<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Winawer
Tytuł Lepsze czasy
Rozdział Jubileusz
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JUBILEUSZ

Jutro, dnia 29 lutego 2020 roku, my, a z nami cały świat cywilizowany, obchodzić będziemy setną rocznicę urodzin genjalnego mistrza tonów, a zarazem naszego rodaka, Cecyla Tylko.
Jest rzeczą słuszną, abyśmy w tym dniu uroczystym przypomnieli czytelnikom kilka faktów z życia wielkiego muzyka, którego imię złotemi głoskami wyryte jest w dziejach kultury.
Cecyl Tylko ujrzał światło dzienne w Warszawie, na Krakowskiem Przedmieściu, w zamożnym domu bankierskim.
Już w latach młodocianych wyróżniał się dużą baloniastą głową, odstającemi uszami i absolutnym brakiem słuchu.
Rodzice postanowili go też pchnąć na drogę artystyczną. Zwłaszcza matka Cecyla, Heloiza z Oficynerów, osoba nader wrażliwa na piękno i słynna w swoim czasie z czarnej kawy, którą zwykła była raz na tydzień ofiarowywać w swoim domu gratis znanym muzykom warszawskim, — rada była widzieć w jedynaku przyszłego wirtuoza.
Wirtuozami nazywano wtedy ludzi, którzy zastępowali ogólnie dziś do produkowania dźwięków używane automaty muzyczne. Ludzie ci różnili się bardzo od zwykłych śmiertelników, — nosili długie, rzadko kiedy czesane włosy, obgryzali paznokcie i palcowali całemi dniami po klawiaturach, traktując to jako swój fach i powołanie, mimo to jednak nie wzbudzali we współczesnych pogardy. Przeciwnie, cieszyli się uznaniem, nazywano ich artystami i oklaskiwano na koncertach tudzież tym podobnych zbiegowiskach publicznych.
Takim właśnie wirtuozom oddano na naukę młodego Cecyla. Niestety! po długich latach mozolnej pracy młody Tylko zaawansował tylko o tyle, że umiał wskazującym palcem prawej ręki wygrać na instrumencie zwanym podówczas fortepianem, jeden jedyny utwór poważniejszy: „La Matchiche“. Matka Cecyla, Heloiza z Oficynerów, była niepocieszona i głęboko zmartwiona tym smutnym faktem.
— Mój syn nie jest muzykalny! mówiła — mój syn nie umie grać na fortepianie.
Ale jej mąż, H. Tylko, uśmiechał się tylko pod wąsem. — Co jest? Nie umie grać na fortepianie, to mu kupię pianolę. Nie umie ręką, to będzie grał nogą!
I tu zaszedł fakt wiekopomny, po wsze czasy zanotowany w dziejach muzyki: młodociany Cecyl dostał pianolę!
Był to instrument, jak na owe czasy, zbudowany wcale zmyślnie. Nuty — szereg dziurek w ceracie, umieszczano w pudle pianina, wprawiano w ruch zapomocą nóg własnych albo elektryczności pewien wałek, poczem ów klawicymbał grał.
Zasada, jak widzimy, bardzo podobna do tej, którą dziś w naszych, ogólnie przyjętych automatach muzycznych stosujemy.
Podówczas takie automaty nie cieszyły się uznaniem. Ludzie samogrający-pianiści, o których wyżej była mowa, obawiając się, że chleb stracą, rzucili na wszelkie pianole pewne odjum — i publiczność nie miała odwagi być innego zdania, niż oni. Wyobrazić też sobie możemy, z jakiem politowaniem patrzano w domu państwa Tylków na młodego Cecyla, który nie posiadał dość długich palców u rąk i przeto musiał grać na pianoli!
A młodociany Cecyl nie zważał i grał. A zwłaszcza badał nuty. Bo w muzyce interesowały go właśnie najbardziej dziurki w nutach.
Studjował pilnie figury i linje, jakie tworzą, rysował kombinacje, które się powtarzały najczęściej. Aż wreszcie z tych prób i igraszek dziecięcych wyłoniła się myśl, której zawdzięczamy całą naszą muzykę współczesną.
Myśl, że te szeregi i figury nie są zupełnie dowolne, ale ze mają pewien rysunek, pewne cechy, które się powtarzają wszędzie — w symfonjach jak i w „polkach w szafliku“.
Myśl, że z tych nut można odcyfrować naszą estetykę, odnaleźć analitycznie te kombinacje, które wywołują hałas dla naszych uszu przyjemny.
Myśl wreszcie, że wystarcza kilka dni prób, aby wytworzyć taki szereg dziur w całem, który, puszczony w ruch obrotowy na wałku pianoli, wywoływać będzie najpiękniejszy i najbardziej natchniony harmider.
Wydaje się nam to wszystko takie jasne i proste, że nawet zrozumieć nie możemy, czemu praojcowie nasi nie wpadli wcześniej na pomysł odcyfrowania własnych nut muzycznych! Ale wszystkie wielkie odkrycia wydają się łatwe, gdy zostały dokonane.
Tak było z jajem Kolumba i z ruchomemi literami Gutenberga, tak było i z wielkim wynalazkiem Tylki!
Nie umniejsza to zasługi naszego genjalnego rodaka. Był to pierwszy człowiek, który odkrył wielką tajemnicę nut i pierwszy, który nietylko dowiódł, że muzykę można tworzyć naukowo, ale który naukowo komponował.
W roku 1951 Cecyl Tylko, chwyciwszy z przedpokoju chodnik z linoleum, wyrżnął w nim szereg dziur, które stanowią najpiękniejszą kompozycję owych czasów.
Chodnik ten, przechowywany obecnie w Muzeum Narodowem, odrazu zyskał szalone powodzenie i zagłuszył wszystkich Strausów i ich Elektry!
W teatrach i kawiarniach, w salonach i na ulicach nie grano nic innego, jeno chodnik Cecyla Tylki!
A to był początek zaledwie! Ogłoszona wkrótce potem metoda naukowa kompozycji wywołała przewrót w ówczesnem życiu kulturalnem, przewrót, którego dziś sobie nawet wyobrazić dobrze nie możemy. Jednym zamachem przeszła muzyka z rąk długowłosych natchnionych mistrzów, w ręce fabrykantów. Kilka prób wedle danego schematu i walc był gotów, kilka prób według innego — i powstawała opera lub operetka!
Coby powiedzieli nasi praojcowie, zwolennicy „natchnienia“, gdyby ujrzeli nasz dzisiejszy przemysł, nasze wielkie fabryki muzyczne! Nową muzykę do operetki, za którą dawniej płacono miljony franków, możemy dziś dostać za markę fenigów dwadzieścia.
Skomponowania „Elektry” podejmie się każdy nasz Strauss współczesny, za półtorej marki.
„Pierścień Nibelunga”, piękniejszy stokroć od oryginału, napisze każdy fabrykant w ciągu dwu dni, o ile go niema na składzie...
Coby powiedzieli poeci czasów ubiegłych, gdyby się dowiedzieli, że do miljona oper i operetek, które produkuje co godzina nasz przemysł krajowy, brak nam oddawna tekstów drukowanych, choćby najgłupszych! Ze musimy śpiewać nasze pisma codzienne, nasze jadłopisy, nasze pudełka od papierosów?! Nasze mowy parlamentarne!
Coby powiedzieli sprawozdawcy operowi, gdyby im oznajmiono, że słyszeć mogą codzień tysiąc różnych premjer i pisać o nich recenzje?!
To wszystko jednak stało się faktem. A fakt ten zawdzięczamy genjalnemu Cecylowi Tylko!
Zaprawdę, wołaćby należało: „Niech żyje Cecyl Tylko”! gdyby nie to, że Cecyl Tylko już nie żyje...

Przy okazji przypominamy, że czas odnowić prenumeratę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Winawer.