Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST LX.

 
Fianarartsoa, 26 czerwca 1906.


  Jak po całym świecie teraz źle się dzieje, wszędzie strejki, rozboje, mordy, pożogi i t. p., tak i mi Madagaskarze nienajlepiej. Był tu niedawno zamach, albo raczej spisek na życie w południowym Madagaskarze. Nigdyby Ojciec nie przypuścił, kto na kogo chciał się targnąć. Trędowaci, w kolonji trędowatych, założonej przez X. Biskupa Cruzeta i przez niego utrzymywanej, chcieli zamordować X. Biskupa, XX. Lazarystów i Siostry Miłosierdzia obsługujące tę kolonję. Jednemu z trędowatych udało się odwieść swoich towarzyszy od tego zamiaru i dlatego morderstwo nie było dokonane, ale trędowaci rozjuszeni, wykopali trumnę Szarytki, zmarłej przed paru laty, i kości jej porozrzucali na wszystkie strony, zadośćczyniąc tym sposobem swemu rozwściekleniu. Tak o tem napisał X. Biskup Cruzet do X. Biskupa Cazeta. — Szczegółów bliższych nie mogę Ojcu napisać, bo o nich nie wiem; pisał wprawdzie X. Biskup Cruzet, że trędowaci chcieli tu mord popełnić, kiedy się dowiedzieli, że uleczonymi być nie mogą, i że muszą mieszkać w schroniskach li-tylko dlatego, żeby byli odosobnieni od zdrowych. To jednak prawdą być nie może, nakłamano X. Biskupowi. Kiedym to usłyszał, zaraz powiedziałem, że to nie jest powodem tego buntu, czy jak to nazwać, trędowatych; wiedzą bowiem doskonale Malgasze na całej wyspie, że trąd jest nieuleczalnym. O tem też nie mogą nie wiedzieć, że dotknięci tą chorobą, nie mogą być razem ze zdrowymi, bo rząd niby zakazuje trędowatym mieszkać po wsiach i miastach, i sami Malgasze, którzy się nie chcą zarazić, pędzą bez miłosierdzia trędowatych. Jak się dowiem może o powodzie prawdziwym tego zdarzenia, to Ojcu napiszę. Plemiona malgaszskie południowej części wyspy są daleko dziksze od reszty swoich ziomków to prawda, ale oni też wiedzą doskonale, jak się rzeczy mają co do trądu, powód zatem, który X. Biskupowi podano, nie może być prawdziwym. Trąd ogromnie się szerzy, ale trudno, żeby było inaczej dlatego, że rząd niby zabrania trędowatym mieszkać między zdrowymi i goni ich do schronisk, ale to niby, jak powiedziałem. W rzeczywistości bowiem tak się dzieje: trędowatych biednych, to jest ubogich, gonią i wtłaczają przemocą do niby schronisk, jak nazywają, a właściwie do zbiorowisk najohydniejszego zepsucia i bezprawia, którzy zaś mogą się opłacić i opłacają się wykonawcom prawa, tych zostawiają spokojnie, jako niby nie trędowatych. Samych zaś Malgaszy, t. j. całą ludność wyspy, można dzielić na dwie kategorje: bojących się trądu i niebojących się onego. Bojący się tej choroby trzymają się zdala od chorych, pędzą ich od siebie i t. d.; niebojący się zaś trądu mieszkają razem z chorymi już swoimi krewnymi, jedzą razem i t. d. Wszyscy trędowaci, znajdujący się po wsiach i miastach, wszędzie się włóczą, kupują, sprzedają wszystko bez różnicy, rzecz zatem jasna, że choroba musi się szerzyć. Nietylko bowiem dostaje się ona przez pieniądze, chodzące z rąk do rąk, ale przez żywność i inne rzeczy sporządzane i sprzedawane przez trędowatych. Malgasze z bardzo małym, nic prawie nie znaczącym wyjątkiem, chodzą wszyscy boso, po drogach i ścieżkach wszędzie zostaje krew i ropa, ciekąca z ran przechodzących trędowatych, co niemało sprzyja szerzeniu się choroby. Nadmiar zaś złego, na całej wyspie rozpusta bez granic, a że passio caeca, więc się ta plaga trądu coraz więcej i więcej szerzy, jak na wyspie, tak też i we Francji. Być może, że w Europie pokrywają to Francuzi jak mogą, to jednak samej rzeczy nie zmienia. Na co więcej jak to, co wojsko i urzędnicy powracający do Francji zawiozą. Sami sobie winni, bo jak sobie kto ściele, tak też i spać będzie.
Oprócz trądu, druga jeszcze choroba od jakiegoś czasu wielkie robi na wyspie spustoszenia — febra. Bardzo się wzmogła i szerzy tu febra i sprząta ludzi ze świata; u nas śmiertelność wprawdzie jest, ale nie tak wielka jak w północnej części środkowego Madagaskaru. Niedawno tu słyszałem, że w samej Tananariwie, to jest w samem mieście, około 400 ludzi w ciągu dwóch miesięcy zabrała febra z tego świata. Czy ta liczba dokładna, tego powiedzieć na pewno nie mogę, tak mi tylko mówiono, więc relata refero, że zaś śmiertelność wielka, to prawda, bo mamy nakazaną imperatę we Mszy św. »za chorych«. Najrozmaitsze szczegóły o tej śmiertelności słyszałem, że zaś w tem łatwo może być jakaś przesada, jak zwykle na świecie się dzieje, zwłaszcza w podobnych razach, dlatego Ojcu o nich nie wspominam. Jeżeli się coś dowiem pewnego, to w następnym liście Ojcu to prześlę.
Ten rok jakiś wyjątkowy tutaj i co do pogody. W samym końcu maja np. i w czerwcu deszcz, nie ulewny wprawdzie i bez przygrywki grzmotów, i piorunów, jak w porze deszczowej, ale deszcz i to dość często padał. Od tego czasu, co tu jestem, to się pierwszy raz zdarzyło. Dziwnem, albo raczej nienormalnem nam się to wydaje, bo, jak Ojcu wiadomo, u nas wszystko odwrotnie, niż w Europie; maj i czerwiec, to zima na dobre, to tyle, co w Europie listopad i grudzień.
O nas samych nie mam co wiele Ojcu do napisania, wszystko idzie jeszcze po dawnemu. Budowa postępuje ślimaczym krokiem, choć robię co mogę, żeby już aby raz skończyć i otworzyć zakład. Niedawno ochrzciłem jednego dorosłego poganina, a dwóch obecnie przygotowuję do Chrztu św.
Z wiosną, to jest we wrześniu lub październiku, może moje ogrody na tyle podrosną, że będą mogły paradować na fotografii, to zaraz postaram się o zdjęcie i poślę Ojcu takowe. Obecnie jeszcze to niemożliwe, bo nie byłoby prawie nic widać na papierze. Jeżeli Bóg da, że się wszystko przyjmie i podrośnie, to, o ile mi się zdaje, wcale nienajgorzej będzie to wyglądało. Z kwiatami nie powiodło mi się. Dostałem mnóstwo nasion rozmaitych pachnących i ozdobnych kwiatów od nas z kraju, ale że te nasiona musiały czekać kilka lat (4 a może i 5) na zasianie, gdyż nie wiedziałem, gdzie będę budował, i rzecz jasna, że nie miałem gdzie siać, musiały zapewne zamrzeć nasiona i nie schodzą. Niema co, muszę znowu zacząć żebrać o nowe nasiona świeże, żeby mieć czem kościółek nasz ozdobić. Trudno i ciężko mi idzie, to prawda, ale dzięki Matce Najśw. i ofiarności łaskawych dobroczyńców, jałmużny dla nas nadchodzą, więc w Bogu nadzieja, że rozpoczęte dzieło dojdzie do skutku, jak u nas chłopi mówią: »jakoś to ono bude«.
Kończę bazgraninę, bo choć mam okulary na nosie, ale licho widzę, oczy na dobre się kleją, trzeba podnocować.
Wszystkich Was razem i każdego wsobna polecam opiece Matki Najświętszej i bardzo a bardzo proszę o modlitwy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.