<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PLAC ŚWIĘTEGO JANA.

Upłynął blisko miesiąc od wypadków, jakie przedstawiliśmy ostatecznie naszym Czytelnikom.
Joanna Delariviére była na najlepszej drodze do wyzdrowienia fizycznego. Cierpienia, spowodowane trucizną, wlewaną przez Fabrycjusza, zmniejszały się codzień i wkrótce miały zniknąć zupełnie. Wtedy do zupełnego przyjścia do siebie brakowałoby jej tylko rozumu, a Grzegorz Vernier, wspomagany radą sławnego doktora V., czuł się pewnym, że go jej przywróci. Edma ciągle była słaba, niby młody kwiatek, któremu podcięto łodygę.
Od aresztowania nędznika, Grzegorz zajął się majątkiem pana Delariviére. Zaprowadzony przez Klaudjusza do willi Neuilly, znalazł tam większą część tej fortuny w szufladach biurka Fabrycjusza.
Wiemy już oddawna, że bankier Jakób Lefébre był depozytarjuszem reszty. Młody lekarz porozumiał się z notarjuszem z ulicy Louis-le-Frand, którego adres przeczytał w hotelu pod „Wielkim Jeleniem“ pewnego dnia, kiedy pisał receptę dla Joanny.
Notarjusz ten, uprzedzony przez Grzegorza, przedsięwziął natychmiast wszystko potrzebne do uregulowania interesów i legalnego otwarcia testamentu, jaki mu przesłał pan Delariviére. Treść tego dokumentu znamy już od dawna.
Śledztwo, dotyczące usiłowanego otrucia na osobie Joanny, ukończyło się w Paryżu w bardzo krótkim czasie, ale ponieważ pierwsza zbrodnia Fabrycjusza, morderstwo Fryderyka Baltusa, miała miejsce w Saine-et-Marne, sąd z Melun zareklamował, aby winowajca przed nim został postawiony.
Fabrycjusz więc przebywał teraz w więzieniu, w którem nieszczęśliwy Piotr przesiedział tyle dni ciężkich, zanim wstąpił na szafot.
Sprawa, jak się można domyślać, narobiła wielkiego hałasu, a to z powodu przyczyn różnego rodzaju. Najprzód przypomniała owego tajemniczego skazańca, którego głowa spadła wśród dziwnych okoliczności, opowiedzianych przez nas na początku powieści niniejszej, skazańca, którego żadne względy nie mogły nakłonić do wyjawienia prawdziwego swego nazwiska. Następnie obecny oskarżony należał do klas wyższych i zbrodnia o tyle wydawała się ohydniejszą, iż inteligencja przestępcy była więcej rozwiniętą.
Oczekiwano z gorączkową niecierpliwością na dzień sądzenia Fabrycjusza Leclére. Sprawa jego miała ważne zajmować miejsce w rocznikach kryminalnych. Paula Baltus, Grzegorz Vernier i Klaudjusz Marteau nieustannie wzywani byli do sędziego śledczego.
Żeby uniknąć ciągłych przyjazdów, Paula zaproponowała wreszcie młodemu doktorowi, żeby na jakiś czas zarząd domu w Auteuil powierzył pomocnikowi swemu, Schultzowi, a sam przeniósł się wraz z Edmą i Joanną do willi Baltus, gdzie przebywał już przyjaciel nasz, marynarz. Propozycja została przyjętą i w Melun znowu teraz spotykamy wszystkie znajome nam osobistości z tego długiego opowiadania, które zbliża się już nareszcie do końca.
Mały Piotrek uwolniony został na dwa tygodnie do Charenton, do matki, ale biedny malec nie mógł się uspokoić, że dał się tak złapać Laurentowi.
Powiedzmy parę słów o tym ostatnim.
Klaudjusz Marteau na drugi dzień po aresztowaniu Fabrycjusza udał się do Courbevois do oberżysty, któremu powierzył pana intendenta z kulą w łopatce. Chciał zobaczyć, co się dzieje z rannym. Wielkie było jego rozczarowanie, skoro zastał pokój próżnym, chociaż wieczorem oberżysta zamknął go na dwa spusty. Ptaszek wyfrunął, tak samo jak w Mantes, przez okno, przywiązawszy do ramy prześcieradło z łóżka, po którem zesunął się na ulicę.
Kiedy pierwsza złość ominęła, Klaudjusz zastanowił się i wyperswadował sobie ucieczkę. Główny przestępca był aresztowany, mało go więc obchodziło, że nic nie znaczący sprzymierzeniec jego pozostawał na wolności.
— Laurent jest raczej zarozumiałym głupcem, aniżeli łotrem — mówił sobie Klaudjusz niech tam łotra gdzieindziej powieszą!... I nie myślał o nim więcej.
Jeżeli publiczność zainteresowała się nadmiernie sprawą Fabrycjusza, można sobie, wyobrazić, jaką ważność przypisywał jej sąd kryminalny w Melun.
Chodziło tu o błąd popełniony przez sprawiedliwość, to jest o rzecz straszną, fatalną, na szczęście rzadką bardzo... Głowa niewinnego spadła na szafocie na placu Świętego Jana... Śledztwo postępowało szybko, pomimo usilnych starań przestępcy, aby przedłużać je w nieskończoność.
Leclére milczał uparcie, zaprzeczał ważności nagromadzonych przeciwko niemu dowodów i utrzymywał, że w tę noc, kiedy popełnioną została zbrodnia, nie opuszczał wcale Paryża.
— Nikt mnie nie widział — rozumował — nie mogą mi dowieść obecności w Melun, tym sposobem upada wina moja co do zabójstwa Fryderyka Baltusa... Pozostaje otrucie Joanny, ale Joanna żyje. Co najwyżej skażą mnie na galery, ale z galer uciekają przecie...
Spodziewano się rozpraw ciekawych i dramatycznych. Wiedziano, że najsławniejszy adwokat, zawezwany przez pannę Baltus, miał oskarżać winowajcę i domagać się rehabilitacji niewinnego.
Wesoły światek bardzo też był poruszony. Bulwarzyści, złota młodzież, wyzwolone piękności, wszystko to mniej więcej znało Fabrycjusza.
Jedni trzymali za nim, drudzy przeciwko niemu występowali. Jedni utrzymywali, że taki śliczny chłopak, taki wesoły towarzysz, taki dobry gracz, nie mógł popełnić takiej kupy zbrodni — drudzy dowodzili, że w wielu okazjach uznawali wesołego swego towarzysza za fałszywego poczciwca, za fałszywego ptaka, który musiał źle skończyć. Wszyscy obiecywali sobie bywać na posiedzeniach sądu, jakby szło o jakie pierwsze przedstawienie. Wezwania zostały posłane do kapitana Karjola, komendanta „Albatrosa“ i do doktora Bardy, lekarza okrętowego, ale „Albatros” był na morzu, nie można się było spodziewać, ażeby wzywani stawili się na żądanie sprawiedliwości.
Fabrycjusz, chociaż miał nadzieję ocalić głowę, był przygnębionym okrutnie. Usta wykrzywione dziwnym uśmiechem i dziki wyraz oczu, świadczyły o wewnętrznej wściekłości. Chwilami spojrzenie stawało się tak błędne, że można było myśleć, iż zwariował. Nic mu nie było. Nędznik obawiał się tylko kary. Wypuszczano go od kilku dni z pod klucza i mógł chodzić swobodnie po podwórzu z innymi więźniami.
Minister sprawiedliwości nie wątpił wcale o jego winie, ale upierał się przy utrzymaniu winy Piotra, chcąc zasłonić członków sądu od strasznej odpowiedzialności niesłusznego wyroku śmierci.
Powrócono do śledztwa pierwotnego. Odczytano i przekomentowano badanie tajemniczego winowajcy. Wymijające odpowiedzi, upieranie się przy zachowaniu prawdziwego nazwiska, dowodziło oczywiście, że jeżeli nie był mordercą, to był przynajmniej wspólnikiem.
Sławny adwokat, wybrany przez pannę Baltus, nie ukrywał przed sobą, że ciężkie będzie miał zadanie.
Paula zaczynała się obawiać, że rehabilitacja nie będzie otrzymaną, a przywiązywała do niej taką samą ważność, jak do ukarania prawdziwego winowajcy; zdawało jej się, że spełni święty obowiązek, zwracając honor pamięci niewinnego, od którego zażądano głowy w imieniu zamordowanego Fryderyka.
Pewnego dnia, nie mogąc już wytrzymać, zwierzyła się Grzegorzowi ze swego strasznego niepokoju.
— Rozumiem panią odpowiedział młody doktor — i na nieszczęście niepodobna mi pani uspokoić. Tylko szczere zupełnie wyznanie Fabrycjusza Leclére, mogłoby zmienić położenie i wykazać sędziom, że nieszczęśliwy Piotr był ofiarą, nie wspólnikiem... Ale morderca pani brata będzie milczał do ostatka!...
— Kto wie!... — szepnęła Paula. Czy mógłby mi pan wyjednać pozwolenie zobaczenia się z oskarżonym? — dodała głośno.
Grzegorz odstąpił zdziwiony.
— Zobaczyć się z mordercą? — powtórzył. — Pani zgodziłabyś się stanąć w obecności tego nędznika?...
— Tak.
— W jakim celu?
— W celu wzbudzenia ludzkiego uczucia w tej zatraconej duszy... w celu żeby otrzymać przyrzeczenie, iż będzie mówił i że powie prawdę...
— Pani nie uzyska tego od niego.
— Kto to wie?... przyrzeknę mu, że jeżeli poczyni wyznania, będę modlić się za niego, będę błagać brata, żeby mu przebaczył!...
— Postaram się wyjednać pani żądane pozwolenie — odpowiedział Grzegorz po chwili — ale łudzi się pani, myśląc, że tkwi jeszcze jaka iskierka ludzkiego uczucia w sercu Fabrycjusza!... Wszystko tam wygasło, wszystko zmarniało!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.