Lepsze czasy/Kryzys
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lepsze czasy |
Rozdział | Kryzys |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
2. DZIŚ...
Rozpoczęliśmy tę dyskusję na balu autorów dramatycznych, ale jeszcze na balu siedmiu epok nie mogłem zrozumieć, o co mu chodzi. Mój rozmówca był we fraku i w białej pikowej kamizelce (epoka kamienia łupanego), a mimo to skarżył się na zastój ekonomiczny, zwłaszcza zaś na stagnację w literaturze.
— Popyt nawet jest, owszem, giełda notuje pewne ożywienie w walorach powieściowych. Dość powiedzieć, że niedawno wziąłem zaliczkę na romans współczesny. Cóż kiedy w obecnych warunkach produkcja jest niemożliwa.
— Produkcja jest niemożliwa? Dlaczegóż to, szanowny kolego?
— Dlatego, że autor w dzisiejszych czasach, choćby się na głowie postawił, nie znajdzie nigdzie bohatera romansu. Finis, skończyło się. Podaż w tej dziedzinie zmalała do zera. Koniec.
— A cóż się z bohaterami stało?
Odsapnął i rzekł:
— Nie wiem. Wymarli. Zbankrutowali. W każdym razie nawet za grubsze pieniądze nie znajdziecie dziś człowieka, któryby się tej roli mógł podjąć.
Wyobraźcie sobie, naprzykład, że sięgam — jako autor — do wzorów teraz już klasycznych, do mistrzów pozytywizmu i robię z mego Świrskiego Wirskiego — czy jak się tam owe typy zazwyczaj nazywają — dzielnego kupca. Dzielny Świrski fabrykuje perkaliki jak Połaniecki, albo zakłada sklep, jak Wokulski — i co dalej? Podatek majątkowy, podatek obrotowy, podatek dochodowy... — Świrski robi sromotną plajtę. Gdzie tu jest temat do powieści?
— Każcie mu budować koleje żelazne! Niech będzie inżynierem, jak za czasów Elizy Orzeszkowej.
— Inżynier nie buduje dzisiaj dróg, nie przerzyna dalekich obszarów szynami kolejowemi. Co najwyżej kopie sobie dołki w Alejach Jerozolimskich. Jeżeli zaś macie na myśli jego kolegę, budowniczego Solnesa, to ten — jak wiadomo — oddawna zawiesił wypłaty, zlikwidował przedsiębiorstwo budowlane i szuka posady konduktora w tramwajach. Stagnacja.
— Pchnijcie Świrskiego na drogę romantyczną, zróbcie z niego uwodziciela! „Don Juan“ niedawno miał szalony sukces...
— Nie wyobrażam sobie uwodziciela w naszych warunkach mieszkaniowych. Żeby podbijać serca niewieście, szerzyć popłoch i zamęt wśród podwik, żeby bałamucić skutecznie kobiety i dzierlatki — trzeba mieć przynajmniej lokal w śródmieściu. Don Juan Tenorio, który musi szeptać słodkie słówka w parku Skaryszewskim, a później wiezie otumanioną bezwolną, oczarowaną donnę Annę przez całą Warszawę wpoprzek aż na Sierakowską, gdzie w pewnej suterynie ma pokoik z wejściem przez wspólną bawialnię — nie, moi drodzy, nikt w to nie uwierzy. Don Juan był możliwy w Hiszpanji, ale nie w Warszawie.
— Cóż więc poczniemy ze Świrskim?
— Właśnie o to się was pytam.
— Zaraz! Możebyście mu uśmiercili stryja w Ameryce i zdobyli w ten sposób dla swego bohatera jaki grubszy spadek?
— Próbowałem! Adwokaci powiedzieli mi, że windykacja takiego spadku trwa lat trzydzieści. Dopiero po trzydziestu latach Świrski, zapłaciwszy oczywiście podatek spadkowy, obrotowy, postępowy, jednostajnie przyśpieszony, wirowy, tranzytowy, dochodowy, stemplowy, czterowymiarowy i hyperboidalny, otrzymuje z majątku po nieboszczyku stryju (dwa miljony dolarów) złotych polskich piętnaście i groszy dwadzieścia, z których jeszcze uiścić musi podatek od niedozwolonych zysków wojennych.
— Jakaś rada musi być! Mam! Niech Świrski wygra główny los na loterji państwowej i niech jedzie zagranicę. Z tysiącami dolarów w garści coś przecież można zdziałać, jeżeli się ma na usługi fantazję tak zdolnego autora, jak wy, kolego.
— Owszem, możnaby... Tylko, że mu pieniądze odbiorą zaraz na granicy, w Zbąszyniu, i jeszcze mi go wsadzą do kryminału za przemycanie waluty.
— Dobrze. Niech więc jedzie bez pieniędzy, jako poszukiwacz przygód, włóczęga, odkrywca. Powieści morskie cieszą się dużem powodzeniem. Niech jedzie, jak legendowy Jan z Kolna... jak bohater Jacka Londona, jak „tramp...“
— Bez pieniędzy? Czy wy myślicie, że mu dadzą paszport ulgowy? Na jakiej zasadzie? Włóczęga musi się wykazać w magistracie, musi złożyć dowody, że jedzie w celach społecznych, handlowych, przemysłowych. Jack London jest możliwy w Ameryce, ale nie u nas.
Nie, moi drodzy. Ja tę sprawę przemyślałem aż do gruntu. Widzę w naszych warunkach tylko jeden typ powieści. Świrski wstaje rano, czyta zawiadomienie o trzech protestowanych wekslach i udaje się na kawę do Ziemiańskiej. Tu pożycza od znajomego złocisza i oczkuje z pewną cudną, urodziwą dziewoją. Miłość od pierwszego wejrzenia. Dziewoja i Świrski wychodzą z kawiarni i, nie mając na tramwaj, idą na plac Kercelego, zatopieni w rozkosznem gruchaniu. Z placu Kercelego wędrują, wciąż zatopieni w rozmowie, na Targówek, a stamtąd udają się piechotą — rozprawiając bez przerwy o rzeczach oderwanych — na Agrykolę Górną. Wieczorem idą do teatru za kartką, ponieważ sztuka nie ma powodzenia i Kabotyński wetknął memu bohaterowi bilet darmowy na dwie osoby. Po przedstawieniu Świrski odprowadza — naturalnie per pedes — dziewoję na Przyrynek i wraca, ciężko stąpając, do domu, na Polną. Tu dowiaduje się o trzech innych wekslach... Obawiam się, że opowieść o monotonnem życiu mego bohatera nie wzbogaci literatury i że nie dostanę nagrody wydawców.
Ostatecznie — nie można opierać twórczości wyłącznie na zaletach stylistycznych i językowych...