Lekarz obłąkanych/Epilog/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.

Poprosimy czytelników, ażeby przestąpili z nami bramę więzienia w Melun.
W korpusie gmachu, przeznaczonym dla podsądnych, Fabrycjusz zapoznał się z dwoma więźniami najgorszego gatunku. Obaj oskarżeni byli o złodziejstwo, a mieli być sądzeni w tym czasie co i Leclére. Obaj okazywali wielką skłonność po pijaństwa, a mieli o tyle dobrze napchany woreczek, że mogli pozwalać sobie na te szynkowniane słodycze. Siedząc z Leclérem, poprzyjaźnili się z nim do tego stopnia, że pomimo specjalnej czujności, jakiej byli przedmiotem, ufając sobie bez granic, zaczęli układać wspólnie plan ucieczki, o rezultacie którego wkrótce się dowiemy.
Tego samego dnia, kiedy Grzegorz Vernier udał się do sądu kryminalnego w Melun, ażeby wyjednać dla panny Baltus upoważnienie do zobaczenia się z Fabrycjuszem, trzej przestępcy znajdowali się na podwórzu. Ogromny upał nie zachęcał do kręcenia się tam i z powrotem, to też trzej towarzysze ułożyli się jeden obok drugiego w cieniu jednego ze skrzydeł budynku i rozmawiali po cichu.
Jeden z nowych przyjaciół Fabrycjusza nazywał się Piotr Cadard, a przezwano go La Gourgone na galerach w Brest, gdzie całe pięć lat przesiadywał.
Drugi nazywał się Lorthene Ribot, a przezwisko miał Bec-de-Lampe, na pamiątkę kary, jaką odsiadywał w tem samem więzieniu w Melun, za zrabowanie sklepu lampiarza w Fontainebleau.
— No cóż? — zapytał La Giourgone kolegi Bec-de-Lampe — czy przypuszczasz, że na jutro krata będzie już zupełnie przepiłowaną?
— W dwadzieścia minut podejmuję się dokończyć dzieła — odrzekł Bec-de-Lampe — i zaraz potem będziemy mogli bez obawy używać świeżego powietrza.
— Nie tak to łatwo, jak się wydaje. Gabinet nasz jest przecież na drugiem piętrze.
— No to co?
— Nie wyskoczysz przecie oknem na drogę, okalającą więzienie... Do tego jedna tylko angora matki Michel pomódzby mogła...
— A kołdry nasze, głupcze?
— Wiem, że są kołdry i że można z nich zrobić sznury ale wiem także, że jest szyldwach na dole, bo słychać przecie, jak szelma włóczy się co noc... niby potępieniec...
— Nie po tej drodze chodzi...
Fabrycjusz przysłuchiwał się uważnie.
— A więc gdzież chodzi? — zapytał.
— Stul gębę — odpowiedział Bec-de-Lampe — bo oto dozorca idzie w tę stronę...
Zamknął oczy, jak gdyby spał. Dwaj pozostali kamraci uczynili to samo.
Gourgone, dla większego zamaskowania prawdy, zaczął chrapać okrutnie. Dozorca rzucił na łotrów pełne nieufności spojrzenie i poszedł dalej.
Leclére otworzył jedno oko, żeby się przekonać, jak jest daleko.
— O, już jest na drugim końcu podwórza — odezwał się po chwili.
— Skoro tak, to możemy dalej rozmawiać — odrzekł Bec-de-Lampe — mówiłem wam, że szyldwach nie stoi na okalającej drodze, jestem tego zupełnie pewny, bo byłem używany do różnych robót za czasów pierwszej tu mojej bytności!.. znam więc dokładnie wszystkie miejscowe zwyczaje.
— A toż sapristi!... gadajże! — przerwał La Gourgone niecierpliwie. — Gdzież się więc szyldwach znajduje?...
Na piętrze pod nami, na odkrytym korytarzu, który prowadzi nad okalającą drogę.
— A to okno naszego pokoju wychodzi na ten korytarz?...
— Tak, więc cóż ty, Gourgogne na to?
— Ja powiem, że schodząc przez okno, korytarz, o którym wspominasz, będzie pierwszym naszym etapem.
— Naturalnie.
— Więc nie można!...
— Dla czego?
— No dla tego szyldwachu... Zacząłby szelma wrzeszczeć, ujrzawszy, jak uciekamy, narobiłby alarmu, a w dodatku mógłby strzelać za nami!.. Odrazu wszystkoby wzięli djabli!...
— Bec-de-Lampe uśmiechnął się ironicznie.
— Tra! la! la!... co za nieszczęście!... — odrzekł szyderczo. — Bierzesz mnie widzę, za takiego gapia, jakim sam jesteś.. O której godzinie powraca się do sypialni?...

— O wpół do siódmej!...
— A o której godzinie zaczynają chodzić szyldwachy?...
— Około wpół do dziewiątej.
— To jest jak noc zapadnie — zauważył Bec-de-Lampe.
— Tak jest — potwierdził Fabrycjusz.
— Otóż od wpół do siódmej do wpół do dziewiątej zupełnie nie ma warty... Schodzi się sobie jak po schodach i odchodzi się z laską w ręku.
— Wśród dnia? — zauważył niedowierzająco La Gourgone.
— Nie wśród dnia, mój ojczulku, ale o zmroku. O tej porze dozorcy obiad zajadają, a są najzupełniej spokojni, bo pozapinali przedtem łańcuszki wszystkim pensjonarzom. Kiedy się chce uciekać jak należy, moje dzieci, to musi się wiedzieć to wszystko, bo inaczej robota psu by się na budę nie zdała.
— Dobrze! — odezwał się Fabrycjusz. Można spróbować i rzeczywiście zdaje mi się, że są pewne szanse, ale gdy wydostaniemy się na drogę, idącą w około gmachu, to i tak jeszcze nie będziemy na wolności. Jak się wydobyć?...
— Ja, moje serce — odpowiedział Bec-de-Lampe — jestem z Melun i znam moją okolicę i moje więzienie. Mur oddziela drogę więzienną obwodową od sąsiedniej własności, jest to ogromny kawał ziemi bez żadnych zabudowań, rodzaj ogrodu warzywnego, wydzierżawiony ogrodnikowi pod uprawę ogórków i melonów. Jest w tym ogrodzie studnia wspólna ze studnią więzienną o dwóch otworach, jeden na drodze okalającej więzienie, drugi w ogrodzie. Tak z jednej, jak z drugiej strony wodę wyciąga się za pomocą kubła i windy. Prowincjonalne więzienia nie są tak zorganizowane jak w Meras albo Roquette. To prawdziwe kurniki, słowo honoru!...
— Jeżeli dobrze zrozumiałem — odezwał się Fabrycjusz — to spuściwszy się do studni i przesunąwszy pod murem, można wyjść na drugą stronę.
— Prawie że tak; jednakże nie chodzi tu tylko o przesunięcie się pod murem, ale także pod kratą wmurowaną w fundamenta, przecinającą studnię na dwoje i zagłębiającą się w wodę przynajmniej na pięćdziesiąt centymetrów.
— To jest, że ażeby się przedostać na drugą stronę — odezwał się La Gourgone — potrzeba dobrze zamoczyć głowę i przemknąć się pod kratą...
— Yes milordzie.
— No i to przecie można zrobić.
— Jeżeli tak, jak ja, umie się dawać nurka i tak jak ja pływać, mój chłopcze...
Oczy Fabrycjusza zabłysły dziko.
— Ja umiem dawać nurka i pływać — rzekł — należę nawet do pierwszorzędnych pływaków.
— I ja dam sobie radę, wtrącił La Gourgone. Nic nam zatem nie przeszkadza spróbować szczęścia.
— Ślicznie — zakonkludował Bec-de-Lampe. Idzie tylko o to, ażeby nie dać się schwytać po czterdziestu ośmiu godzinach jak zbiegli rekruci... Wydostawszy się na świat, potrzeba już tam pozostać... A co będziemy robili bez pieniędzy?
La Gourgone podrapał się za ucho.
— Racja — mruknął potrzebaby koniecznie mieć kilka sous, zanim przyjdą lepsze czasy.
— Sza! — odezwał się żywo Fabrycjusz — dozorca powraca w tę stronę.
Dozorca przystanął przy nich, poruszył batem Bec-de-Lampe’a i wykrzyknął:
— Mało się wysypiasz w nocy, ty drabie?
— Pewnie że mało, panie inspektorze — odpowiedział Bec-de-Lampe z uśmiechem — tyle jest pluskiew w sypialni, że rady sobie dać nie można.
— Ten facet ma na wszystko odpowiedź powiedział dozorca i znowu się oddalił.
— A więc — odezwał się Fabrycjusz po chwili — brak pieniędzy was tylko truje?...
— Naturalnie, mój stary... pieniądze to najgłówniejsza sprężyna w maszynie... Z dobrą kieską łatwo można radzić sobie na wolności... Przywdziewa się skórę poczciwego obywatela... wsiada się na kolej z biletem do Szwajcarii...
— I daje się złapać na granicy — przerwał Fabrycjusz.
— Jeżeli się nie jest dosyć sprytnym odrzekł Becde-Lampe — ale ja znam wszystkie wybiegi. Bierze się bilet tylko do stacji pod Bellegarde, gdzie oglądają paszporty. Idzie się brzegiem Rodanu w kapeluszu słomianym i z wędką na ramieniu, niby amator łowienia pstrągów. Żandarmi nie zwracają na takiego pana żadnej uwagi, a on wychodzi z Bellegarde... dochodzi do Kolonii, i tu wsiada znowu w pociąg, podążający do ojczyzny zielonego absyntu. — Ot i po paradzie. Ja już to praktykowałem.
— Fabrycjusz słuchał z uwagą towarzysza niedoli.
— Rzeczywiście — powiedział — że projekt genjalny... Pieniądze będziemy mieli...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.