Liryka francuska (antologia)/Stanze

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Moréas
Tytuł Stanze
Pochodzenie Liryka francuska
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

STANZE.



Myślę o mórz błękicie, o słodkich zachodach,
O zapienionej grozie w wodnych wirów leju…
Krabich norach, rybaczych łodziach i niewodach, —
Modrookiej Nerejdzie, Glaukusie, Proteju…

Myślę o tym włóczędze, co idzie śród drogi,
O starcu w przyzbie chaty gdzieś w odwiecznej wiosce,
O przygarbionym drwalu z siekierą u nogi,
O mieście, — jego gwarach, duszy mej, — jej trosce…




∗       *       ∗



Gwałcąc nagle tych dżdżystych dni żałobne zwoje,
Na ogromne kasztany w ostatniej zieleni,
Na wodę, na klomb późny i na oczy moje
Zlewasz twą bladą słodycz, o słońce jesieni!

Czego chcesz od nas, słońce? kwiat niech zwiędnie lepiej,
Listowie niechaj zgnije i z wiatrem pożenie,
Wodom daj się zamroczyć. Mnie ostaw cierpienie,
Które żywi myśl moją i mą duszę krzepi.




∗       *       ∗



Kiedyż wreszcie, rzuciwszy wszystkie zbędne troski
I nudną pospolitość bezlitosnych miast,
Będę mógł spocząć w szumnych borów ciszy boskiej,
Albo na cichym brzegu jezior pełnych gwiazd?

Chociaż wolałbym raczej śnić w tym złotym piasku,
Morze, kolebko słodka mych najpierwszych lat:
Słuchałbym mew twych dzikich żałobnego wrzasku,
A wzrokby mi odświeżył pian twych biały kwiat!

Ażaliż mnie zadziwiasz, wczesna zimo mroźna!
Wszakżem roztrwonił wszystek darów wiosny plon,
I nie legła pod sierpem moja niwa zbożna,
I inni ścięli pychę mych jesiennych gron…




∗       *       ∗



Lubo jest słuchać wikli, która rzewnie wzdycha
Wśród bratnich wiklin w brzeżnej śmiejącej dolinie;
Czoło w dumach się chyli, gdy muzyka cicha
Z rozszumiałej dąbrowy pod wiatrami płynie.

Lecz jakże wobec głosu Samotnego drzewa
Chóry szumów się stają niklejsze i cichsze, —
Gdy w smętku pól, na które wielki zmierzch się zlewa,
Ono idącej nocy śle swą skargę w wichrze.




∗       *       ∗



Obłoki, ukąpane w jasnej dnia pogodzie
Nad polami, co stają w skwitających zbożach,
Które mi się jawicie w cichym korowodzie,
Jako senne żaglowce na spokojnych morzach…

Wy, co rychło ciężarne popłyniecie dołem,
Niosąc groźne oblicze jutrzejszego gromu!
O pielgrzymi niebiescy, z wami lecim społem,
Serce me, wam podobne, nieznane nikomu…




∗       *       ∗



Bluszcze! Jakimż zwisacie wdziękiem bukolicznym
Na starych gruzów zwalisku,
Albo gdzieś na samotnym platanie antycznym,
Co ginie w waszym uścisku.

Lecz lubię was nad wszystko, mroczne smętne bluszcze,
Wokoło fontanny szmernej,
Kędy żałośnie woda o kamienie pluszcze
Wśród zrujnowanej cysterny.




∗       *       ∗



Lubię, srebrny księżycu, kiedy blask twój pada
Na las nierównych masztów w leniwej przystani, —
Lecz wolę, kiedy w parku pieści jaśń twa blada
Ławkę, kędy się sparłem na marmuru grani.

Lubię twój nów młodzieńczy i twej pełni blaski…
Lubię cię w pustki nocnej bezmiernych równinach,
I nad cichem jeziorem, nad srebrnymi piaski, —
I w mym drogim Paryżu na smukłych kominach.




∗       *       ∗



Samotny, zadumany, pójdę przez gościńce
Pod bezupalnem niebem, które smęt już iści,
I z rozkochanem sercem wezmę w obie ręce
Podjętą spod wierzb drożnych garść jesiennych liści.

I będę słuchał ptaków, co krąg w wietrze wiodą,
Krzyczące w nadchodzącej już nocy żałobie, —
I gdzieś na zżółkłej łące, ponad smutną wodą,
Będę długo rozmyślał o życiu i grobie…

Mroźny wiatr wstrzyma orszak obłoków najbladszy
I zachód zemrze cicho we mgle tajemniczej, —
A ja, znużon pielgrzymstwem, gdzieś u kresu siadłszy,
Spokojny już przełamię chleb mój, — chleb goryczy.




∗       *       ∗



Róże, które kochałem, z każdym dniem więdnieją…
Nie wszelki czas jest nowym pąkowiom przychylny.
Zefir wiał już dość długo. Niech teraz koleją,
Mrożący w biegu rzeki, zadmie wicher silny.

Czemuż w tak głośne pienie uderzasz, rozkoszy?
Zaż nie wiesz, że szaleństwem jest, gdy wciąż dowoli,
Bez powodu twe przyjście porusza i płoszy
Pod dłonią moją strunę winną Melancholii.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Moréas i tłumacza: Bronisława Ostrowska.