Lekarz obłąkanych/Tom I/XLV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XLV.

— Mój wuju — odezwał się Fabrycjusz — choroba ciotki zmienia zupełnie, albo przynajmniej odwlecze cel naszej podróży. Cóż wuj zrobić zamyśla?
— Osiedlić się w Paryżu — odrzekł bankier.
— Na stałe?
— Tak.
— A likwidacja domu bankierskiego?
— Pojedziemy obaj do Nowego Jorku, kilka dni wystarczą do przeprowadzenia wszystkiego.
— Więc wuj odstępuje od zamiaru, postawienia mnie na czele swoich interesów?
— Tak.
Młody człowiek poczuł dreszcze.
Pan Delariviére dodał:
— Bądź spokojny, nic na tem nie stracisz. Powróćmy do Paryża. Dałeś mi dowody takiego przywiązania, że zjednałeś mnie sobie zupełnie. Nie mam już odwagi rozłączyć się z tobą. Pragnę spędzić ostatek mego życia otoczony tymi, których kocham. Po wyzdrowieniu Joanny prowadzić będziemy życie wspólne. Będzie mi się zdawać, że mam dwoje dzieci! Edma będzie twoją siostrą, a ty będziesz moim synem. Cóż mówisz na ten projekt?
— Powiadam, że moje szczęście przechodzi nadzieję, a szczególniej moje zasługi! — wykrzyknął rozpromieniony Fabrycjusz.
— Cieszę się bardzo, że przyszłość taka, jaką ja rozumiem i tobie także się podoba. Przejdźmy do rzeczy najpilniejszych. Nie mogę mieszkać w hotelu, zwłaszcza w środku miasta. Chciałbym kupić jakąś willę w okolicach Paryża, bo było to także marzeniem Joanny.
— Co wuj rozumiesz przez okolicę Paryża?
— Passy, Neuilly, Boulogne, Suresnes.
— Wybornie. Znam w Neuilly willę, która, zdaje się, bardzo będzie stosowną. Wiem, że jest do sprzedania. Pojedziemy ją obejrzeć jutro, jeżeli wuj zechce.
— Polegam w zupełności na tobie; jedź i traktuj w mojem imieniu.
— Lepiejby było, żeby wuj sam zobaczył.
— Daję ci zupełne pełnomocnictwo.
— Dziękuję za zaufanie, ale nie skończę bez wuja. To nie dosyć, że mnie się podoba, potrzeba, aby się podobała wujowi i kuzynce Edmie.
— Biedna Edma! — szepnął bankier — co za okropnym ciosem będzie dla niej wiadomość o położeniu matki!
— Wynajdę jaki powód, którym biedaczka będzie musiała się zadowolnić. Zresztą pragnę ją ucałować. Będę miał przynajmniej córkę obok siebie, zanim nadejdzie czas, gdy je obydwie będę mógł przycisnąć do serca.
Powóz się zatrzymał. Przybyli na miejsce.
Bankier ile razy przybywał do Paryża, stawał zawsze w Grand-Hotel i tym razem telegrafował z Marsylji, aby mu zwykły jego apartament, jeden z okazalszych na pierwszem piętrze zarezerwowano. Oczekiwano na gościa od czterdziestu ośmiu godzin.
Tak jakto zwykle bywa, gdy ciało złamane jest fatygą, a dusza pełna niepokoju, pan Delariviére nie miał żadnego apetytu. Fabrycjusz zaledwie go skłonić potrafił, aby posilił się choć trochę, co koniecznem było dla wzmocnienia sił. Szwajcar hotelowy otrzymał polecenie posłania na kolej po kufry, oznaczone literami P. S. M. Potem zaraz wuj i siostrzeniec wsiedli do powozu i udali się do pensjonatu w Saint-Maude.
Punkt o szóstej młody człowiek dzwonił do tych samych drzwi wchodowych, przed któremi parę godzin temu serce Grzegorza Vernier biło tak mocno.
Odźwierny przyszedł otworzyć.
Pan Delariviére zażądał zobaczenia się z przełożoną.
— Pani jest w refektarzu z uczenicami — odrzekł odźwierny. — Ale obiad zaraz się skończy, może panowie raczą poczekać...
— Proszę oddać mój bilet pani przełożonej — odrzekł bankier.
— Natychmiast... proszę panów.
Fabrycjusz i wuj jego wprowadzeni zostali do salonu poczekalnego, w którym oprócz kanap i krzeseł przy ścianach, stał stół okrągły na środku, ściany całe zawieszone były nieskończoną ilością rysunków, akwarel i malowideł olejnych, wykonanych przez uczenice pensjonatu; wszystko to w eleganckie ramy oprawne. Pan Delariviére rzucił się znużony na fotel, towarzysz jego umiał uszanować smutne milczenie starca. Nie czekali zbyt długo.
Najwyżej w pięć minut ukazała się przełożona. Na ustach miała uśmiech osoby, której dobrze się powodzi na świecie.
— Nasza kochana Edma uprzedziła mnie wprawdzie o bliskim przyjeździe pana — odezwała się do bankiera, podając mu rękę — ale nie spodziewaliśmy się go dzisiaj... Toż to panienka uszczęśliwioną będzie!... Jakże się ma pani Delariviére?
— Żona moja jest trochę cierpiącą... mała, nieprzewidziana niedyspozycja, odrzekł z pewnem zakłopotaniem.
Zakłopotanie to nie uszło wcale badawczego spojrzenia przełożonej, ale za wiele miała taktu, ażeby dać poznać, iż się czegoś niedobrego domyśla, dodała więc tylko z żywością:
— Nic to jednakże niebezpiecznego zapewne?
— Nie... niema nic niebezpiecznego... Fatyga jedynie długiej podróży nie pozwoliła żonie mojej towarzyszyć mi tutaj.. Bardzo żałuję, że nie mogła złożyć pani swego uszanowania i wyrazić wdzięczności za starania, jakiemi pani otaczała naszą córkę.
— Pójdę powiadomić Edmę...
— Niech pani pozwoli uprzedzić się przedewszystkiem, jakie są względem niej moje zamiary.
— Czy mi pan jej nie zabierze tylko?...
— Zabiorę, łaskawa pani, i to zaraz nawet.
— Trudno mi będzie oswoić się z jej odjazdem, szczerze pokochałam to ładne, serdeczne stworzenie, które wszyscy tutaj kochają... ale... spodziewałam się tego, że lada chwila przyjdzie mi ją utracić. Skończyła już edukację, skończyła ją, śmiało to mogę powiedzieć, świetnie... Niepodobna mi zatem, pomimo całej przykrości rozstania, nie pochwalać postanowienia pańskiego. Teraz tylko życia rodzinnego i światowego naszej Edmie potrzeba.
— Niech pani będzie łaskawa kazać ją poprosić.
Przełożona nacisnęła sprężynę dzwonka i poleciła przybyłej służącej wezwać Edmę.
— Poproszę jeszcze panią — odezwał się bankier — o podanie rachunku wydatków z ostatniego roku.
— Ależ w tem niema nic tak znowu pilnego, mamy na to dosyć jeszcze czasu...
— Proszę panią jednakże...
Przełożona skłoniła się przyjaźnie i wyszła do pokoju sąsiedniego, ażeby przygotować żądany rachunek.
Pan Delariviére niezmiernie był wzruszony myślą, że uściska zaraz ukochaną swoją jedynaczkę, żywy obraz ubóstwianej Joanny.
Fabrycjusz, który nie widział od czterech lat Edmy, oczekiwał z ciekawością, a zarazem z nienawiścią na tę kuzynkę, która mu „kradła“ trzecią część majątku wuja, a nawet znacznie więcej, jeżeli niezadługo i część po matce zagarnie.
Jedna z dam klasowych, uprzedzona przez służącą, oznajmiła Edmie o rozkazie przełożonej.
Młode dziewczątko z pewną obawą przyjęło wezwanie i w duchu zapytywało się siebie, po co jej potrzebują. Czyżby się wydało spotkanie i rozmowa w lasku Vincennes z Grzegorzem Vernier? Na samą tę myśl rumieniło się biedactwo po same uszy. Drżącą też bardzo ręką otworzyła drzwi salonu, pewna, że czeka tam przełożona.
Zamiast rozgniewanej twarzy pani dyrektorowej zakładu, zobaczyła ojca, wyciągającego do niej ręce. Wszelkie obawy zniknęły natychmiast, wydała okrzyk radości i rzuciła się starcowi na szyję.
— Ojcze! kochany ojcze! — wołała — jakaż ja jestem szczęśliwa, że cię widzę nareszcie! całuj mnie, całuj ojczulku...
I okrywała pocałunkami policzki starca.
— Kochanko moja, pieszczotko moja, dzieciątko moje jedyne, jakaś ty duża, jakaś piękna!
Końca uściskom nie było.
Nareszcie Edma wyrwała się z ramion rodzica i rzuciwszy okiem po salonie, zawołała:
— A gdzie mama, gdzie mama, tatusiu drogi?...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.