Macocha (de Montépin, 1931)/Tom II/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Pani Daumont opuszczając pokój córki, mówiła siebie:
— Jedno z dwojga: albo rozsądek, przekonywa ją nareszcie, że walka ze mną byłaby bezowocną, albo że przepych, widziany u barona, zaczyna ją olśniewać. W każdym razie interes idzie dobrze, a opór którego się obawiałam, choć byłam pewną, że go przezwyciężę, widocznie już nie nastąpi.
Śniadanie odbyło się o godzinie zwykłej, poczem Teresa ubrawszy się w suknię koloru perłowego, zaleconą przez matkę, oczekiwała wraz z nią przybycia barona Rittera.
O godzinie drugiej lokaj przyniósł dwa przepyszne bukiety, dwa pudełeczka z aksamitu błękitnego, przeznaczone dla Teresy i jej matki, i list zaadresowany do tej ostatniej. Pudełeczko Teresy zawierało w sobie kolję z pereł w trzy rzędy, nieporównanej piękności, zaś matki jej, strój z brylantów i szmaragdów.
Pani Eugenja otworzyła kopertę i wyjęła z niej list i czek na pięćdziesiąt tysięcy franków, wystawiony na okaziciela.
List zawierał słowa następujące:

„Droga pani.
Pannie Teresie może przyjść jakaś fantazja, jakiś kaprys. To, co posyłam, pozwoli pani go zaspokoić. Tylko przedewszystkiem niech pani mi nie dziękuje. Pani mi dajesz najdroższy skarb, a cokolwiekbym uczynił, pozostanę zawsze pani dłużnikiem, pełnym szacunku i wdzięczności“.

— To nie człowiek, lecz anioł — szepnęła pani Eugenja, chowając list i czek do kieszeni.
W tem powóz zatrzymał się przed domem, a za chwilę Julja zaanonsowała barona Rittera.
Pani Daumont śpiesznie podeszła ku niemu, i ściskając mu rękę, rzekła po cichu.
— Nie dziękuję, boś baron zabronił; lecz masz pan prawo tylko do mego milczenia, a chociaż wdzięczność moja musi być niemą, nie mniej przeto jest wielką.
— Pst! — odrzekł baron, uśmiechając się i przykładając palec do ust — i tego niewolno.
Podszedł do Teresy, i pocałował jej rękę, której nie śmiała mu odmówić, i rozpoczął rozmowę z Eugenją, o projektach i sprawunkach, jakie należy uczynić.
Po upływie pół godziny gość wyszedł, zapowiadając wizytę na dzień następny, a w minut dwadzieścia po jego odjeździe, pani Daumont ze służącą opuściła mieszkanie.
Teresa pozostawszy samą, poszła do swego pokoju, otworzyła okno i przekonawszy się, że matki już niema na ulicy, giestem dała znak Gastonowi, że chce mu coś powiedzieć.
Rzeźbiarz, który tego tylko wyczekiwał u okna, zeszedł natychmiast na ulicę, i w parę chwil był już w jej pokoju. Zaledwie drzwi zamknęły się za nim, padli sobie w objęcia.
— Rozporządzają moją duszą, mojem sercem, moją osobą — mówiła mu ze łzami w oczach. — Sprzedali mię... chcą, bym została żoną Rittera...
— Nigdy to nie nastąpi! — zawołał Gaston — miej tylko ufność we mnie.
— Uczynię wszystko, co mi polecisz.
— Bez namysłu?... bez wahania?...
— Przysięgam ci!...
— Nawet jeśli powtórzę, com ci już proponował, a na coś się nie zgodziła, że trzeba dom opuścić?
— I na to się zgodzę... widzę, że jedynie to tylko może mię ocalić. Nie będę już się wahać, gdy powiesz mi, będę gotową...
— Bądź więc gotową od tej chwili... odjedziemy dziś w nocy...
— Dzisiejszej nocy! — zawołała Teresa przerażona.
— Tak. Wszystko jest przewidziane i przygotowane. Od dwóch dni mam już najęty domek w małej wiosce, odległej o dziesięć mil od Paryża. Tam ukryjemy naszą miłość, nasze szczęście aż do dnia, w którym rodzice twoi nie będą mogli odmówić mi twojej ręki. Ja będę pracować, bo wiesz, że nie jestem bogatym, i własnej pracy tylko będziemy zawdzięczać nasze utrzymanie. Zatrzymam jednak moje mieszkanie w Paryżu, potrzebne mi ono dla ułatwiania interesów. W tej dzielnicy miasta nikt nie będzie podejrzywać, żeś ukryła się u mnie, nikt bowiem nie wie o naszej znajomości, Słowem, wszystko przewidziałem i urządził tak, że najzręczniejszy nawet ajent tajny nie trafi na nasze ślady. Powiedz więc, ukochana, czy zgadzasz się odjechać i podzielać ze mną to życie w samotności aż do dnia, w którym przed Bogiem i ludźmi będę mógł nazwać cię moją?
Jedna tylko rzecz mogłaby mię powstrzymać od tego... to miłość córki dla rodziców i należny im szacunek... Otóż, moi rodzice postępują zemną tak, jak gdyby chcieli w mem sercu wytępić te uczucia. Ja jestem dla nich rzeczą sprzedażną, towarem, za który mogą wziąść wiele. Nie troszczą się o moje szczęście, poświęcają je bez wahania i bez wyrzutów sumienia, jedynie dla zaspokojenia swych pragnień egoistycznych i żądzy zbytków.. oni są moimi nieprzyjaciółmi... nabawiają mnie przestrachem, i zabiliby mnie, gdyby nie mogli złamać mego oporu... Mam prawo ich opuścić... Jestem gotowa...
— Więc trzeba napisać...
— Co?
— List do twego ojca...
— Cóż ja będę pisać?
— Ja ci podyktuję..
— Czyż to konieczne?
— Niezbędne.
Teresa usiadła przy stoliku 1 napisała słowa następujące:

„Mój ojcze.
Małżeństwo, jakie rodzice mi narzucacie, jest dla mnie wstrętne i doprowadza mnie do rozpaczy. Wołałabym śmierć nad takie życie, pełne
cierpień. Gdy list ten będziecie czytać, wasza córka przestanie już dla was istnieć. Żegnam was“.

Gaston zaprzestał dyktować.
— A dalej?
— Skończone... podpisz się.
— Czy list włożyć w kopertę?
— A naturalnie.
— A jak zaadresować?
— Jak najkrócej: Do mojego ojca.
— Już.
— Czy będziesz mogła tej nocy wyjść z mieszkania, nie obudziwszy nikogo?
— Może się uda... Służąca zwykle bierze z sobą klucz od przedpokoju, ale mogę zamknąć pierwej i wziąć klucz do siebie. Pomyśli, że to uczyniła moja matka, i spokojnie odejdzie do siebie. Żeby zaś odźwierna mnie nie poznała, zmienię głos.
— Więc zapamiętaj: Dziś w nocy już od godziny trzeciej rano będę czekać w powozie na ulicy Trudaine naprzeciw kolegjum. Skoro tylko przybędziesz, odjedziemy, i zanim dzień nastąpi, będziem już daleko od Paryża. Przed wyjściem zaś z domu położysz list na stoliku, w miejscu widocznem, żeby mógł być od razu spostrzeżonym.
— Zostawię go na stole w pokoju stołowym.
— Ubierz się jak najskromniej, ale ciepło, bo noce teraz zimne i nie zabieraj nic z sobą, bo chciałbym, by choć krótki czas wierzono, iż odebrałaś sobie życie. Nie troszcz się o rzeczy, zaopatrzymy się prędko we wszystko, co się okaże potrzebnem, gdyż ja bezpiecznie mogę przyjeżdżać do Paryża. Nawet potrzeba, by często widziano mię w tej dzielnicy, bo to odwróci odemnie podejrzenie, gdyby jakie miano...
— Więc gdy ty będziesz w Paryżu... to, ja mam pozostawać sama? — zapytała Teresa z przestrachem.
— Uspokój się, droga, każda nieobecność moja trwać będzie krótko, i tylko w pierwszych czasach będę wyjeżdżał, później coraz rzadziej.
— Poddaję się... Zresztą, w takich chwilach będę myśleć o tobie... Będę mówić sobie, że kocham cię i że ty mnie kochasz.
— Tak, kocham... ubóstwiam cię... i objąwszy ją ramionami, namiętnie przycisnął do serca...
— Dziś więc o godzinie trzeciej w nocy... — rzekł raz jeszcze, uwalniając ją ze swych objęć.
— O trzeciej.. powtórzyło wzruszone dziewczę.
Gaston obawiając się, by nie został zaskoczony powrotem Eugenji, pożegnał Teresę, wrócił do siebie i zabrał się do pracy nad posągiem, zamówionym przez pana de Lorbac.
Wieczorem poszedł na obiad, parę godzin przepędził w kółku Związku artystycznego, i czas jakiś przechadzał się po bulwarze włoskim, gdzie spotkał wielu znajomych. Chodziło mu o to, by dać się widzieć jak największej liczbie osób, by w danym razie mieć dowód, iż w czasie tym przybywał w Paryżu. Dopiero o północy zakończył swoją wycieczkę i wrócił w towarzystwie jednego z kolegów, ucznia szkoły sztuk pięknych, który odprowadził go aż do drzwi domu.
Gaston w jego oczach pociągnął za sznurek dzwonka i wszedł do korytarza, ale nie zamknął drzwi zupełnie i zostawił je cokolwiek uchylone, tak, aby powracając, nie żądać odemknięcia.
Gdy przechodził koło loży odźwiernego, ten na pół senny, zapytał:
— Kto idzie?
— Ja, Gaston Dauberive — odrzekł, wstępując na wschody.
Lecz po przejściu kilku stopni zawrócił, na palcach doszedł do loży odźwiernego, śpiącego już w najlepsze i zawiesił na drzwiach klucz od swego mieszkania, jak to zwykł czynić zawsze, gdy wcześnie rankiem wychodził z domu. Tym sposobem wymknął się niepostrzeżenie.
Gdy znalazł się na ulicy, zegar na gmachu kolegjum wybił godzinę pierwszą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.