Lekarz obłąkanych/Tom II/LXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXIV.

Chłopczyna ucałował ponownie matkę za to, że uśmiechała się do niego.
— O, tak, to lubię rzekł — zawsze bądź taką moja mamo, a będę szczęśliwym... Musiałaś już wypocząć.. Chodźmy jeszcze trochę i powrócimy do domu... Obiad u nas o szóstej, a zjesz ze mną obiad.
— Nie, kochane dziecię, dzisiaj nie — odrzekła pani Tallandier.
— Ależ mamo, przypomnij sobie, obiecałaś panu Marteau...
— Pamiętam dobrze, i byłabym chętnie pozostała, gdyby pan Marteau był obecnym, ponieważ go jednak nie ma, a ja tu nikogo nie znam... robiło by mi to subjekcję...
— Jak chcesz kochana mateczko... ale dla mnie byłaby to taka przyjemność...
— Powetujemy ją na przyszły raz. Jest już późno, a do Charenton tak jeszcze daleko... Odprowadzisz mnie na drogę do Neuilly, tam siądziemy w tramwaj, dojedziemy do stacji kolejowej i tam się pożegnamy...
— Już?
— Tak moje dziecko... tak potrzeba... bądź rozsądnym...
Chłopak westchnął głęboko.
— Ha! skoro tak potrzeba... ale na przyszły raz, jak będzie pan Klaudjusz, przepędzisz z nami cały wieczór...
— Najchętniej mój chłopaczku.
Następnie matka z synem poszli bulwarem Sekwany na drogę do Neuilly.
Jakim sposobem i dla czego przyjaciel nasz Klaudjusz nie znajdował się w willi? Wytłómaczymy to w tej chwili czytelnikom.
Zaraz po odjeździe Fabrycjusza, który pojechał po pannę Baltus do Auteuil, Laurent znalazł się w oficynie zamieszkiwanej przez marynarza i jego chłopca. Intendent kamerdyner miał, jak to sobie przypominamy, wprowadzić w wykonanie plan pana Lecléra, to jest spoić Klaudjusza Marteau i dowiedzieć się od pijanego, co to takiego on znalazł?
Zastał marynarza samego, zajętego naprawianiem sieci, bo mały Piotruś udał się do Courbevois z rybami do restauracji, których tam dwa razy tygodniowo dostarczali.
Dzielny Marteau, usłyszawszy wczoraj wieczór całą rozmowę, oczekiwał na tę wizytę i co chwila spoglądał z pod oka, czy ekslokaj nie nadchodzi. Uśmiechnął się, spostrzegłszy zbliżającego się i powiedział sobie pospiesznie:
— Baczność Klaudjuszu! czuwaj kochaneczku nad gębą!
Zasiadł przy otwartem oknie z wesołą twarzą.
— A! dzień dobry, panie marynarzu! jak się mamy? — zawołał Laurent.
— Wcale nieźle, panie intendencie, a jakże tam panisko?
— Również dobrze! Co ja widzę, jednakowoż jeszcze pan nie ubrany?
Klaudjusz siedział w koszuli i w płóciennych spodniach, a na nogach miał pantofle.
— Wziąłem się trochę do naprawy sieci — odpowiedział — i nie miałem czasu pomyśleć o garderobie... Zresztą — dodał żartobliwie... nie spodziewałem się żadnej damy.
— A ja właśnie przyszedłem ci coś zaproponować.
— Co takiego?
— Ażebyś poszedł ze mną...
— Gdzie?
— Do Barcy. Potrzebujemy wina. Muszę więc tam pokosztować różnych trunków, ażeby nie w byle co zaopatrzyć naszą piwnicę...
— Nie zły koncept! pomyślał Klaudjusz — skosztuje się w jednem miejscu, skosztuje się w drugim i trzeciem i nie wiedząc kiedy urznie się jak niestworzenie Boskie... Ale nie ma głupich mój panie!
— No i cóż — zapytał Laurent — cóż ty na to?
— Idę, choćby nawet dla samej tylko przyjemności znajdowania się z panem...
— Dzielnie... Tak to lubię.
— Kiedy pan jedzie?
— Natychmiast, skoro tylko będziesz gotowy.
— Zaraz będę gotowy.
— Pójdziemy ulicą Longchamps.. Przyjdź do mnie...
— Nie obawiaj się pan, nie każę czekać na siebie!
Laurent odszedł, zacierając ręce z radości.
— Mam go! — pomyślał sobie.
— Mam go! — pomyślał ze swej strony Klaudjusz. — Podpijemy sobie, bo podpijemy, ale zobaczymy, kto się śmiać będzie ostatni.
I zaczął się spiesznie ubierać. W pięć minut był już u Laurenta i zaraz obaj wyszli z willi.
— Wsiądziemy w omnibus — odezwał się intendent.
— Ma się rozumieć — odrzekł Klaudjusz.
W godzinę dwaj przyjaciele wysiadali na stacji omnibusów w Borcy. Zjedli śniadanie w restauracji, wypili butelkę chablis w niespełna trzy minuty. Po tem wzięli się pod ręce i poszli zwiedzać piwnice dostawcy, którego ekslokaj znał od bardzo dawna i u którego zamierzał porobić zakupy.
— Czy pan ma zamiar kupić co dzisiaj, panie Laurent? — spytał dostawca.
— Potrzebuję wina dla domu.
— Zechce pan zaraz je spróbować?...
Dostawca wziął kubek srebrny, kilka kołków drewnianych, nazywanych czopami, i poprowadził gości swoich do piwnic, dostatnio zaopatrzonych w beczki.
I zaczęli kosztować win różnych gatunków. Laurent próbował pierwszy, poczem oddawał kubek Klaudjuszowi. Minęło tuzin już takich kolei, a kubek wciąż przechodził z rąk Laurenta do rąk Klaudjusza. Intendent zakupił trzy beczki wina zwyczajnego.
— Mam doskonałe burgundzkie — odezwał się dostawca — z białych win zalecam Sauterne wyśmienity.
— Zobaczymy.
I znowu kubek zaczął z rąk do rąk przechodzić.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.