Lenin/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Lenin
Pochodzenie cykl Na przełomie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1930
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXI.

Lekarze nie wierzyli własnym oczom, patrząc na Lenina.
Gotowi byli myśleć, że stał się cud. Ten beznadziejnie chory człowiek, napół sparaliżowany, wpadający w obłęd, nagle się podniósł, wyprostował bary, uśmiechnął się chytrze i wesoło, jakgdyby mówił:
— Tylko ja jeden coś wiem, ale nikomu tajemnicy swojej nie powierzę!
Wprost z łóżka prawie przeszedł do sali Rady komisarzy ludowych.
Był wielki czas po temu!
Komisarze, oprócz rzucającego się po całym froncie Trockiego i ponurego, upartego Stalina, potracili głowy.
„Białe“ armje Kołczaka i Denikina odnosiły zwycięstwa nad komunistami. Wszystkie obietnice Lenina, rzucone na cały świat, zawiodły i nie zostały wypełnione.
Najpierw rozwiała się nadzieja na trwały pokój i zatwierdzenie socjalizmu w przeciągu dwuch miesięcy; nie sprawdziła się przepowiednia o zwycięskiej rewolucji w Niemczech. Powstanie proletarjatu, które istotnie wybuchnęło w Monachjum i Berlinie, runęło. Niemcy, kochający swój kraj i kulturę, niezależnie od tego, czy byli to oddani Hohenzollernom imperjaliści, czy liberali, czy socjaliści, kierowani przez Scheidemanna, Adolfa Hitlera i Noskego, zdławili komunizm w zarodku. „Spartakusowcy“ zostali zwyciężeni, a rozwścieczony tłum robotników, żołnierzy i oficerów znęcał się na ulicy nad Liebknechtem, Luxemburg i Jogichesem, przewożonymi do więzienia, gdzie wodzowie komunizmu zostali zamordowani.
Niemiecka republika przeszła do obozu najniebezpieczniejszych, bo idejowo zorganizowanych wrogów dyktatury proletarjatu.
Wnet za nią, zrzuciły bolszewickie jarzmo Węgry, Czesi i państwa bałkańskie; we Włoszech komuniści nie odważyli się nawet na proklamowanie powstania, chociaż po większych i mniejszych miastach motłoch uliczny, olśniony rozmachem rosyjskiej rewolucji, pokrzykiwał wesoło:
— Viva Lenin! Viva il bolcevismo!!
Lenin wiedział już o tem podczas swej choroby, czytając dzienniki i naradzając się z kolegami. Przedstawiono mu istotny stan rzeczy raz jeszcze, natychmiast po przybyciu jego do sali Rady komisarzy.
Wszyscy obecni z wyrzutem patrzyli na niego, z zapartym oddechem oczekując słów dyktatora. Namyślał się krótko. Podniósł głowę i, mrużąc oczy, powiedział:
— Teraz my sami musimy zaszczepić komunizm w Germanji... Należy bez zwłoki rozpocząć dyplomatyczne stosunki z kapitalistycznemi państwami, wyrażając naszą szczerą chęć do pokojowego z niemi współżycia...
— To zdrada idei!... Kompromis!... Śmierć komunizmu! — krzyknęli Zinowjew i Kamieniew, tłukąc pięściami w stół. — Oportunizm zbrodniczy!
— Musimy żyć z sąsiadami formalnie w dobrych stosunkach — ciągnął spokojnie Lenin, — potrzebujemy od nich towarów, brakujących nam, pieniędzy i specjalistów dla naprawy naszego zniszczonego przemysłu. Dopuścimy kapitalistów zagranicznych, aby ożywili handel i ułatwili naszym komisjom ekonomicznym i dyplomatycznym wolny wstęp do swoich państw, gdzie będziemy szerzyli naszą agitację. Jednocześnie socjaliści o zabarwieniu Zimmerwaldu i Kienthalu muszą dokonać roboty rozkładowej wewnątrz tych państw. Rosyjski proletarjat musi za wszelką cenę zakończyć wojnę domową zwycięstwem i odetchnąć trochę. Przez ten czas wzmocnimy nasze placówki w Polsce, Niemczech, Czechach i zaczniemy od początku...
— Nie mamy żadnych sił w Niemczech. Tam wszystko zgnietli imperjaliści i ugodowi towarzysze... — zauważył Cziczerin.
— Nie dajecie mi skończyć! — wybuchnął Lenin. — Posiadamy olbrzymią armję, złożoną z kilkuset tysięcy rosyjskich jeńców w Niemczech. Muszą oni być zorganizowani i rozlokowani na linji Elby. Towarzysze Busch i Kork pisali mi o tem. Jeńcy uderzą. Pójdziemy przez Polskę. Młode, słabe, zniszczone państwo nie będzie stawiało oporu...
Dzierżyński drgnął i nieruchomy wzrok wbił w Lenina.
Odezwał się Trockij. Mówił głosem szyderczym:
— Taki plan wymaga dużo złota... W kraju naszym fabryki stoją, głód, epidemje, niezadowolenie rosną, towarzyszu prezesie Rady komisarzy ludowych! Tymczasem jesteśmy zbuntowanymi nędzarzami...
Lenin spojrzał na niego pogardliwie. Uśmiechnął się i rzekł dobitnie:
— Mamy brylanty Romanowych, nieprzebrane skarby w Ermitażu i innych muzeach. Sprzedać wszystko!...
Zaśmiał się cicho.
— Fabryka papierów państwowych ma rozpocząć druk pieniędzy cudzoziemskich! — rzucił chrapliwym głosem. — Po upływie dwuch miesięcy będziemy mieli półmiljona uzbrojonych ludzi na terenie nieprzyjacielskim. Pamiętajmy, że otaczają nas narody, zgnębione wojną, niezadowolone, wyglądające pokoju. Zaczniemy od Czecho-Słowacji i Polski, po nich nastąpi kolej na Rumunję i Jugosławję. Po pierwszych powodzeniach przyłączą się do nas Włochy. Dziś dostarczono mi ścisłych informacyj, że mimo niepowodzenia, niemiecki proletarjat pójdzie pod naszym sztandarem. Czy długo potem zdoła przetrwać Francja? Padnie, a z nią runie Anglja! Dla tego planu musimy mieć w przygotowaniu wszystko do ostatniego skrawka papieru. Nikt nie wytrzyma naszego nacisku zbrojnego od wewnątrz i z zewnątrz!... Nie mamy prawa wpadać w rozpacz i zwątpienie, towarzysze! Precz z paniką! Musimy trochę odetchnąć, zebrać się z siłami i — do dzieła!
Pod wpływem wrzącej energji, spokoju i niegasnącej ani na chwilę wiary Lenina, rozpoczęła się nowa praca.
Formowano i szkolono olbrzymią armję, bito fałszywe funty i dolary, sprzedawano niemal na ulicach wszystkich stolic świata brylanty, perły, złote serwisy, należące do korony i kościołów; wywożono zagranicę obrazy, rzeźby; handlowano staremi ikonami, zabytkami muzealnemi, zbiorami księgarskiemi; obdzierano ze wszelkich kosztowności świątynie; wytężono wszystkie siły na zwalczenie rządu syberyjskiego, posiadającego prawie cały „złoty skarb“ państwa.
Lenin myślał o wszystkiem.
Niewidzialnemi szczelinami sączył propagandę komunistyczną i pieniądze na rewolucję światową; zwoływał narady fachowców, planując elektryfikację kraju i zaprowadzenie w każdej chacie chłopskiej światła elektrycznego; ustawiał motory powietrzne do poruszenia dynamo-maszyn; budował samoloty; projektował nowe uniwersytety i szkoły dla wychowania specjalistów o psychologji proletarjackiej; podtrzymywał fantastyczne projekty nowych fabryk; przyjmował delegacje chłopskie; pisał własnoręcznie kartki z pozwoleniem dla wieśniaków i robotników na przewiezienie kolejami większej ilości towarów i produktów; osobiście sprawdzał, czy jego rozkazy zostały wykonane i rozesłane; zasypywał wszystkie dzienniki artykułami; wydawał książki i broszury; wygłaszał mowy agitacyjne, usypiające podejrzliwość narodu, kojące cierpienie jego i budzące nadzieję.
Kipiał i płonął cały; wytężał siły w szalonym, niedoścignionym pośpiechu.
Urzędy nie mogły nadążyć za nim. Komisarze tracili głowy i upadali ze znużenia, popędzani przez osobiste telefoniczne rozkazy i potok drobnych kartek dyktatora z coraz to nowemi pomysłami. On zaś wszystko robił na czas i wymagał ścisłości i systematyczności w wykonaniu zleceń. Pochłaniała go myśl nad naukową organizacją pracy i nad utworzeniem „ligi racjonalnego wykorzystania czasu“. Komisje łamały sobie głowy nad tem zagadnieniem i wyniki swoich badań codziennie referowały dyktatorowi, nie ukrywając przed nim, że wszelkie doświadczenia są bardzo utrudnione z powodu demoralizacji, panującej wśród rzesz robotniczych.
Lenin się śpieszył.
On jeden tylko wiedział o przyczynie swego pośpiechu.
Napadały go chwile odrętwienia i obojętności męczącej i strasznej. Czuł wtedy nieznośny ciężar w głowie i chłód przenikliwy. Myśl z trudem płynęła w mózgu, jakgdyby przeciskała się mozolnie przez szczeliny w kamieniu.
Rozumiał, że pod czaszką jego dzieją się rzeczy dziwne i nieuniknione.
Nie miał zwątpienia, iż były to objawy groźne.
Raz jeden tylko, patrząc na odwiedzających go doktora Kramera i Maksyma Gorkiego, w obecności Nadziei Konstantynówny rzekł, zmuszając się do wesołego uśmiechu:
— Popamiętajcie moje słowa, że skończy się to paraliżem!...
— Potrzebny wam jest dłuższy odpoczynek — zauważył doktór.
— Nie mam już ani chwili do stracenia! — odparł Lenin z naciskiem.
Istotnie nie miał. Obmyślił nowy, zawiły plan polityczny. Był gotów w szczegółach, musiał więc przystąpić do wykonania. Niepokoiło go pewne zjawisko, wywołane przez hasła, które rzucił w październiku 1917 roku.
Uroczyście oznajmił, że wszystkie narodowości, wchodzące w skład dawnego imperjum rosyjskiego, mogą same określić swój stosunek polityczny do państwa proletarjatu, a nawet oderwać się całkowicie.
Cała Rosja pokryła się samodzielnemi republikami. Osłabiało to kraj i nie pozwalało Radzie komisarzy żądać od odosobnionych części żywności i ludzi dla armji.
Lenin zaczął rozkładać te drobne ugrupowania, korzystając z panujących w nich waśni idejowych, przyłączał je do związku sfederowanych republik, niepokorne ludy podbijał, walcząc z Kaukazem, kozaczyzną i Ukrainą, wreszcie, przekreślił obietnice pierwszego dekretu i zacisnął „zwolnione“ przez proletarjat, a podbite niegdyś przez carów narody w rękach Kremlu.
Odwieczna zaborczość rosyjska, pogarda dla słabszych ludów, obudziła się w półmongolskiej, półsłowiańskiej duszy Lenina, wybuchnęła z całą siłą i stanowczością, ponieważ odpowiadała drapieżnemu instynktowi narodu. Nogą przycisnął powalonych i żelazną ręką zdusił za gardło. Ludy i szczepy zostały niewolnikami rządu moskiewskiego, przerażającego nasłanemi agentami krwawej „czeki“ i oddziałami karnemi.
Odtąd były zmuszone podzielić losy zaborców i razem z nimi dążyć do nieznanego celu, coraz bardziej zanikającego wśród gromadzących się dokoła, stłoczonych, groźnych chmur.
Zagarnięcie bogatej Ukrainy i Kaukazu dodało sił zmagającej się z przeciwnościami Radzie komisarzy ludowych. Czerwona armja zwalczyła najstraszniejszego wroga — rząd syberyjski. Groźny to był przeciwnik, zbliżający się do Permiu i już zapowiadający dzień zdobycia Moskwy. Upadł nagle, w chwili, gdy wodzowie głośno marzyli o carze i Zgromadzeniu Narodowem, z czego skorzystali baczni na wszystko przewódcy komunizmu, umiejętnie i podstępnie podnosząc przeciwko nim ludność rosyjską i mongolską.
Bogata Syberja dostarczyła znacznych zasobów chleba, mięsa, złota i ludzi.
Wtedy Lenin zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady i oznajmił:
— Mamy teraz jeden tylko front południowy. Nie przetrzyma jednak długo, bo już zgnił... Czas rozpocząć wojnę z „kapitalistyczną międzynarodówką“ — z Zachodem. Pierwszy cios ma spaść na Polskę. Po jej trupie przejdziemy do Niemiec i podniesiemy tam powstanie proletarjatu. Gdy będziemy mieć swój rząd w Berlinie, nastanie koniec Europy! Wojna z Polską, towarzysze! Mianuję prezesem przyszłego rządu komunistycznego w Polsce towarzysza Worosziłowa, który zaprosi do współpracy ludzi podług swego wyboru. Na czele armji, jako kierownik polityczny, po porozumieniu się z nieobecnym tow. Trockim, stanie Kamieniew, mając przy sobie jako odpowiedzialnych dowódców fachowych — Tuchaczewskiego, Sergejewa, Budennoja i Gay-chana. Wojenno-rewolucyjny komitet przyjmuje plan, opracowany przez towarzyszy Szaposznikowa, Gittisa, Korka i Kuka. Nasza żelazna piechota i bohaterska kawalerja powinny utopić zbrodniczy rząd Piłsudskiego we krwi zmiażdżonej armji polskiej! Na Wilno — Mińsk — Warszawę — marsz!
Zdziwili się komisarze, bo takim stanowczym i wojowniczym tonem Lenin nigdy nie przemawiał. Pozostawiał głośne frazesy innym.
On zaś czynił to teraz w pełnej świadomości.
W mózgu rosyjskiego chłopa, a nawet inteligenta żyła nieprzeparta żądza wielkiej, niepodzielnej Rosji. Polska, gwałtem i podstępem przyłączona do dawnego imperjum, stała się oddawna jedną z prowincyj zachodnich. Głosiciele idei wolności ludów nie mogli o tej „prowincji“ zapomnieć. Powtórne zbrodnicze pogwałcenie praw wolnej Polski nie wywołałoby oburzenia w narodzie rosyjskim. Lenin wiedział o tem dobrze i wykuwał nowe kajdany, zamierzając utopić Polskę we krwi, przerazić terorem i wcielić do republiki rad komunistycznych.
Przed niczem się nie cofał. Moralność dyktatora była moralnością całego narodu.
Komisarze rozchodzili się, omawiając możliwości nadchodzących wypadków i pochwalając mądry plan swego wodza.
Po skończonej naradzie Lenin kazał, aby stawiono przed nim carskiego generała Brusiłowa.
— Towarzyszu generale! — rzekł do niego bez powitania dyktator. — Rozkazuję wam napisać odezwę do narodu o wojnie z Polską i wziąć udział w ostatecznych przygotowaniach sztabu. Jeżeli spostrzegę wahanie, lub zdradę, tegoż dnia zginiecie w „czeka“! Nie mam nic więcej do powiedzenia.
Służalczy generał, niedawno jeszcze ulubieniec cara, skłonił się pokornie i wyszedł.
Lenin pozostał sam. Usiadł w fotelu i zamknął oczy. Czuł przejmujący go trwogą ciężar w głowie i bez przerwy wrzącą w niej pracę jakichś sił nieznanych. Były one jak zgiełk roju pszczół, lub nieustający ani na chwilę ruch mrowiska.
Oddychał ciężko i kurczył palce, wpijające się w skórę fotelu.
Nagle poczuł na sobie uporczywy wzrok, przebijający opuszczone powieki i zaglądający mu do mózgu.
Spojrzał i drgnął.
Przy stole stał Dzierżyński. Z twarzą straszliwie się kurczącą, usta krzywił, a oczy blade, nieruchome wbijał w źrenice dyktatora.
— Feliksie Edmundowiczu... — szepnął Lenin.
Dzierżyński postąpił krok naprzód i szybkim, drapieżnym ruchem pochylił głowę.
— Przyszedłem... — syknął, — aby przypomnieć wam naszą pierwszą rozmowę w pałacu Taurydzkim w dzień powstania... Przyrzekliście postawić mnie na czele rządu polskiego, towarzyszu...
— Wyznaczyłem Worosziłowa — odpowiedział Lenin. — Musi to być Rosjanin, gdyż Rosja będzie prowadziła wojnę z Polską.
— Towarzyszu... — podniósł głos Dzierżyński, grożąc oczami, — towarzyszu, rzekliście słowo... Można okłamywać ciemnych chłopów waszych, oszalałych robotników, buntowniczych i leniwych, ale nie mnie!... Ja wiem, czego żądam!... Wy nie rozumiecie tego, na co się porywacie! Wy nie znacie polskiego ludu! To nie Rosjanie! Polacy miłują sercem każdą grudkę ziemi, każde drzewo, każdą cegłę kościoła... Oni mogą się kłócić i za bary wodzić, lecz, gdy o kraj pójdzie, gorze temu śmiałkowi, który nań się targnie!... Tam tylko ja oszukać, omamić, uśpić baczność i trwogę potrafię! Tylko ja! Za moją wierną służbę, za morze przelanej krwi, za pogardę i nienawiść, otaczające imię moje, żądam tego!
Wyprostował się, lecz wzroku nie spuszczał z oczu Lenina.
Ciężko oddychał i zaciskał ręką twarz drgającą. Chwilami kurczyła się tak, że odsłaniała mu zęby i dziąsła, jakgdyby krzyczał przeraźliwie, to znów rozchylała usta i zwężała oczy w straszliwej masce śmiechu.
Lenin patrzał na niego. Odłamki, skrawki myśli niepotrzebnych, wrywających się zewsząd, wirowały w głowie:
— Rozstrzelał Helenę... zamordował Dorę... Ach, Apanasewicz?!
Milczenie trwało długo.
Dzierżyński uderzył dłonią w stół i szepnął:
— Żądam! Słyszysz ty, kusicielu, najeźdźco tatarski? Wyjdę stąd albo z dokumentem, podpisanym przez ciebie, albo poto, aby oznajmić, że umarłeś... Wiedz, że moi ludzie są tu wszędzie... Jeżeli zechcę, każę wymordować wszystkich w Kremlu... Żądam!
Jeszcze raz uderzył pięścią w stół i umilknął.
Lenin wyciągnął rękę do dzwonka elektrycznego.
— Nie trudź się... dzwonek nie działa — syknął Dzierżyński, szyderczo patrząc na dyktatora. — Zresztą, dziś w Kremlu na warcie stoją moi ludzie...
Lenin nagle się zaśmiał. Żółta twarz stała się uprzejma i wesoła.
— Chciałem prosić o papier! — zawołał. — Tylko o papier, cha, cha!
— Mam przy sobie napisany dekret — odparł Dzierżyński. — Podpiszecie go, towarzyszu...
Położył przed nim drukowany na maszynie arkusz.
Lenin przebiegł go oczami i podpisał.
— Dobrze to wszystko obmyśliliście, Feliksie Edmundowiczu — szepnął. — Gracz z was!
— W Moskwie, oprócz was, są inni, co myślą o tem i owem — odpowiedział, chowając dokument. Zajrzał głęboko w zmrużone oczy Lenina i rzekł dobitnie:
— A pamiętajcie, że gdybyście odwołali dekret lub czyhali na moje życie, — zginiecie, Włodzimierzu Iljiczu!
Lenin nic nie odpowiedział. Zanurzył się w fotelu i spokojnie patrzał na kurczącą się twarz Dzierżyńskiego, na jego opuchnięte powieki i szaleńcze oczy. Znowu uśmiechnął się życzliwie i spytał:
— Może napijecie się herbaty, Feliksie Edmundowiczu? Zaraz Gorkij przyjdzie, będzie nam objaśniał, dlaczego chłop nasz posiada tyle okrucieństwa. Cha! Cha!
Dzierżyński niedbale machnął ręką.
— Dziękuję! — mruknął. — Niebardzo ja wierzę w rozum tego waszego genjusza. Powiada, że chłop jest okrutny dlatego, że wódkę pije i czyta „Żywoty świętych“! To dobre dla dzieci... Gdyby wódka i „Żywoty świętych“ tak działały, to cała ludzkość stałaby się zgrają bandytów. Tym czasem dzieje się to tylko w Rosji...
— No, przecież, co do okrucieństwa, to wy, chociaż nie Rosjanin, wszystkich chyba prześcignęliście — cicho się śmiejąc i mrugając do niego, szepnął Lenin.
Dzierżyński zrozumiał szyderstwo. Skurcz przemknął mu po twarzy. Ściskając skronie, odparł:
— Ja w rachubę nie idę... Nie mógłbym zabić człowieka na ulicy... Muszę mieć dla tego loch i podwórko „czeki“, bo w niej żyje idea... strachem zmusić ludzi do najwyższej odwagi...
— Hm... hm — mruknął z wyraźnem szyderstwem Lenin.
— Odwaga ta polega na zapomnieniu o sobie w imię ofiarności dla innych... — dokończył Dzierżyński.
Lenin nic nie odpowiedział. Pomyślał tylko:
— Zdrajca, jak Konrad Wallenrod, czy zwykły warjat, sadysta?
Dzierżyński wyszedł cicho, bez szmeru.
Lenin był zły i mruczał do siebie z wściekłością.
— Zamach, pierwszy zamach na moją wolność! Inni nie ważyli się na to nigdy, a ten szaleniec... Jak postąpić?
Nie widział wyjścia z nieoczekiwanej sytuacji. Nie wątpił, że Dzierżyński zdolny był do wykonania swoich pogróżek.
— Nie mam prawa ryzykować swojem i towarzyszy życiem... Pozostawmy tę bolączkę czasowi... Gdy Dzierżyński będzie w Polsce, obmyślę coś na niego... W każdym razie do „czeki“, tego państwa w państwie, nie powróci już!
Przyszły ciężkie czasy. Rok zmagania się olbrzymiej Rosji z małą, wyczerpaną i ogołoconą przez wojnę światową Polską.
Pierwsze powodzenia upoiły czerwoną armję.
Kamieniew, Worosziłow i Tuchaczewskij już obliczyli ściśle dzień wejścia do Warszawy i powiadomili o tem Moskwę.
Parli wprost przed siebie, pijani od zwycięstwa, przelewu krwi, wyroków śmierci, znęcań się nad oficerami i inteligentnymi żołnierzami „szlacheckiej“ Polski.
Generałowie polscy: Piłsudski, Haller, Żeligowski, Szeptycki, Sosnkowski i Sikorski umieli dobierać ludzi. Zjawiali się młodzi oficerowie — odważni, zdolni, nieugięci. Legjony, walczące niedawno z armją cara, biły się z takąż werwą z czerwonemi wojskami, tworzyła się armja ochotnicza i szybko szła do boju, powstawały oddziały partyzanckie, dowodzone przez ludzi szalonej odwagi. Odezwy Piłsudskiego i Hallera zapaliły serca młodzieży polskiej i kobiet.
W szeregach obrońców walczyły tysiące studentów, uczniów gimnazjalnych, dzieci niemal, dziewczyn i młodych kobiet. Arystokrata — obok wieśniaka, ksiądz — obok robotnika — socjalisty. 11-letni chłopak — obok powstańca z r. 1863-go. Płomieniem buchnęła miłość do ojczyzny. Była jak burza, przed którą nic ostać się nie mogło.
Sztab polski przeniósł walkę nad Wisłę. W chwili, gdy czerwone patrole już wchodziły do przedmieść Warszawy, armja dzikiego proletarjatu rosyjskiego została rozbita. Cofała się w popłochu, tracąc tysiące ludzi, artylerję, uchodząc zagranicę, gdzie składała broń. Niedobitki tylko dotarły do Rosji, gdzie, jak podczas ofenzywy Niemców po przerwanych naradach pokojowych w Brześciu, wyglądano teraz zbawców — Polaków.
Jeszcze jedna karta Lenina została zabita.
Rada komisarzy ludowych, zebrana na posiedzenie, z nieukrywaną niechęcią patrzyła na Lenina, słuchającego spokojnie, niewzruszenie wyjaśnienia Kamieniewa i Tuchaczewskiego o przebiegu nieudanej wojny.
Gdy skończyli, Lenin strzepnął palcami i rzekł głuchym głosem:
— Przegraliśmy! Ha! Walczyć bez miłości w sercu z tymi, którzy kochają ziemię, naród, tradycje — nie jest rzeczą łatwą, towarzysze! Mamy naukę na przyszłość. Musimy zaszczepić w armji i włościaństwie umiłowanie ojczyzny komunistycznej i świadomość, przeciwną posiadanej przez Polaków. Oni uważają za swój obowiązek obronę Zachodu przed zalewem Wschodu. My musimy poczuwać się do odpowiedzialności za krzewienie komunizmu od oceanu do oceanu!...
— Jakaż mocno zawiła sofistyka! — pogardliwie zauważył Zinowjew, patrząc na towarzyszy.
Lenin nie zwrócił na niego żadnej uwagi.
— Mamy przed sobą zadanie — skończyć z wojną domową — mówił dalej. — Skierować na Denikina i Wrangla wszystkie siły i zgnieść kontr-rewolucję na zawsze! Objąwszy rządy nad całą Rosją niepodzielnie, zaczniemy nową grę. Myślałem, że do tego nie dojdzie, że czerwona armja potrafi walczyć nie tylko, gdy „w siedmiu na jednego uderza“, lecz i z równemi siłami. Widzę teraz, że nie wychowaliście w niej ducha odporności i spokoju, niezbędnego do zwycięstwa. Musicie naprawić to! Zaczniemy nową grę!
Urwał nagle i umilknął na jedną chwilę. Ale wystarczyło tego nieuchwytnie krótkiego momentu, aby myśl Lenina pędem błyskawicy obiegła, opasała cały świat. Ujrzał łuny nad Indjami, a huk i zgiełk bitwy walczył z odgłosami burzy, szalejącej nad szczytami Himalajów. Miljony żółtych wojowników, jak potworne fale, mknęły na Zachód. Czarne hordy Murzynów wdzierały się do Europy od południa, pozostawiając po sobie zgliszcza i pobojowiska.
— Zaczniemy nową grę! — powtórzył Lenin, uderzając pięścią w stół. — Przeczuwał ją filozof-marzyciel Włodzimierz Sołowjow. Podniesiemy Azję przeciw Europie! Podniesiemy Hindusów, Murzynów i Arabów przeciwko Anglji, Francji i Hiszpanji! Wzniecimy rewolucję kolorowych przeciwko białym ludom. Staniemy na czele ruchu i rękami żółtych, czarnych i bronzowych towarzyszy obalimy stary świat! Musimy ze wschodu czerpać siły dla naszego dzieła! Rozpocząć pracę nad zwołaniem kongresu Azjatów! Ogłosimy „świętą wojnę“ przeciwko Anglji, tej twierdzy kapitalizmu i odwiecznego ładu. Miljard uciemiężonych ludzi stanie w naszych szeregach!
Znowu, jak zwykle, potrafił Lenin rzucić oślepiające hasło, otworzyć szerokie horyzonty, natchnąć wiarą i nadzieją.
Czerwona armja wkrótce zwaliła się huraganem na front generała Wrangla, rozbiła jego wojska, zmusiła do wycofania się poza granice Rosji; cudzoziemcy w popłochu porzucili Krym, Kaukaz i Odesę; fala uciekinierów rosyjskich wyplusnęła do Europy, na długą, ciężką tułaczkę.
Nad Rosją powiewała czerwona flaga komunizmu, a jej cień dosięgał na zachodzie granicy polskiej, łotewskiej, rumuńskiej, na wschodzie — fal oceanu Spokojnego.
W różnych miastach rosyjskich odbywały się kongresy przedstawicieli azjatyckich narodów. Przebiegli komisarze podsuwali im myśl o walce z Anglją i Francją, kreślili granice olbrzymiego państwa z hasłem „Azja dla Azjatów“ i podszeptywali im:
— My poprowadzimy was na wielki podbój świata!
Nikt tu nie mówił o komunizmie, o zniesieniu własności prywatnej, o prawie pięści, o walce z Bogiem.
Inne tu brzmiały mowy — podstępne, fałszywe, lecz działające na wyobraźnie marzących o wolności ras, na których ciążyło nielitościwie jarzmo białych zaborców, zapominających o nauce Jezusa z Nazarei.
Komisarze, podsycając w kolorowych ludziach nienawiść do Anglji i zatruwając umysły możliwością rychłego odwetu, zacierali ręce i widzieli już w swej drapieżnej wyobraźni nowe stosy mięsa, rzuconego na pastwę armat i kulomiotów w imię hasła, przerażającego Europę.
Wreszcie robota agitacyjna była skończona.
W Moskwie zwołano kongres trzeciej Międzynarodówki, aby uchwalić wspólny plan działań.
W wielkiej tronowej sali Kremlu odbywały się narady Międzynarodówki. Wśród rosyjskich i zachodnio-europejskich delegatów widniały turbany Hindusów, zawoje Afgańczyków, Arabów i Berberów, czerwone i czarne fezy Turków i Persów, jedwabne czapeczki Chińczyków i Annamitów, okrągłe głowy Japończyków i lśniące, hebanowe twarze Murzynów ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, z Sudanu i z ziemi Zulusów.
Na fotelu tronowym, z dwugłowym orłem cesarskim na oparciu siedział olbrzymi Murzyn, o szyi byka, szerokiej twarzy, przeciętej linją białych zębów.
Przewodniczył zebraniu z wysokości tronu Rurykowiczów, mając przy sobie do pomocy w kierowaniu obradami towarzysza Karachana i „hinduskiego profesora“, Mayawlewi Mohammed Barantułłę.
Kongres przyjął jednogłośnie uchwałę o „świętej wojnie“ przeciwko Anglji. Przyłączył się do tego postanowienia poseł okrutnego Amanullaha, emira Afganistanu. Miało to wielkie znaczenie w oczach muzułmanów, gdyż uczeni, wpływowi „ulema“ zamierzali uznać emira za „mahdi“ — „miecz Allaha“ i wręczyć mu ukrywany w Mecce zielony sztandar krwawego Proroka.
Wszystko szło po myśli Lenina i znajdujących się pod jego wpływem komisarzy z biura politycznego.
Podejmowano wschodnich delegatów serdecznie i hucznie. Pokazywano, jak i innym cudzoziemcom, odwiedzającym Moskwę, rzeczy, dowodzące wielkiego dobrobytu Rosji. Były to: fabryka tkacka, drukarnia, wzorowy domek robotniczy, współczesna chata wieśniacza, szkoła, przytułek dla dzieci, czytelnia, urządzone starannie, dla zaimponowania i zbicia z tropu naiwnych gości, którzy nie podejrzewali nawet, że reszta fabryk pozostaje nieczynna, że w jednym pokoju zarekwirowanych mieszkań i pałaców gnieździ się po trzy rodziny robotnicze, że na wsi nic się nie zmieniło, chyba to, że znikły nafta, świece, mydło i materjały na ubrania, że szkoły, przytułki i czytelnie nie mają środków nawet na opał, że są ogniskiem rozpusty i chorób.
Lenin zapraszał do siebie delegatów i prowadził rozmowy właściwym mu, ujmującym sposobem, zmuszającym do szczerości.
Gadatliwi Murzyni z Ameryki i Sudanu krzyczeli, wymachiwali długiem, małpiemi rękami, szczerzyli potężne kły i obiecywali powstać, jak jeden mąż, aby wymordować białych ciemiężców.
Tylko Zulus milczał i ponuro spoglądał na czarnych rodaków. Gdy uspokoili się nieco, mruknął pogardliwie:
— Przysłowie powiada: „dziękuj za każdą radę, ale zważaj na rozum własny i na siły swoje“. Nie ręce dadzą nam wolność, chociażby potężne były. Tylko rozum! Tylko rozum da nam szczęście...
Umilkł i odszedł od rozmawiających z Leninem towarzyszy.
— Głosowaliście za wojną z Anglją? — spytał go komisarz Karachan.
— Tak! — odparł Zulus. — Ale wojna bywa różna. Nie tylko miecze dzwonią i obalają ludzi. Nie tylko pięść przemawia do rozumu...
Azjaci zawsze skupieni, zaczajeni i podejrzliwi, patrzyli na ruchliwych komisarzy niewzruszonym wzrokiem czarnych oczu, o źrenicach, ukrytych za nieprzeniknioną zasłoną tajemniczości. Słuchali uważnie, zachowując milczenie.
Japończyk Komura, wysłuchawszy gorącej mowy Lenina, wzruszył ramionami i mruknął, wciągając w siebie powietrze:
— Wy nie możecie kierować nami. Naród wasz jest ciemny, na duchu słaby i okrutny. Znamy was z wojny 1905 roku. My — ludzie z Nippon poprowadzimy Azję!...
Nie pocieszyła też Lenina rozmowa z Wan-Hu-Koo, którego zaprosił na długą pogawędkę do swego gabinetu.
Zacierając ręce i uśmiechając się zagadkowo, Chińczyk rzekł z ukłonem, pełnym uszanowania:
— Mądry panie, który nie bronisz mnie niegodnemu nazywać siebie „towarzyszem“, pozwól, że wyrażę zdumienie moje człowieka nieoświeconego i nędznego! Chcesz skasować sto lat pracy ludzkiej, które dzielą Rosję od Zachodu?... To ci się nie uda... My — Chińczycy, którzy mamy do odrobienia 500 lat, musimy osiągnąć wszystko to, co wywyższyło Europę. Chcemy mieć kapitalistyczną gospodarkę, demokrację i parlament, tylko taki, do którego wejdą najlepsi, najuczciwsi, najmądrzejsi ludzie. Niech tam będą potomkowie cesarza, mandarynowie, bankierzy, wieśniacy, kulisi. Muszą być jednak najlepsi wśród najlepszych. Oni będą myśleć i pracować nie dla siebie i swoich przyjaciół, lecz dla całego narodu! Tak myślimy, czcigodny towarzyszu, mądry, szanowny panie!
Ale szczególnie zaniepokoiła Lenina rozmowa z Hindusem.
Był to wykształcony Aurobindo Chendarwakar, wysłany przez Mahatmę Ghandi. Kremlowi chodziło o Hindusów, bo, oni, pierwsi mogli zadać cios Anglji, stojącej na drodze, którą kroczył komunizm. Miał zamiar omówić z Chendarwakarem wspólną akcję i niezwłoczne wystąpienie górali północno-zachodnich prowincyj.
Do tego jednak nie doszło, bo rozmowa nagle skończyła się fatalnie.
Hindus, wysłuchawszy objaśnienia programu komunistycznego, zawołał:
— Teraz widzę jasno! Komunizm jest rezultatem cywilizacji materjalistycznej i zwolennicy jego w uwielbieniu martwej materji utracili łącznik z życiem rzeczywistem, przekształcając się w maszynę. Boimy się jej! Koła maszyny wciągną nas w swoje tryby i zęby, aż uczynią z nas bierne w obojętności, bezduszne części składowe tejże maszyny. Jest ona wytworem ciemnych sił i od niej przyjdzie zguba! Zwróćcie się do ducha i w nim szukajcie Boga! Bóg to miłość, zmieniająca się w czyn dobry. Wy siejecie nienawiść, która zostawia po sobie ruiny, trupy i zemstę... Żywimy dla was dobre uczucia, bo, jak i my, walczycie z Anglją... Jednak drogi nasze są rozbieżne... Wy nie jesteście przeznaczeni na wodzów naszych... Dlaczego macie być wodzami? Kto powołał was do tego?
Lenin musiał gwałtownie przerwać tę rozmowę, bo do gabinetu jego wchodzili delegaci: bułgarski — Kolarow, włoski — Teraccini, angielski — Stewart, amerykański — Amter, południowo-afrykański — Stirner, finlandzki — Kuuisinen, wprowadzeni przez Radka i Joffego.
Tegoż wieczora dyktator wezwał do siebie Cziczerina, Karachana, Litwinowa, Radka i długo rozmawiał z nimi. Postanowiono rzucić znaczne sumy na przekupienie delegatów, na wysłanie najzdolniejszych agitatorów do Indyj i Chin, aby walczyli z przesądami „dzikich poczwar“, już zatrutych jadem cywilizacji zgniłego Zachodu.
— Urabianie Azjatów nie pójdzie tak łatwo... — westchnął Karachan.
Jakgdyby w odpowiedzi na to wszedł sekretarz i podał telegram.
— Towarzysze, — syknął Lenin. — Emir afgański, podnoszący powstanie przeciwko Anglji, został rozbity na drodze do Kabulu. Mahatma Ghandi wypowiedział się przeciwko taktyce wojującego komunizmu i postanowił przejść do „biernego oporu“. Szaleniec!
Towarzysze milczeli.
Lenin czuł, że wiara w niego rozwiewa się, jak mgła poranna pod smaganiem wiatru.
Musiał rzucić na stół nową kartę, aby natychmiast porwać wyobraźnię komisarzy, uchronić ich przed ostatecznem zwątpieniem.
Karty tej nie miał.
Przerażająca obojętność ogarnęła go nagle. Czuł potrzebę wypoczynku, samotności i milczenia. Zimno pożegnał towarzyszy i poszedł do swego mieszkania.
Położył się na kanapie i o niczem nie myślał. Był śmiertelnie znużony.
Ktoś zapukał do drzwi i wszedł.
Dyżurny oficer z warty podał telegram.
— Do prezesa Rady komisarzy ludowych poufnie! — zameldował.
Lenin rozerwał kopertę i spojrzał na podpis.
Telegrafował prezes Rady komisarzy ukraińskich, donosząc, że chłopi kilku obwodów wyrżnęli „biedotę“, pozabijali komisarzy, nauczycieli-komunistów i rozgrabili składy aprowizacyjne.
— Posłałem oddziały karne, aby zmusić chłopów do posłuchu i zarekwirować im pszenicę. Trzy wsie zrównano z ziemią, — kończył swoje doniesienie wysoki urzędnik nowego rządu.
Stała się rzecz najstraszniejsza. Rada komisarzy występowała otwarcie przeciwko chłopom. Urok Kremlu i osobisty czar Lenina musiały prysnąć bezpowrotnie.
— Co robić? — szeptał Lenin. — Chłopom nie potrzebni są ani towarzysze zachodni, ani wschodni! Nic ich nie obchodzi elektryfikacja i postęp komunizmu! Żądają pokoju, normalnej pracy, chleba, towarów... Ja im tego dać nie mogę! Musiałbym rzucić włościaństwu sto tysięcy traktorów, uruchomić fabryki... Ha! Mr. King... rozpowiadał o potężnych maszynach, ale potem odszedł ode mnie i nawet się nie obejrzał! Mr. King!...
Spojrzał. Przy drzwiach pozostawał wyprostowany oficer, czekający na rozkazy.
Lenin zerwał się na równe nogi i krzyknął z wściekłością:
— Odejdź!
Oficer wypadł wylękły.
Lenin biegał po pokoju i, przykładając sobie pięści do czoła, wołał chrapliwie:
— Dajcie mi sto tysięcy traktorów, maszyny dla fabryk, robotników pracowitych, fachowych, genjalnych inżynierów, a ruszę świat z posad!
Wszedł woźny, który zwykle palił w piecach, i, śmiejąc się w kułak, mruknął ochrypłym głosem:
— Dziś zimno wam będzie spać, towarzyszu! Węgla do Moskwy nie dostarczono... Ludziska gadają, że gdzieś koło Charkowa głodni kolejarze strajkują i pociągów nie puszczają. Ha, jak brzuch podciągnie, to człowieka wszelkie zuchwalstwo się ima. Zimno wam będzie, towarzyszu, bo to na mróz bierze!
Lenin podszedł do niego i zajrzał mu w oczy.
— Jeżeli nie będziesz palił, to nie włócz się po domu... „towa — rzyszu“!
Wypchnął go i zatrzasnął drzwi.
Z ulicy dochodziły ponure tony i tchnące zawiścią i groźbą słowa międzynarodowego hymnu proletarjackiego:

Rządzący światem samowładnie
Królowie kopalń, fabryk, hut
Tem mocni są, że każdy kradnie

Bogactwa, które stwarza lud!
W tej bandy kasie ogniotrwałej —
Stopiony w złoto krwawy pot,
Na własność do nas przejdzie cały,
Jak należności słuszny zwrot!

Lenin długo nadsłuchiwał; wreszcie zaklął, uszy zatkał palcami i biegał po pokoju, wyjąc:
— O-o-o! Mr. King! Mr. King!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.