki majątek najgłośniejsze były w świecie neapolitańskim przy końcu ostatniego stulecia — człowiekiem tym był książę Józef Caramanico.
Gdyby książę był tylko księciem, prawdopodobnie młody San Felice czuł by dla niego tylko szacunek oklepany, lub zawistną zazdrość jakiej doznają dzieci względem tych ze swych kolegów, którzy zyskują pobłażliwość swoich przełożonych wyższością swego stanowiska; ale pominąwszy tytuł księcia, Józef Caramanico był prześlicznem dzieckiem, pełen serca i poświęcenia, jak był później zachwycającym człowiekiem pełnym honoru i szlachetności.
Stało się jednak między księciem Caramanico a kawalerem San Felice to, co zdarza się zwykle we wszystkich przyjaźniach; byli oni Orestem i Piladesem, kawaler San Felice miał rolę mniej świetną w oczach świata, ale najchwalebniejszą w oczach Pana: był on Pyladesem.
Można odgadnąć z jaką łatwością przy znakomitym rozumie i usposobieniu pracowitem przyszłego mędrca, przewyższyć musiał wszystkich uczniów w kollegjum, przeciwnie zaś możnaby wnosić ile przy swem niedbalstwie wielkiego pana, przyszły minister w Neapolu, ambasador w Londynie, vice-król w Palermo, musiał być złym uczniem.
Tymczasem, dzięki pracowitemu Piladesowi pracującemu za dwóch, leniwy Orest trzymał się ciągle w pierwszym rzędzie; miał tyleż nagród i wieńców co San Felice, a więcej od niego zasługi w oczach profesorów, nie wiedzących lub nie chcących wiedzieć tajemnicy tej wyższości; utrzymywał ją bowiem tak, jak swoje stanowisko społeczne, zdając się nie zadawać sobie najmniejszego trudu dla zdobycia jej.
Ale Orest znał tę tajemnicę poświęcenia, i oddajmy mu sprawiedliwość mówiąc, że ocenił ją jak należało, czego dowiedzie dalszy ciąg naszego opowiadania.
Młodzi ludzie po wyjściu z kollegjum, obrali każdy z osobna karjerę do jakiej ich powołanie lub stanowisko pociągało. Caramanico obrał wojskową. San Felice naukową.
Caramanico wszedł jako kapitan do pułku Lipariotów, tak nazwanego od wysp Liparyjskich, w którym prawie wszyscy żołnierze składający go byli wybierani na losy. Pułk ten, utworzony przez króla, przez niego był dowodzonym; król miał tytuł pułkownika, być więc tam przyjętym jako oficer, było największą łaską jakiej mógł pragnąć szlachetny neapolitańczyk.
San Felice przeciwnie, podróżował, zwiedził Francję, Niemcy, Anglję, był pięć lat za granicami Włoch, a kiedy powrócił do Neapolu, zastał księcia Caramanico pierwszym ministrem i kochankiem królowej.
Pierwszym staraniem Caramanico, gdy doszedł do władzy, było zapewnić swemu kochanemu San Felice niezawisłe stanowisko. W jego nieobecności, zrobił go z wyłączeniem ślubów, kawalerem Maltańskim, łaska do której mieli prawo wszyscy mogący się wylegitymować i nadał mu opactwo przynoszące dwa tysiące dukatów rocznie. Ten dochód połączony z tysiącem dukatów z jego własnego majątku, czynił kawalera San Felice, mającego upodobania uczonego, to jest bardzo skromne, człowiekiem stosunkowo równie bogatym, jak najmajętniejszy obywatel Neapolu.
Dwaj młodzieńcy posunęli się w lata i stali się ludźmi; kochali się zawsze, ale zajęci jeden nauką, polityką drugi, bardzo rzadko się widywali.
Około r. 1783, rozchodzące się wieści o bliskiej niełasce księcia Caramanico, zajmowały miasto i zaniepokoiły San Felice. Mówiono że Caramanico przeciążony pracą, jako pierwszy minister, a chcąc utworzyć znaczną marynarkę w Neapolu, który uważał zupełnie sprzecznie z królem, więcej jako potęgę morską niżeli lądową, odwołał się do wielkiego księcia Toskanii Leopolda, ażeby mu zechciał ustąpić, dla postawienia go na czele marynarki neapolitańskiej, z tytułem admirała, człowieka który okrył chwałą swe imię, w wyprawie przeciw Barbareskom.
Człowiekiem tym był kawaler Jan Acton, pochodzenia irlandzkiego, urodzony we Francji.
Ale zaledwie Acton za staraniem Caramanico, został umieszczonym na dworze neapolitańskim, na stanowisku jakiego najdumniejsze jego marzenia nigdy nie dosięgały, połączył wszystkie usiłowania, aby zastąpić swego protektora, i w miłości królowej i w urzędzie pierwszego ministra, który zawdzięczał prędzej może owej miłości jak swemu stanowisku i zasłudze.
Pewnego wieczoru, San Felice ujrzał wchodzącego, nawet bez anonsowania księcia Caramanico.
San Felice zajęty był, w tym pięknym ogrodzie, który staraliśmy się opisać, zbieraniem świętojańskich robaczków, na których chciał za powrotem dnia, badać stopniowe opadanie światła.
Zobaczywszy księcia wydał okrzyk radości, rzucił się w jego ramiona i przycisnął do serca.
Książe na te oznaki radości odpowiedział zwykłą sobie uprzejmością, której smutne jakieś zaniepokojenie dodawało jeszcze żywości uczucia.
San Felice chciał go zaprowadzić na balkon, ale Caramanico zamknięty w swoim gabinecie od rana do wieczora, nie chciał pominąć sposobności odetchnięcia balsamicznem powietrzem pomarańczowego lasku, którego liście drżały mu po nad głową, łagodny chłód powiewał od morza, niebo było czyste, księżyc błyszczał na niebie odbijając swe promienie w zatoce. Caramanico wskazał przyjacielowi ławkę opartą o pień palmowy; obaj na niej usiedli.
Caramanico jakiś czas milczał, jakby się lękał przerwać spokoju całej milczącej natury, później z westchnieniem rzekł:
— Mój przyjacielu, przychodzę cię pożegnać, może na zawsze.
San Felice zadrżał i spojrzał prosto na niego; zdawało mu się że źle słyszał.
Książę smutnie potrząsnął głową i z wyrazem najgłębszego znużenia odpowiedział:
— Zmordowany jestem walką. Poznaję że mam do czynienia z mocniejszym od siebie; utraciłbym w niej może honor a niewątpliwie życie.
— Ależ królowa Karolina? zapytał San Felice.
— Królowa Karolina jest kobietą mój przyjacielu, tem samem słabą i zmienną. Ona teraz patrzy tylko oczami tego irlandzkiego intryganta, który obawiam się, doprowadzi Państwo do upadku. Niech tron upada! ale bezemnie. Nie chcę przyczyniać się do tej ruiny, wyjeżdżam.
— Gdzie jedziesz? zapytał San Felice.
— Przyjąłem posadę ambasadora w Londynie; jest to szlachetne wygnanie. Zabieram żonę i dzieci, których nie chcę wystawiać na niebezpieczeństwo osamotnienia; ale istnieje osoba, którą jestem zmuszony pozostawić w Neapolu, liczyłem że ty mnie przy niej zastąpisz.
— Przy niej? powtórzył uczony z rodzajem niepokoju.
— Uspokój się, powiedział książę, starając się uśmiechnąć; to nie kobieta a dziecko.
San Felice odetchnął.
— Tak, ciągnął książę, wpośród moich trosk, młoda kobieta pocieszała mnie. Anioł z nieba wróciła do nieba, pozostawiając mi żywą po sobie pamiątkę, małą dziewczynkę mającą piąty rok obecnie.
— Słucham cię, słucham, powiedział San Felice.
— Nie mogę ani jej przyznać, ani jej nadać stanowiska w świecie, ponieważ urodziła się już po moim ożenieniu, zresztą, królowa nie wie i nie powinna wiedzieć o istnieniu tego dziecka.
— Gdzie ona jest?
— W Portici Od czasu do czasu, każę ją sobie przynosić. Od czasu do czasu, nawet sam ją odwiedzam, kocham bardzo to niewinne stworzenie, które obawiam się, urodzone jest w dniach smutku. Czy uwierzysz mi San Felice? mniej mię kosztuje, przysięgam ci, opuścić ministerstwo, Neapol, mój kraj, jak opuścić to dziecię, gdyż ono, jest prawdziwie dzieckiem mojej miłości.
— Ja także, powiedział kawaler z łagodną prostotą, ja także ją kocham.
— Tem lepiej, mówił dalej książę, bo liczyłem że ty mnie przy niej zastąpisz. Chcę, pojmujesz to, żeby miała majątek niezależny. Oto, na twoje imię zapis pięćdziesięciu tysięcy dukatów. Suma ta, umieszczona twojem staraniem, podwoi się przez lat czternaście lub piętnaście składanym procentem. Z twego majątku będziesz dawał co będzie potrzeba, na jej utrzymanie i kształcenie, w chwili dojścia do pełnoletności lub zamęźcia jej, odbierzesz to sobie.
— Caramanico!
— Daruj mój przyjacielu, powiedział uśmiechając się książę, żądam od ciebie przysługi, stawiam więc moje warunki.
San Felice spuścił głowę.
— Czyżbyś mię kochał mniej niż myślałem? wyszeptał.
— Nie, mój przyjacielu, zaczął Caramanico. Ty jesteś człowiekiem którego nietylko najwięcej kocham, ale szanuję najwięcej na świecie, dowodem tego, że pozostawiam ci jedyną cząstkę mego serca, która pozostała czystą i niezłamaną.
— Mój przyjacielu, mówił uczony z pewnem wahaniem, chciałbym cię prosić o łaskę i jeżeli moja prożba nie rozgniewa cię, będę szczęśliwym jeżeli się do niej przychylisz.
— Jaką?
— Żyję sam, bez rodziny, prawie bez przyjaciół; nie nudzę się nigdy, bo niepodobna znudzić się w obec tej wielkiej księgi natury otwartej przed oczami człowieka; kocham wszystko w ogóle: kocham trawę uginającą się rankiem pod ciężarem kropel rosy, jak pod ciężarem za silnym dla niej; kocham robaczki których szukałem gdyś ty przyszedł, kocham chrząszcza o złotych skrzydłach w których przegląda się słońce, moje pszczoły budujące mi miasto, mrówki zakładające rzeczpospolitą; ale nie przekładam jednej rzeczy nad drugą, i nie jestem przez nikogo czule kochanym. Gdyby mi wolno było zabrać twoją córkę do siebie, czuje to, kochałbym ją nadewszystko i może też ona widząc moje przywiązanie, pokochałaby mnie choć trochę. Powietrze w Pausilippe jest wyborne, widok z moich okien jest okazały; miałaby duży ogród do biegania za motylami, kwiaty za wyciągnieniem rączki, pomarańcze prawie nad ustami; wyrosłaby wiotka jak ta palma której posiadałaby zarazem wdzięk i siłę. Powiedz, czy chcesz żeby twoje dziecko mieszkało ze mną, mój przyjacielu?
— A potem — ciągnął San Felice — sądząc że nie dostatecznie przekonał przyjaciela; uczony nie ma nic do roboty, więc będę ją kształcił, nauczę ją czytać i pisać po angielsku i po francusku. Ja umiem wiele, o! jestem daleko więcej wykształcony niż mnie o to posądzają; bawi mnie zgłębianie nauki, ale nudzi mówić o niej. Te wszystkie szczury biblioteki neapolitańskiej, wszyscy akademicy z Herculanum, ci szperacze z Pompei, nie rozumieją mnie i nazywają ciemnym, dla tego że nie używam górnych wyrażeń, a mówię zwyczajnie o rzeczach natury i o Bogu, ale to nie prawda, Caramanico, umiem przynajmniej tyleż co oni, a może nawet więcej, daję ci na to słowo honoru... Nie odpowiadasz mi mój przyjacielu?
— Nie, słucham ciebie San Felice, słucham cię i uwielbiam. Jesteś istotą doskonałą. Bóg cię wybrał. O tak, weźmiesz moją córkę, tak, weźmiesz moje dziecko; dziecko moje cię ukocha; tylko będziesz jej mówił o mnie co dzień i postarasz się żeby po tobie, mnie najwięcej na świecie kochała.
— O! jakżeś ty dobry, zawołał kawaler ocierając łzy. Teraz powiedziałeś że ona jest w Portici, nieprawdaż? jakże poznam dom? Jak się ona nazywa? spodziewam się, żeś jej dał ładne imię?
— Przyjacielu, powiedział książę, to jej imię i adres kobiety wychowującej ją, a przytem rozkaz dla tej kobiety, żeby w mojej nieobecności, ciebie uważała za jej prawdziwego ojca. Bądź zdrów San Felice, dodał książę wstając; bądź dumnym mój przyjacielu; dałeś mi jedyne szczęście, jedyną rozkosz i pociechę jakiej mi wolno jeszcze się spodziewać.
Dwaj przyjaciele ucałowali się jak dzieci, płacząc jak kobiety.
Nazajutrz książę Caramanico wyjeżdżał do Londynu, a mała Luiza Molina zajęła ze swoją guwernantką dom Palmowy.