Lekarz obłąkanych/Tom III/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdyby niespodzianie piorun wpadł do gabinetu doktora, nie zrobiłby większego wrażenia, niż nazwisko Fabrycjusza, wymienionego przez Klaudjusza Marteau. Edma, Grzegorz i doktor Schultz stali jak wryci i własnym uszom nie dowierzali.
— I to nie jedna jego zbrodnia! — ciągnął marynarz. — Posiada ich więcej na swem sumieniu, a powie się o każdej parę słów w stosownej chwili i miejscu! Jeżeli jednak przybyłem dość wcześnie, ażeby przeszkodzić spełnieniu tej ostatniej, to i za to dziękuję gorąco Bogu.
— Tak jest, mój przyjacielu — odpowiedział Grzegorz — przybyłeś na czas jeszcze. Ale to, coś nam oznajmił, jest tak dziwne i tak niespodziewane, że naprawdę nie śmiem w to uwierzyć... Czy ja cię dobrze zrozumiałem, mój bracie? Czy nie mylisz się czasami?
Klaudjusz Marteau podniósł w górę rękę.
— Zrozumiałeś mnie pan dobrze, panie doktorze, a przysięgam panu na to, co mam najświętszego na świecie, że powiedziałem prawdę.
— Pewny jestem dobrej twej wiary — odrzekł Vernier — rozumiesz jednak, że podobne oskarżenie musi polegać na dowodach materjalnych...
— Będziesz je pan miał i to jak najlepsze — wykrzyknął Bordeplat.
— Pochwycisz pan nędznika przy spełnianiu jego zbrodni!...
— Jakim sposobem?
— Czuwając tej nocy i przyszłej... Jeżeli truciciel wie, że pani Dalariviére nie umarła, to powróci z pewnością, aby jej zadać cios ostatni.
— Ten dzielny człowiek prawdę mówi, Grzegorzu — odezwał się doktor V... — Potrzeba na gorącym uczynku schwytać mordercę, a wtenczas nie będzie już żadnej wątpliwości |
— O! kochany profesorze, już teraz wcale nie wątpię — wykrzyknął Grzegorz. — Oczy mi się otworzyły w tej chwili... Przypominam sobie wiele szczegółów, które nie dobrze świadczą o panu Fabrycjuszu Leclére... Przed paru dniami wynalazł on jakiś pretekst aby pozostał sam w moim gabinecie i wtedy to zapewne przeciął drut dzwonka elektrycznego... Brylant, zgubiony w okólniku, świadczy także przeciwko niemu i mocno go potępia... Ale jakim sposobem mógł łotr zdobyć klucze, którymi się posługuje?...
— Dostał je zapewne od doktora Rittnera — odpowiedział doktor Schultz.
— Pocóżby je Rittner mu dawał?... zapytał Grzegorz, patrząc ze zdziwieniem na swojego pomocnika. Czyż oni się znali?
— Ależ doskonale... byli w wielkiej ze sobą przyjaźni i to od bardzo dawna...
— Leclére utrzymywał, że bardzo mało zna mojego poprzednika, że poznał go dopiero przy umieszczaniu pani Dalariviére.
— Kłamał zatem bezczelnie...
— Za przeproszeniem pana doktora, odezwał się Klaudjusz, a co też on mówił panu o Matyldzie Jancelyn.
— Nic... Pytany przezemnie o tę kobietę, oświadczył, że jej nie zna nawet z nazwiska.
— Ach! oszust! zna ją bardzo dobrze. Była z nim razem w Melun w wigilję pewnego dnia pamiętnego, nie potrzebuję mówić więcej. A mam na wszystko dowody i jakie jeszcze dowody! Ani się nawet nie domyśla tego ten nędznik. Dlatego właśnie wysłał mnie szelma do Hawru gdzie nie pojechałem, na szczęście pańskie. A jeżeliby przyszła mu ochota utrzymywać, że posyła mnie tam po zakup małego statku parowego, to mu zakleję gębę tą oto depeszą, którą przejąłem, a którą chciał mu posłać z Mantes jego głupi kamerdyner, posłany ze mną ażeby mnie pilnować...
Mówiąc ta Klaudjusz Marteau, podał Grzegorzowi papier napisany przez Laurenta.
Widocznie chciał się pozbyć ciebie — rzekł młody doktor, rzuciwszy spojrzenie na depeszę. — Od jak dawna Leclére podejrzywał, że posiadasz tajemnicę jego zbrodni.
— E! — wykrzyknął Klaudjusz — on nie wie nic stanowczego i to właśnie daje mi nad nim przewagę. Nie bardzo grzecznie postąpiłem z kamerdynerem, ale zapobiegłem skutecznie, ażeby nie doniósł o mnie swojemu panu.
I marynarz w krótkości opowiedział, co się stało w Mantes, za co naturalnie uzyskał zasłużoną pochwałę.
— Mówiliśmy o innej zbrodni, popełnionej przez Lecléra, — odezwał się Grzegorz.
— Kilku innych może — odpowiedział marynarz. — Poczekajmy, a wszystko wyjdzie pomału na jaw! Teraz zajmijmy się rzeczą pilniejszą, przygotuj się pan oto, panie Vernier, do schwytania truciciela z trucizną w ręku. Tym sposobem oszczędzi mu się przykrości wypierania.
— Fabrycjusz mordercą mojej matki! — szepnęła boleśnie Edma. — Boże! jak pomyślę, że podobny nędznik kochany jest przez Paulę!
Grzegorz posłyszawszy to, zatrząsł się i pobladł śmiertelnie.
— Paula! — powtórzył — to prawda! Panna Baltus kocha tego nikczemnika, ufa mu na ślepo. W tej chwili w Melun sam na sam się z nią znajduje... Doprawdy obawiam się!
— Potrzeba ją uprzedzić koniecznie — wtrąciła żywo Edma.
— Naturalnie; pociąg do Fontaineblau przechodzi o dziesiątej minut dwadzieścia pięć. Można być w Melun o jedenastej czterdzieści, a w willi Baltus o północy. Poślę starą Magdalenę, wierną gospodynię moją. Panie Schultz bądź pan łaskaw powiedzieć jej, aby się zabrała i każ zaprządz do powoziku.
Doktor pomocnik wyszedł zaraz.
— Tylko ostrożnie moje dziecko — rzekł profesor — jeżeli Leclére znajduje się w willi Baltus, to naturalnie zobaczy twoją gospodynię, którą zna. Potrzeba urządzić w ten sposób, ażeby obecność tej kobiety nie wzbudziła w nim żadnego podejrzenia.
— Słusznie, kochany profesorze. Cóż kazać powiedzieć Pannie Baltus?
— Że rozum Joanny zaczyna przebudzać się, że chwilami pamięć powraca. Truciciel, obawiając się wyzdrowienia swojej ofiary, pospieszy dokończyć dzieła.
— To co się nazywa wyśmienicie wymyślone — wykrzyknął Klaudjusz.
A po cichu dodał:
— Nie na żarty przebiegły stary!
— Masz najzupełniejszą rację, kochany profesorze — oświadczył Grzegorz — uczynię tak, jak mówisz i zaraz napiszę słów kilka.
Usiadł przy biurku, wziął ćwiartkę papieru i skreślił następujące słowa:
Pan Bóg skoro zechce robi cuda. Dał nam tego dowody, zsyłając na panią Delariviére błyski rozumu. Zdaje się sobie przypominać. Wymawia pewne nazwiska, o których jak się zdawało zapomniała zupełnie... Może tej nocy przypomni sobie wszystko. Może jutro wszystko wypowie. Proszę panią, przybywaj jak najprędzej. Potrzebna nam pani bardzo... Edma ściska panią. Ja pokornie ścielę się do jej nóżek.
Młody człowiek głośno przeczytał ten list, włożył go w kopertę i zapieczętował.
Stara gospodyni weszła do gabinetu przed chwilą i była obecną przy czytaniu.
— Magdaleno — powtórzył do niej Grzegorz — słyszałaś? — Słyszałam, panie doktorze.
— Zrozumiałaś?
— Zrozumiałam.
— A więc bierz list, jedź natychmiast do Melun i oddaj go do własnych rąk panny Baltus. a jeżeli będą cię tam zapytywać, to powtórz dokładnie coś słyszała. Więcej nic nie wiesz.
— Niech pan będzie spokojny, panie doktorze, prędzej dałabym sobie język uciąć, niżbym powiedziała słowo więcej.
Ukłoniła się i wyszła.
— Dzielna istota! — mruknął stary uczony.
— Wierna i przywiązana. Pochodzi jeszcze z czasów, w których starzy służący należeli do rodziny.
Grzegorz wziął obie ręce Klaudjsza i szczerze je uścisnął.
— Oddałeś nam wielką przysługę, dzielny przyjacielu. Takiej przysługi niczem się nie da wynagrodzić. Może jednakże znajdziemy później sposobność okazania ci dowodu naszej wdzięczności.
— Pan mi nic nie winien, panie doktorze, nie mam prawa nawet do wdzięczności pańskiej odrzekł marynarz — spełniłem tylko swój obowiązek, a spełniłem go, przysięgam panu, z największą przyjemnością.
— Czy pozostaniesz u nas na noc?
— Nie, panie doktorze, muszę być w Neuilly Saint James, mam jeszcze coś do zrobienia...
I Klaudjusz Marteau, pożegnawszy się z wszystkimi, powrócił do czekającego nań stangreta przy rogu ulicy Raffet.