Mój stosunek do Kościoła/Rozdział 3. Moje dotychczasowe wystąpienia przeciw Kościołowi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Niecisław Baudouin de Courtenay
Tytuł Mój stosunek do Kościoła
Wydawca Spółdzielnia wydawnicza „Bez Dogmatu“
Data wyd. 1927
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
ROZDZIAŁ 3.
Moje dotychczasowe wystąpienia „przeciw Kościołowi“.

Były to wystąpienia „przeciw Kościołowi“ tylko ze stanowiska kleru, żądnego nieograniczonej władzy i dążącego w tym celu do tumanienia ludku bożego i do zyskiwania sobie poparcia u kierujących się obłudą i geszeftem władz świeckich, zarówno cywilnych, jak i wojskowych. Jeżeli zaś nam chodzi o prawdziwą wiarę, o oczyszczenie Kościoła od parszywych owiec, to te moje wystąpienia były wystąpieniami na korzyść Kościoła.
Na dowód tego przytaczam niektóre ustępy z moich broszur i artykułów.

1.

„Może i ja łudzę się co do stanu swego umysłu, ale zdaje mi się, że mam prawo uważać siebie i za zdecydowanego „ateusza“ i za „wolnomyśliciela“ jednocześnie.“
(„Czy Ateizm i Myśl Wolna wykluczają się nawzajem“. „M. W.“ 1924 № 1 str. 9).

2.

„Ateizm ma być „negacją“; twierdzi bowiem, jakoby, że nie istnieje żadna istota, wywierająca wpływ na bieg wszechświata. Zapytuję tedy: Skąd wiemy o tej „istocie“? Przecież dowiadujemy się zarówno o niej samej, jako też o wszelkich „objawieniach boskich“, o „naukach i wskazaniach bogów“ i t. d., jedynie tylko od takich samych ludzi, jakimi my sami jesteśmy, od ludzi, powtarzających te rzekome prawdy za swymi poprzednikami. Wiarę w tę „istotę“ z przyległościami wpojono w nieodporny i niekrytyczny umysł dziecka i wogóle słabogłowca, i to ma nam wystarczać. Należałoby żądać nie bezmyślnego powtarzania pacierza za panią matką, nie przysięgania na słowa mistrza (jurare in verba magistri), ale dowodów istotnie przekonywających. Takich dowodów niema i być nie może. Ani „ateusz“, ani nikt inny nie może negować tego, czego istnienia nie da się racjonalnie udowodnić. Najprzód dowiedźcie, ale dowiedźcie rozumowo, nie zaś frazesami, zabarwionemi poezją i sentymentem, a dopiero później pomówimy. Co więcej, „ateusz“ wcale nie neguje; on powiada jedynie, że nie wie, bo to jest niedostępne dla jego umysłu” (ib., str. 9).

3.

„Jakiem prawem ja, nie będący wcale „chrześcijaninem”, pozwoliłem sobie nadużyć prawa gościnności?”
(„Mądralin”, „M. W.” 1924 № 4, str. 17).
„Ś. p. profesor Eligjusz Niewiadomski, jako, z jednej strony, pracownik naukowy, z drugiej zaś nietylko jako chrześcijanin i katolik wierzący i praktykujący, ale także jako „nieśmiertelny bohater” i „święty narodowy”, posiadał wszelkie kwalifikacje do tego, ażeby korzystać w całej pełni z odpoczynku w Mądralinie. Mnie zaś, jako „niedowiarkowi”, nie wyznającemu żadnych dogmatów, ani „chrześcijańskich”, ani jakichkolwiekbądź innych, wara od tego”. (ib. 17—18).
„Wykluczeni z niego” (t. j. z Mądralina) „żydzi, jak również karaici (karaimowie), muzułmanie, buddyści, szyntoiści, szamaniści i t. d., wogóle wszelcy ludzie, uznający dogmaty tego lub owego wyznania, są bliżsi „chrześcijaństwu”, aniżeli absolutni bezwyznaniowcy, do jakich ja, niestety, należę. Jako człowiek całkowicie pozakościołowy, pozawyznaniowy i nie czujący potrzeby uznawania jakiegokolwiek bóstwa, stworzonego na obraz i podobieństwo człowieka (a innego bóstwa niema i być nie może), stoję od chrześcijaństwa bez porównania dalej, aniżeli wszyscy wierzący jakiegokolwiekbądź gatunku i odmiany.
„Oczywiście zarówno wszelcy „poszukiwacze boga” na własną rękę, jako też wszelcy wyznawcy „myśli karnej i zorganizowanej“ mają daleko więcej prawa do korzystania z raju Mądralińskiego, aniżeli ja. Co więcej, ponieważ dogmaty polityczne i społeczne są kwiatkami z tego samego ogródka, co i dogmaty wyznaniowe, a fanatyzm partyjny staje godnie obok fanatyzmu religijnego, więc wszelcy rewolucjoniści i kontrrewolucjoniści, wszelcy „komuniści”, „bolszewicy” i t. d., o ile są polakami i pracownikami naukowymi, mogą z większem prawem ubiegać się o przytułek w Mądralinie, aniżeli taki „niedowiarek”, jak ja. Samo przez się się rozumie, że mają przedemną pierwszeństwo wszelcy obrządkowcy i komedjanci, w rodzaju „masonów”, czcicieli szatana, odprawiaczy czarnych mszy i innych tego rodzaju praktyk budujących”. (ib. 18).
„Chodzi nie o metrykę, nie o świadectwo policyjne, ale o to, czem jest człowiek we własnem przekonaniu; chodzi o jego istotę psychiczną, o jego indywidualność.
„Jestem zasadniczym wrogiem wszelkiego udawania, wszelkiej obłudy, wszelkiej „fałszywej fasji”. Nie chcę się podszywać pod to, co mi się, zgodnie z prawdą, nie należy.
„Jak dawniej polak, udający rosjanina i przyjmujący prawosławie dla dostania posady lub zyskania pewnych przywilejów, a dziś znowu jak rosjanin, podszywający się dla tych samych celów pod polskość, jest tak zwaną przez Włochów figura porca („postać świńska”) czyli po polsku szubrawcem, tak samo ja byłbym we własnych oczach szubrawcem, gdybym przestawał być sobą, a stawał się jakąś podstawioną osobistością.
„Jak prezydent Rzeczypospolitej Wojciechowski ani w aktach sprawy, ani we własnem sumieniu nie mógł znaleźć pobudek do ułaskawienia obłąkańca i fanatyka Niewiadomskiego, tak też ja ani we własnem sumieniu, ani w żadnych innych okolicznościach nie znalazłbym dla siebie usprawiedliwienia, gdybym sobie pozwolił korzystać z tego, co mi się pod żadnym pozorem nie należy.
„Chrystus zabraniał rzucać „szczeniętom” chleb, przeznaczony dla „dzieci”. Gdybym ja za pomocą fałszywego świadectwa przeszwarcowywał się do Mądralina, byłbym właśnie jednym ze szczeniaków, krzywdzących dzieci prawdziwie „chrześcijańskie”. Samozwańczo zabierałbym miejsce zasłużonemu, mającemu na to niezaprzeczone prawo.
„Ze względu na moje przekonania, dla mego trupa nie ma miejsca ani na Powązkach, ani na Bródnie, ani na Woli, ani na żadnym wogóle cmentarzu wyznaniowym. Co najwyżej może on być pochowany częścią w słojach ze spirytusem, mieszczącym pewne części ciała, krajanego na stołach sekcyjnych, częścią zaś w dołach dla trupów krajanych. Jestto prosta konsekwencja czyli następstwo moich żądań, wypowiedzianych w artykule „Orientacje trupie”. (M. W. 1924 № 3)” (ib. str. 18 — 19).

4.

„Mnie osobiście — a może także i niektórym innym osobom — Bóg jest całkiem niepotrzebny.
„Ze strony rozumowej zwykły dotychczasowy Bóg, czy też zwykli dotychczasowi bogowie nie mogli być niczem innem, jak tylko ludźmi, ludźmi powiększonymi i rozrosłymi do olbrzymich rozmiarów, ale zawsze tylko ludźmi. Może to być nadczłowiek, ale zawsze tylko z właściwościami ludzkiemi, zarówno w dziedzinie intelektualnej, jak i moralnej. Nazwa, wyraz „Bóg”, „bogowie”, „bóstwa” i im podobne prowadzi do wytworzenia mitu teogonicznego (t. j. objaśniającego powstanie boga), a wrodzony myśleniu ludzkiemu antropomorfizm obdarza Boga ciałem i duszą, na podobieństwo człowieka, i tylko człowieka. W ten sam mniej więcej sposób powstają pojedynczy bogowie politeistyczni, powstają anieli, anioły stróże, djabły kusiciele i inne istoty rzekomo nieziemskie. Boć człowiek nie może się nigdy wznieść ponad człowieka. Z jednej strony porządkuje przyrodę na wzór i podobieństwo własne, z drugiej zaś strony rozszerza siebie w sfery rzekomo nadziemskie i niebieskie również na wzór i podobieństwo własne.
„Przyjęcie Boga jako hipotezy naukowej nie posuwa ani na krok naszej prawdziwej wiedzy o wszechświecie.
„Uczuciowo również nie potrzebuję Boga. Widzę w świecie tyle zła, tyle niesprawiedliwości, tyle okrucieństw, że nie mogę odpowiedzialnością za te wszystkie ohydy obarczać nie tylko sprawiedliwego, ale także dobrotliwego i miłosiernego Ojca. Zwalanie win, popełnianych przez bestję ludzką, na stwórcę i opatrzność jest wprawdzie bardzo wygodne, ale zarazem bezmyślne i niemoralne”.
(„Komu i na co potrzebny jest Bóg?” „M. W.” 1925 № 1, str. 13 — 14).
„...modlić się do takiej istoty niepojętej i we wszystkich kierunkach nieskończonej, traktować ją za pan brat, przypuszczać, że to coś, napełniające i ogarniające świat cały, nigdzie i nigdy, t. j. w przestrzeni i w czasie, ani się zaczynający, ani się kończący, że to coś może się interesować nędznym robakiem ludzkim na kuli ziemskiej, że może się stawać do niego podobnem, jest również objawem szalonej, potwornej, prawdziwie ludzkiej megalomanji.
„Dla mnie zwykły „Bóg” jest tylko wyrazem, wyrazem wprawdzie wcielanym i antropomorfizowanym, wyrazem, kojarzonym z najróżnorodniejszemi wyobrażeniami zjawisk z życia przyrody, społeczeństwa i psychiki ludzkiej, ale zawsze tylko wyrazem i niczem więcej.
„Takie jest moje osobiste zapatrywanie, podzielane może przez niektóre inne osobniki dwunogie a bezskrzydłe. To mi jednak nie przeszkadza uznawać i szanować potrzebę Boga w innych ludziach, nietylko niższych, ale także wyższych umysłowo, wyższych, głębszych i nierównie bardziej twórczych w dziedzinie wiedzy, nauki i sztuki.
„Z całą żarliwością bronię ich prawa do wierzenia w Boga, bądź to wyznaniowego, bądź też pozawyznaniowego, bronię ich zarówno przed zamachami ze strony nawracaczy obcowyznaniowych, jako też przed terrorem tępogłowych prawomyślnych „bezbożników”, lubujących się w dręczeniu i pastwieniu się dla tego tylko, że dręczenie i pastwienie się rozkosz im sprawia.
„W zamian za to żądam uznania mej bezwyznaniowości czy też pozawyznaniowości, żądam uznania mego prawa do niewierzenia, t. j. do abstynencji od marzeń sennych, przekraczających dosięgalność ograniczonego umysłu ludzkiego”. (ib. 14)

5.

„Pani przypuszcza, że ja wierzę „w Istotę wyższą, którą my zwiemy Bogiem”.
„Muszę temu stanowczo zaprzeczyć.”
„Wszystkie te wyrazy: „wierzyć“, „istota“, „bóg“, „zwać“ i t. p. powstały w myśleniu ludzkiem i przez obcowanie ludzi między sobą oraz przez obcowanie ludzi z otaczającą ich przyrodą. Wszelkie rzeczy, istoty, bóstwa i t. d. stworzył sobie człowiek, na obraz i podobieństwo własne. „Bóg“, tak jak jest on ujmowany przez umysł ludzki, nie może być niczem innem, jak tylko wyrazem, wyrazem, wprawdzie substancjalizowanym (rzeczownikowionym) i antropomorfizowanym (człowieczonym), ale tylko wyrazem.
„Świat pozaludzki oczywiście istnieje, ale jest on wielkością, z myśleniem ludzkim całkiem niewspółmierną. Szkoda czasu i energji umysłowej na zagłębianie się w to, czego zgłębić niepodobna.
„Swój pogląd na te sprawy rozwinąłem w artykule „Komu i na co potrzebny jest Bóg?“ („M. W.“ 1925 Nr. 1, zwłaszcza str. 13—14).
„Ja mogę być przekonanym, mogę sądzić, mogę przypuszczać, może mi się zdawać, mogę mniemać, mogę wierzyć komuś, a nawet grzeszyć pod tym względem łatwowiernością i naiwnością, ale wierzyć w kogo lub w co dziś już nie potrafię. Wierzenie w cokolwiekbądź, a więc także w jakiekolwiekbądź bóstwa, należy u mnie do przeszłości, jestto dla mnie „überwundener Standpunkt“ (stanowisko którego się pozbyłem).
„Wierzę innym, że wierzą w Boga, ale sam nie wierzę ani w Boga, ani w człowieka.
„Nie jestto jednak „nihilizm“, prowadzący do bezwzględnej anarchji intelektualnej i moralnej. Przeciwnie, pomimo tylu rozczarowań i dowodów nikczemności ludzkiej, jestem na tyle naiwny, że widzę możność oparcia moralności na drzemiących w duszy ludzkiej pierwiastkach współczucia, solidarności społecznej i rozumnego, na daleką metę obliczonego egoizmu, moralności, nie potrzebującej straszaków, zwanych czy to bogami, czy też djabłami.
„Dotychczasowa moralność, oparta na wierze w Boga, nie zapobiega takim zbrodniom, jak wojny, jak „kara śmierci“, jak „niewolnictwo“ i inne tym podobne ohydy“.
(„Wierzyć w kogo lub co a wierzyć komu. Odpowiedź pani Helenie Mycielskiej“. „W. M“. 1925 Nr. 2, str. 75-76).
Obchodzę się całkowicie bez Boga, wywodząc wszystkie swe postulaty i ideały etyczne z ukrytych w duszy ludzkiej pierwiastków współczucia i solidarności rodzaju ludzkiego. (Z niewydrukowanej odpowiedzi redakcyjnej p. A. Wojcieszakowi w Poznaniu).
„Jestem na tyle naiwny, po prostu praktycznie głupi, że nie mogę udawać wierzącego, kiedy nim nie jestem. Nie chcę być ani farbowanym lisem, ani też osobistością podstawioną. W „Myśli wolnej“ z r. 1924 w artykule „Mądralin“ wyłuszczyłem, że, nie wierząc w żadne dogmaty, ani katolickie, ani żydowskie, ani żadne inne, będąc bezwzględnym pozawyznaniowcem, popełniłbym czyn zdrożny, a nawet nikczemny, gdybym chciał korzystać z dobrodziejstw, przysługujących jedynie prawowiernym chrześcijanom. Prawdziwemu chrześcijanowi nierównie bliższy jest żyd wierzący, muzułmanin wierzący, buddysta wierzący, bezwyznaniowiec wierzący, aniżeli taki absolutny pozawyznaniowiec, taki „metateusz“ (t. j. ani czciciel tego lub owego bóstwa, ani panteista, ani deista, ani „poszukiwacz boga“, ani ateusz), jak ja. Podobnie do uczestniczenia w towarzystwie chrześcijańskiem, zwalczającem antysemityzm, mają nierównie większe niż ja prawo wszyscy inni wierzący, czy to chrzczeni, czy też niechrzczeni, czy to obrzezani, czy też nieobrzezani, czy to należący do wyznań gromadnych, czy też głęboko religijni na własną rękę“. („Towarzystwo opieki nad... żydami“. „Życie Wolne“ 1927 Nr. 1, str. 10).


W „Myśli Wolnej“ 1925 Nr. 1, str. 1—4 w artykule „Od Redakcji“ dałem określenie zadań „myśli wolnej“, tak ja je pojmuję.
Za moje „antykatolickie“ artykuły „Konkordat na zimno“ („M. W.“ 1925 № 4, str. 150—152), „Tryumf przemocy, tchórzostwa i obłudy“ („Życie Wolne“ 1927 № 4, str. 12—13), za cały szereg innych artykułów, za moje broszury „Myśli nieoportunistyczne” (Kraków 1898), „Tolerancja, Równouprawnienie, Wolnomyślicielstwo, Wyznanie paszportowe“ (Warszawa 1923), „Wyznaniowe i pozawyznaniowe śluby i rozwody. (Z powodu oczekiwanej reformy prawa małżeńskiego)“ (Warszawa. 1926) i inne, za to, że, jako nie-katolik, jestem przeciw zawieszaniu krzyżów w audytorjach i zakładach uniwersyteckich, za to, że, jako nie-katolik, stoję za absolutny rozdział Kościołów od państwa, za to, że zarówno okólnik p. ministra Bartla o przymusie pełnienia obrządków wyznaniowych przez uczniów szkół średnich, jako też odmówienie bezwyznaniowej p. Irenie Stróżeckiej, pomimo że zdała wszystkie egzaminy z wyjątkiem egzaminu z religji, wydania świadectwa dojrzałości nietylko przez Min. W. R. i O. P., ale także przez Najwyższy Trybunał Administracyjny(!!), uważam za szkodliwe dla państwa, dla społeczeństwa i dla samego Kościoła (p. mój artykuł „Śladami Rosji carskiej“. „Życie Wolne“ 1927, Nr. 2, str. 9—10), za wszystkie powyżej przytoczone wyjątki z moich broszur i artykułów, jednem słowem za wszelkie podobne oświadczenia i wystąpienia publiczne „przeciw Kościołowi“, jako za zuchwałe objawy krnąbrności i nieposłuszeństwa zwierzchności kościelnej, Kościół Święty, matka nasza, powinien był sam wyrzucić mię ze swego łona.
O ile Kościół dba o swoją godność, o czystość swego zespołu, o ile jest uczciwy, powinien sam usuwać obłudników i zdrajców, a zatrzymywać w swem łonie tylko prawdziwie wierzących i wiernych. Powinno mu chodzić nie o liczbę rzekomych wyznawców, ale o czystość wiary szczerych i nieobłudnych zwolenników. Inaczej grozi mu martwota, zgnilizna, rozkład i upadek.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Niecisław Baudouin de Courtenay.