Lekarz obłąkanych/Tom II/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIII.

— Nie pytaj mnie i pozwól mi dokończyć — rzekł Paweł.
Matylda skinęła głową.
— Czy ten przekaz na dwadzieścia pięć tysięcy franków — ciągnął dalej młody człowiek — był przedstawiony kasjerowi mojego bankiera.
— Ależ... ma się rozumieć.
— Kiedy?
— Nazajutrz po otrzymaniu go przez ciebie.
— Czyś sama chodziła podnosić pieniądze?
— Nie, posłałam mego brata Renégo.
— To dziwne! — mruknął Paweł, którego czoło, wypogodzone na chwilę, zasępiło się teraz znowu.
— Dziwne? — powtórzyła Matylda — Cóż w tem widzisz dziwnego?
Zamiast odpowiedzieć na to pytanie, pan de Langenois mówił dalej:
— Czy pewną jesteś, że twój brat sam był u kasjera i odebrał sumę przekazaną?
— Najpewniejszą; powierzyłam czek Renému około piątej po południu, a nazajutrz o jedenastej przyszedł do mnie na śniadanie i oddał mi sumę, jaką mu wypłacono.
— Ho! — wykrzyknął Paweł — to staje się coraz bardziej niezrozumiałem! Albo... przynajmniej zanadto jasnem.
— Ja nie widzę nic niejasnego w tem wszystkiem — powiedziała młoda kobieta, bardzo zaintrygowana ostatniemi słowami Pawła. — Nie rozumiem, co za zagadkę każesz mi odgadywać.
— Zagadka to bardzo ważna, o której rozwiązanie bardzo się boję.
— Pawle, wytłomacz się! bo mnie przerażasz. Czy ciągle o tym czeku mówisz? >
— Ciągle.
— A więc?
— A więc czek na dwadzieścia pięć tysięcy franków nie był wcale przedstawiony bankierowi na drugi dzień potem, kiedy ci go posłałem.
— Niepodobna! — przerwała Matylda.
— To dowiedzione. I w miejsce tego czeku przedstawiono dziś rano inny. Czy słyszysz? dziś rano, dziś!
— Słyszę, ale nic nie rozumiem.
Paweł mówił z uśmiechem ironicznym.
— Zaraz się wytłomaczę.
Nie miał czasu tego uczynić, bo silne szarpnięcie dzwonka rozległo się przy bramie i zatrzymało mu słowa na ustach.
— Kto może przybywać o tej porze? — powiedział pan Langenois.
— Zapewne mój brat — odrzekła Matylda.
— Młody człowiek zadrżał i powtórzył:
— Twój brat?
— Przypuszczam. Uprzedził mnie w kilku słowach, że ma zamiar wyjechać w długą podróż i że przyjdzie mnie pożegnać.
— Ah! — zauważył pan de Langenois ponurym głosem — przybywa wcale nie w porę.
Matylda nie zrozumiała znaczenia tych słów i odrzekła:
— Ja przypuszczam, że przybywa właśnie w samą porę. Wytłomaczy nam, co sobie życzysz wiedzieć i powie, jakim sposobem wymieniony czek nie był podniesiony aż do dzisiaj.
Paweł spojrzał ukradkiem na Matyldę i pomyślał:
— Czy ona prawdę mówi?
W chwili, kiedy stawiał sobie to pytanie, ktoś dwukrotnie zastukał do drzwi salonu.
— Proszę — odezwała się Matylda.
Pokojówka ukazała się w progu.
— Proszę pani, przyszedł brat pani.
Matylda rzuciła na Pawła pytające spojrzenie.
Młody człowiek bardzo pobladł i odpowiedział:
— Poproś pana Jancelyna, aby przyszedł.
Rozkaz ten wydany był głosem tak dziwnym, że zaniepokoił Matyldę bardziej.
— Właśnie w chwili, kiedy René dzwonił, miałeś mi coś objaśnić.
— Bądź spokojną! — odpowiedział Paweł — nie stracisz nic na zaczekaniu.
Jancelyn wszedł do pokoju.
— Dobry wieczór, kochana siostrzyczko — odezwał się, całując Matyldę. — Moje uszanowanie panu, panie de Langenois...
Paweł ukłonił się bardzo sztywno i zimno. Obaj mężczyźni po raz pierwszy dopiero się ze sobą spotkali.
— Przyszedłeś bardzo późno — powiedziała Matylda.
— Prawda — odrzekł René — ale nie mogłem wcześniej. Tyle mam interesów na głowie... Likwiduję się oto poprostu. Że jednak jutro rano wyruszam w drogę, nie chciałem nieucałować mojej siostrzyczki!...
— Bardzo dobrze żeś przyszedł, bo będziesz mógł panu de Langenois dać pewne wyjaśnienie w sprawie, która go obchodzi...
— Jestem na rozkazy wice-hrabiego — odrzekł René z więcej pozorną, niż rzeczywistą pewnością siebie... bo zaczynał coś podejrzywać i niepokoić się. — A o co to chodzi takiego?
— Wszakże ty odebrałeś za mnie pieniądze, nieprawda? — zapytała Matylda — z czeku dwadzieścia pięć tysięcy, wystawionego przez pana de Langenois?
René poczuł mały dreszczyk po grzbiecie, ale do tego stopnia umiał zapanować nad sobą, że potrafił ukryć wzruszenie, odpowiedział więc najswobodniej:
— No tak, ja je odebrałem i sam ci je odniosłem nazajutrz przed południem, musisz przecież pamiętać...
Matylda zwróciła się do Pawła:
— Widzisz... — powiedziała — dobrze mówiłam, że musi być jakieś nieporozumienie...
Pan de Langenois, nie dosłyszawszy nawet tego, co powiedziała Matylda, odezwał się do Renégo z zapytaniem:
— Czy jesteś pan pewien, że nie popełniłeś jakiej omyłki?
— Jakąż omyłkę mógłbym popełnić, proszę pana? — odrzekł śmiało Jancelyn.
— Ja właśnie pytam o to pana.
— Niepodobna mi odpowiedzieć, nie wiedząc, o co chodzi.
— Pytanie jest proste, nie chcesz go pan tylko zrozumieć... Muszę panu dopomóc zatem... W dniu oto wskazanym przez pańską siostrę i przez pana nie byłeś u mojego bankiera i nie przedstawiłeś, albo nie kazałeś przedstawić kasjerowi żadnego czeku na dwadzieściapięć tysięcy franków.
— Ależ panie... — przerwał René.
— Pozwól pan!... — odrzekł gwałtownie Paweł de Langenois. — Powtarzam, że pana tam nie widziano i że nie przysyłałeś nikogo!... Tymczasem dzisiaj rano podniesiono za okazaniem czeku, podpisanego przezemnie, albo raczej za mnie podpisanego... czterdzieścipięć tysięcy franków!... Czy pan słyszysz?...
— Czterdzieścipięć tysięcy franków! — powtórzyła osłupiała Matylda, jakże to być mogło?...
Paweł wyciągnął rękę ku Renému.
— Co to jest, po raz drugi zapytuję pana?...
Głos był wyraźny i ciężki. Wspólnik Rittnera nie stracił jednak pewności siebie.
— Panie! — wykrzyknął — nie wiem nic zgoła, co to wszystko znaczy... Chciałem zrobić przysługę siostrze... Miałem czek na dwadzieściapięć tysięcy franków... i wypłacono mi dwadzieściapięć tysięcy franków! Reszta nic mnie nie obchodzi... co mi do tego!...
Paweł de Langenois wyjął z kieszeni książeczkę, otworzył ją i zaczął coś przeglądać.
— Przedstawiłeś pan czek na dwadzieściapięć tysięcy franków... niech i tak będzie!.. A jakiż był numer porządkowy tego czeku?
— Ja nic nie wiem... — odrzekł arogancko brat Matyldy. — Po co miałbym na to zważać, po co sobie przypominać?...
— Ten czek — ciągnął dżentelman, ten czek miał i ma jeszcze Nr. 5520; sumę dwadzieściapięć tysięcy franków, wpisaną moją ręką, wytarłeś pan i w to miejsce wpisałeś czterdzieścipięć tysięcy franków!... Panie René Jancelyn, jesteś pan fałszerzem!...
— Pawle!... zawołała przerażona kobieta — co ty mówisz!... to byłoby ohydne, ale to być nie może!...
Brat Matyldy czuł się złapanym, nie przeszkodziło mu to atoli odegrać roli obrażonego i niesłusznie posądzonego człowieka.
— Pan mnie znieważasz, panie wice-hrabio!... — wykrzyknął. — Pan mi odpowiesz za to...
Paweł uśmiechnął się ironicznie i machnął pogardliwie ręką.
— Panu miałbym dawać zadośćuczynienie!... — ja... panu?.. A to co znowu... pan żartujesz sobie, mój panie!... Odkądże to ludzie mojego stanu dają satysfakcję kandydatom na galery?...
René posiniał i zrobił gest, jakby się chciał rzucić na pana de Langenois. Matylda, oszalała z boleści, rzuciła się pomiędzy nich.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.