Spowiedź Latający holender • Poezye cz. 2 • Antoni Lange Rym
Spowiedź Latający holender
Poezye cz. 2
Antoni Lange
Rym

Władysławowi Jabłonowskiemu.

I.

Warczą, furczą kołowrotki,
Toczą, kręcą nić dziewczęta —
Z cichą falą pieśni słodkiej;
Naraz dziko zabrzmi Senta:

W mgłach niby widmo blade mknie śród oceanu fal —
Wyklęty okręt, żagle swe w błękitną niosąc dal.
I na burzliwej piersi mórz, wieczyście tak błądzący —
Płynie ku światłu złotych zórz — holender latający.

I czemuż na wieki zostałem przeklęty,
I czemu przez morskie się tułam odmęty
Bez chwili wytchnienia, bez końca?
Jam wieczny wędrowiec — nie dla mnie grobowiec,
Nie dla mnie blask tęczy i słońca.

Jam bogom na ucztę ciał dziatwy nie dawał,
A kiedy zaś prorok u wrót moich stawał —
To jam go nie pędził od proga:
Więc czemuż mię gnębi — na morskiej, na głębi —
Odwieczna ta klątwa złowroga?

W zarodzie tej klątwy nosiłem już ciemnie,
Bo ona tajemnie ukryta jest we mnie,
Że oto mam piętno jak Kain;
I nigdzie spocznienia — lecz wieczne błądzenia
Po morzu od krain do krain.

W otchłani mej duszy noc czarna szaleje —
Tęsknota wieczysta w złoconą nadzieję,
Jak w złote gwiazd wieńce przybrana:
Po dzikich bezdrożach — po falach, po morzach —
Ma nawa umknie wciąż opętana.

I wiecznie na fali — na ciemnej, na słonej —
Aż płaczą delfiny — aż płaczą trytony —
Mój okręt się błąka ponury:
A maszty ma czarne, jak krzyże cmentarne,
A żagle ma z krwawej purpury.

Nie pomnę już kiedy — w ludzkości zaranie
Mój duch na bezdenne się rzucił otchłanie
I odtąd już nigdy nie spocznie:
Bo nie masz tej mocy, coby mi śród nocy
Promienną zabrzmiała wyrocznię.

II.

Zamilcz — przerwij pieśń tę dziką:
Pieśń to straszna niby fali
Ryk, co grobów brzmi muzyką...
Ale Senta śpiewa dalej.

Posępny starzec, błędny duch w zadumie wiecznej trwa,
A purpurowych żagli ruch ogarnia sina mgła —
I patrzy w dal, w nieznaną dal — w promyczek gdzieś świecący,
I dalej błądzi pośród fal — holender latający.

Więc nigdy ciemności nie ustać wieczornej?
I nigdy, ach, nigdy głód zorzy upiorny
W mej duszy wyklętej nie zaśnie?...
Jam roił przystanie, gdzie kwitnie kochanie,
Lecz wiem dziś, że sen to i baśnie.

Bo są w mojem sercu miłości ogromy,
Lecz wróg niewidomy ją rozbił w atomy
I duch mój, w atomy rozbity,
Nie znajdzie przystani, lecz błądzi w otchłani
Przez wichry i mroki — w przedświty.

Miłością gorzało me całe jestestwo,
Kochałem! W miłości mi było królestwo —
W miłości mych uczuć ognisko;
I wszystko co znałem — to wszystko kochałem —
Co żyje, co cierpi — to wszystko!

Kochałem natury macierzy zielenie
I żywe stworzenie — i słońca promienie —
I bogi kochałem nieznane —
I ludzkie gromady, co w łez i krwi ślady
Malują swe progi świetlane.

I nieraz pijany miłości nektarem —
Z wszechbytem się w jedność zlewałem jak czarem

I nie wiem, jak bogom się zdało:
Zgasili-ż wesele, żem kochał za wiele,
Czy przeto, żem kochał za mało?

Bo oto mych uczuć gorące płomienie
W dziewczyny jedynej wpłynęły spojrzenie
I dziewczę mi stało się wszystkiem:
Naturą i światem — ptaszyną i kwiatem —
Jedynem śród zjawisk zjawiskiem.

I, rzekłbyś, straciłem swą duszę — swą własną
I wlałem swą istność w jej istność przejasną,
A dziwny był skutek tej zguby:
Żem lepszy, mocniejszy — żem czuł się piękniejszy
W kryształach spojrzenia mej lubej.

III.

Kręcą — kręcą się wrzeciona...
Śpiewaj pieśń swą — śpiewaj całą —
Cóż wędrowiec — mów — cóż ona?
Co się stało — co się stało?

Zaszumiał wiatr, zahuczał grom — jęknęła morska toń.
Żeglarzu, burzom wierz i mgłom, od oczu dziewic stroń.
Twój promień zgasł — na okręt siądź — przez wicher płyń szumiący —
Bez win, bez win przeklęty bądź, holendrze latający.

I pieśń się urwała — jak nić co się zrywa —
Jak serce, gdy pęka i we krwi swej pływa —
I ślepnie na życia promienie.
I prysła jak mara — miłości tej czara:
Złudzenie! złudzenie! złudzenie!

I serce mu pękło — i dusza umarła —
I otchłań mu piekieł swe wrota otwarła...
Jej imię? i cóż po imieniu?
Czy Lilith czy Lilla — puch skrzydeł motyla —
Płynący po wartkim strumieniu.

I ruszył na morze — na morze głębokie —
Na wyspy dalekie — na lądy szerokie —
Na dzikie piasczyste pustynie:
I żali się fali, czy miłość jest w dali,
Bo tutaj mu dusza krwią płynie.

I wołał: słuchajcie, bogowie wysocy,
W mem sercu na miłość zabrakło już mocy,
Bo w nici zwątpienia się przędzie.
Za wiele kochało — za wiele płakało —
I nigdy już kochać nie będzie.

Miłości! przeklętą mi będziesz na wieki,
Zatrzymam w twych żarach płynące krwi rzeki
I serce me będzie kamieniem —
I niewiast ponęta mi będzie przeklęta —
I będzie mi baśnią i cieniem.

IV.

Hańba zdradzie zawsze, wszędzie.
Dziewczę duszę ma jaszczurczą —
Nigdyż kochać on nie będzie?
Kołowrotki warczą — furczą...

Chociażbyś marł przez uczuć żar — nie bluźnij mocy ich —
Źeś miłość klął, nie ujdziesz kar — przeklętyś za ten grzéch:
Zejdziesz na ląd co siedem lat — miłości szukający
W złudzeniach wiecznych, póki świat — holendrze latający.

Tak bogi zabrzmiały w błękitach świetlanych
I zadrżał marynarz od słów niespodzianych
I mówił: umarłą mam duszę —
I pójdę w swę drogę — lecz kochać nie mogę,
Bo miłość ma jedno — katusze.

I tak się zamawiał, że kochać nie może
I lodem ironii promienie swe boże
Chciał gasić — i krwawił sam siebie —
I z dziką rozkoszą — na ciemność macoszą
Chciał słońce przemienić na niebie.

Zielone niw szlaki — i róże i maki —
I zorze i tęcze — motyle i ptaki —
I ludzkie pragnienia i żale
Naraz mu się mienią — ciemnością, jesienią —
I nic już nie kochał — nic — wcale!

Żeglarzu ty błędny, coś złożył sny w grobie,
Kłamałeś okrutnie, kłamałeś sam sobie,
Kłamałeś, że duch twój ze stali:
Bo nieugaszony i nienasycony
Miłości głód serce ci pali.

I odtąd wciąż błądzi po morza głębinie —
I odtąd, ach, odtąd, gdy siedem lat minie,

Opuszcza wód morskich odmęty —
I szuka dziewczyny — kochanej, jedynej —
A grób ma na wieki zamknięty.

Bo śmierć mu odmawia żelaznej swej kosy,
Dopóki świetlanych gościńców w niebiosy
Dziewczyna mu wierna nie wskaże —
I w natchnień godzinie — z nim wraz nie popłynie —
Na morskie dalekie miraże.

V.

Cienko — cienko nić się przędzie —
Żeglarz błądzi przez głębiny!
Czy ratunku dlań nie będzie?
Czy nie znajdzie swej dziewczyny?

I co siedm lat schodzi na ląd. — O, dziewczę zjaw się, zjaw —
I płynie — nie wie dokąd, skąd — śród burz, i skał i raf.
O, patrzaj, z chaty idzie dym — w obłoki strzelający:
Jest może dziewczę w domu tym — holendrze latający.

Gdzie nie był — nie błądził — nie rzucał kotwicy,
Ten morza Ahaswer — ten syn błyskawicy,
Syn chmur i tęsknoty bez końca?
Na morzach głębokich — na lądach szerokich —
W krainach lodowisk i słońca.

Na ziemi indyjskiej, gdzie lasy palm kwitną,
Nad Nilu był głębią szeroką, błękitną —
Gdzie Jordan się w gaje uplata —
W Kartaginy murach, w Hellady marmurach —
I w Romie — władczyni wszechświata.

I nieraz, gdy błądził po morzach bez końca,
A zdala drgał zachód purpurą krwi słońca —
On roił: O, zajdź moje brzemię!
I wołał snu głodny — przez obszar ten wodny:
Na ziemię! na ziemię! na ziemię!

I oto na ziemię nadpływa widziadłem —
I w sercu od długiej tęsknoty pobladłem
Nadzieją zapala się nową:
Tu znajdę dziewczynę — z nią razem popłynę,
Gdy słodkie wyrzecze mi słowo.

I serce mu gore uczuciem różanem,
Wieczyście jednakiem, a wiecznie nieznanem —
Przed nową dziewicą znów klęka —
I do nóg jej pada — i klątwy jej składa —
I serce na nowo mu pęka.

Nie było bo w Indyach — w Egipcie — w Judei,
Ni w żadnej krainie, gdzie widmo nadziei
Mu lśniło, by żar błyskawicy:
W Helladzie ni Romie — nie było widomie,
Nie było dlań wiernej dziewicy.

I straszną zawieją mu w sercu szaleją
Pragnienia, co rosną — i giną — i mdleją
I schodzą na głuche bezdroże,
Aż z bólu zawoła: Ach, wyjść z tego koła!
Na morze — na morze — na morze!

I wiecznie na fali — na ciemnej — na słonej,
Aż płaczą delfiny — aż płaczą trytony,
Ów okręt się błąka ponury,

A maszty ma czarne, jak krzyże cmentarne,
A żagle ma z krwawej purpury!

VI.

Zamilcz! Nić się wije cienka...
Zamilcz — zamilcz! Żeglarz klęka —
Zamilcz! Słuchać duch się lęka —
Żeglarzawi[1] serce pęka.

O biada — biada — biada! ten załoga wzniesie krzyk,
O biada! miłość twa to sen — i sen jak widmo znikł.
Nieszczęsny twój w miłości los, o kapitanie nasz!
Masz dziki zwrok, piorunny głos — jak grób ponurą twarz!
I nieskończony ogrom żądz — nić rojeń nieskończoną,
Kobieta słucha ciebie, drżąc, — nie pojmie cię jej łono.
Jej niepojęty straszny jęk, co wstrząsa cię raz wraz —
Przy tobie w duszy czuje lęk — i zdasz się jej jak głaz.
Przeklęty bądź — przeklęty bądź — nie żegna ciebie żal,
Na morze idź — na okręt siądź — i płyń w nieznaną dal,
Oceanowych łoskot burz — orkanów gędźba dzika —
Żałobny ryk bezdennych mórz — to ślubna twa muzyka!
I niby duchów błędny chór — wyklęci marynarze
Śród czarnych fal i czarnych chmur — w dalekie mkną miraże.
I na spienionej piersi mórz — wieczyście tak błądzący —
Płynie ku światłu złotych zórz — holender latający.

Więc płynie wygnaniec na dzikie narody,
Gdzie w sercach nie zagasł pierwotnej pogody
Dziewiczy blask żywy i świeży:
Na Cymbry — na Scyty — na Skandyi gór szczyty —
Ku Thule — ostatniej rubieży.

Na Cymbrach — na srebrnych śnieżystych wertepach,
Na Scytach — w zielonych i borach i stepach,
Na Thule, gdzie wulkan się pali —
Na fiordach — na śniegach — na Gotach — Norwegach —
On gwiazdę swą widzi z dddali.[2]

Ach, tylko z oddali ta gwiazda mu błyska,
Bo kiedy już w oczach zaświta mu zblizka,
Blednieje i znika i gaśnie —
I zawsze i wszędzie — zła dola mu przędzie —
Złudzenia i widma i baśnie!

Bo chociaż wciąż inną spotykał dziewicę —
Lecz zawsze go jedne czekały łzawnice...
Ach, imię ich, ród ich i plemię?
I cóż po imieniu? i cóż po plemieniu?
Dlaczegom zstępował na ziemię?

Bo, kiedy pierś moja, jak wulkan gorąca,
W rozrzewnień godzinie tęskniła do słońca,
Pieszczoty spragniona dziewiczej.
To usta milczały — a oczy gorzały —
A serce wzbierało w goryczy.

Więc nigdy nie spocznę? — więc nie masz na ziemi
Istoty, co ku mnie oczyma tkliwemi,
Jak siostra by dobra patrzała?
Umarła nadzieja — i czarna zawieja
Na nowo mą duszę porwała.

Gdzie ona? gdzie ona? O, mówcie mi, duchy,
Wy, którym wiadome tajemne sił ruchy —

Kołysek i mogił przewroty —
Czy zmarła przed wieki? czy w jutrzni dalekiej —
W przyszłości narodzi się złotej?

A może na innej gdzie żyje planecie,
A może nie ludzką ma postać na świecie,
W gołębiu ukryta lub pszczole?
Czy kwitnie kaliną, czy buja ptaszyną —
Czy żyje w nieznanym żywiole?

O, niemasz jej dla mnie? A jeśli jej niema,
To czemu wciąż błądzę pomiędzy mórz dwiema
I czemuż nie zaznam mogiły?
O śmierci, zejdź ku mnie: spoczynek jest w trumnie,
Gdzie ogniem nie płoną już żyły.

O śmierci, tyś dobra — tyś luba — tyś słodka:
Szczęśliwy, kto w białe dni wiosny napotka
Twych skrzydeł promiennych szelesty.
Nie dla mnie twe cisze — mnie morze kołysze —
Od wieków na wiek już dwudziesty,

A skoro śmierć głucha mych dni nie ogarnie —
To czemu nie wejrzy na moje męczarnie
Tych bogów milczących gromada?
Niech światy przepadną! niech słońca pobladną!
Zagłada — zagłada — zagłada!

Niech ocean wyschnie, jak wydma piasczysta —
Niech lasy owionie zaraza ognista —
I bydląt niech wymrze nasienie,
A ludzkie siedliska niech runą w zwaliska —
Zniszczenie — zniszczenie — zniszczenie!

Noc ciemna — noc czarna naokół mej głowy.
Wtatr[3] świszcze — wiatr huczy, jak upiór sfinksowy
I wiecznie noc taka mnie czeka:
Przedemną, nademną — ponuro i ciemno —
...Ach, znów widzę światło zdaleka!

VII.

Znowu światło — blask mamidła,
Znów zapłacze żeglarz smutno:
Warczą — furczą motowidła,
Białe — białe będzie płótno.
Szepcze dziewczę do dziewczęcia:
— Żał[4] mi, żal mi łez tułacza!
Na nic skargi ni zaklęcia,
Klątwa bogów nie przebacza.
— Błądzi — błądzi potępiony.
— Nigdzie szczęścia — nigdzie dachu!
— Gdyby w nasze przybył strony!
— Ach, umarłabym ze strachu.
— Ach, uciekłabym strwożona,
— Musi być jak grób ponury.
...Kręcą, kręcą się wrzeciona,
Szepczą trwożne dziewcząt chóry.

O, przybądź, przybądź na nasz brzeg — o duszo ty ponura!
Tu czeka ciebie długi wiek — wikingów dzika córa.
Tu cię powita Senty łza — i uśmiech jej tęskniący,
Tu klątwa się zakończy twa, holendrze latający.

O, gdybyż usłyszał ten głos, co mu sprzyja —
Lecz fala się zwija — człek dolę swą mija —

I okręt się toczy ponury,
A maszty ma czarne, jak krzyże cmentarne,
A żagle ma z krwawej purpury

I błądzi po morzach — po morzach szerokich —
A światła mu gasną — i w ciemniach głębokich
Bez celu — spoczynku i końca —
Przez bogów zaklęcie — na strasznym okręcie —
On płynie do słońca bez słońca.

I łzy osamotnień — i łzy rozczarowań
Truciznę mu leją w rozkosze całowań
I błądzi marynarz wyklęty:
O, przepłyń otchłanie — o, usłysz wołanie —
O, usłysz wołanie twej Senty!

VIII.

Szara przędza ukończona —
Wieczór wschodzi już rumiany —
Spoczną dłonie i wrzeciona,
Będzie płótno z przędzy lnianej.
Potem w słońcu śród murawy
Wybielimy szare płótno.
Dzika Senta w nucie krwawej
Zakończyła pieśń swą smutną.
Ach, popłynął w błędne koło
I nie znalazł odpocznienia
I zasępił białe czoło:
Niema — niema dlań zbawienia!

O jest! — ja czuję — mówię wam — przeminie czarna chmura.
Ja jego ból jak własny znam — wikingów dzika córa!

Słuchajcie, od dziecinnych lat — ja roję o nim wciąż.
Od niańki wiem, że poprzez świat — wyklęty błądzi mąż —
Na ścianie obraz jego tam — o patrz, to on jak żyw —
Jest dlań zbawienie, mówię wam: serc naszych dwojga spływ.
Ja czułam każdy jego dreszcz — i każdy jęk i ból —
I w niewidzialny jakiś kleszcz — mnie ducha wziął ten król!
Bo on mój król był — on mój lew — mój orzeł i mój bóg,
Ku niemu szedł mój każdy śpiew: o nim piorunów huk,
O nim mi łoskot fali brzmiał — i orlich skrzydeł szum,
On we mnie straszną siłę wlał — niepokonanych dum.
Ja kocham cię — ja kocham cię, nieznany, nieznający!
O, mów, gdzie jesteś, mów mi, gdzie — holendrze latający!
O potępieńcze, do mnie pójdź — jam twoja, o ty mój!
O ku mnie skieruj swoją łódź, o ku mnie fale pruj!
...W mgłach niby widmo blade mknie — śród oceanu fal
Wyklęty okręt, żagle swe w nieznaną niosąc dal.
Zaszumiał wiatr, zahuczał grom, jęknęła morska toń —
Żeglarzu, burzom wierz i mgłom — od oczu dziewic stroń.
Na morze idź, na okręt siądź i płyń przez fal odmęty,
Przeklęty bądź, przeklęty bądź, na wieki bądź przeklęty.
I co siedm lat schodzi na ląd: o, dziewczę, zjaw się, zjaw
I błądzi nie wie, dokąd, skąd — śród burz i skał, i raf.
I co siedm lat, co siedem lat serce mu pęka raz —
Znów mu się w noc odziewa świat — i duch się zmienia w głaz.
Oceanowych łoskot burz — orkanów gędźba dzika —
Żałobny ryk bezdennych mórz — to ślubna twa muzyka.
O pójdz, tułaczu, do mnie pójdź! jam twoja, o ty mój,
O, ku mnie skieruj swoją łódź — o, ku mnie fale pruj.
Tu cię powita Senty łza i uśmiech jej tęskniący —
Tu klątwa się dopełni twa, holendrze latający!
Zaszumiał wiatr, zahuczał grom — jęknęła morska toń —
Oddaj się wichrom, wirom, mgłom — ku burzy serce skłoń.

...Szalony wicher dziko dmie śród oceanu fal,
Wyklęty okręt żagle swe w nieznaną niesie dal.
I w błyskawicach — gromach — mgłach — w ulewie deszczu rzek —
Niesie go wir pod Senty dach — na skandynawski brzeg.
Na brzeg norweski niesie go — wir morza głębi wzdętéj,
O, płyń z Przeznaczeń swoich mgłą, żeglarzu ty wyklęty!
Drży Senta — w piersi mrze jej dech. Jak dziwny burzy gniew!
Jaki tam gromów jęk i śmiech! jakich nadziei śpiew!
Tułaczu, ku mnie fale pruj, o spiesz do mego łona —
Jak nieskończonym duch jest twój, — pierś moja nieskończona!
O potępieńcze, do mnie spiesz — niech spełni się twój los,
Usłyszał, Sento! ciesz się, ciesz, usłyszał on twój głos.
Patrz, Sento, patrz, w przystani tam jakiż to okręt stoi!
O, jest dlań zorza, mówię wam! to żeglarz pieśni twojej.
Czerwone żagle ma i w kir żałobny maszty strojne —
Rzucony wiecznie w morski wir, sam z sobą toczy wojnę.
I słyszy Senta wrzawny gwar — w przystani — u swych wrót —
W jej oczach mrok, w jej sercu żar, bo oto stał się cud:
Nim straż zagrzmiała w turzy róg, o gościach śpiewający, —
W tęsknocie kląkł u Senty nóg — holender latający!

1896.





  1. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku — Żeglarzowi
  2. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku — oddali
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Wiatr.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Żal.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.