Macocha (de Montépin, 1931)/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Macocha |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Sz. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków — Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Marâtre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Ciekawa jestem — odrzekła pani Daumont — jak baron to rozumie.
— Mając nadzieję otrzymania zezwolenia na związek z córką państwa, myślałem i o warunkach umowy, i w tym celu mówiłem już z moim notarjuszem. Oto są punkta główne: Zapisuję pannie Teresie pięć miljonów franków, z których dwa w nieruchomościach, trzy zaś w papierach pierwszorzędnej wartości. Papiery te wystawione dotychczas na okaziciela, zmienione zostaną na imienne.
Robert Daumont i Eugenja wymienili spojrzenia znaczące. Ta hojność olśniewała ich.
— Nadto — ciągnął dalej baron — jeżeli będę mieć szczęście zaślubić pannę Teresę, chcę, by po mojej śmierci odziedziczyła cały mój majątek. Co do państwa, zapisuję wam rentę dożywotnią w sumie ośmdziesiąt tysięcy franków, zahypotekowaną na moim majątku. Oprócz tego oddaję państwu w posiada, nie mały pałac przy ulicy Prony, a na letnie mieszkanie willę w Auteuil, Rozumie się, że znajdziecie w stajniach konie, w remizach powozy i dobrze zaopatrzone piwnice. Zdaje mi się, że w ten sposób nie będziecie zależeli od nikogo i że przepych waszej córki nie będzie was upokarzał. Cóż państwo na to?
Hojność barona przeszła najśmielsze marzenia Daumontów.
— Jesteś pan najszlachetniejszym z ludzi — zawołała Eugenja — będziemy panu zawdzięczać szczęście naszej córki i nasze.
— A więc — zapytał bankier, drżąc z radości — nie odrzucacie mej prośby?
— Naturalnie!
— Więc oddajecie mi rękę swej córki?
— By odmówić, musielibyśmy chyba być jej nieprzyjaciółmi.
— A panna Teresa zgodzi się?
— Nie wątp o tem, baronie. Teresa jest bardzo dobrze wychowaną, szanuje powagę matki i zawsze gotowa do uległości.
— Pragnąłbym czegóż więcej, niż uległości. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby panna Teresa, którą ubóstwiam, szła do ołtarza jako ofiara rezygnacji posłuszeństwa.
— Nie obawiaj się, baronie. Zanadto jest inteligentną, by nie widziała szczęścia i świetnej przyszłości, jakiej jej pan zapewniasz. Ręczę, że będzie się czuć szczęśliwą, tylko potrzeba trochę czasu, by przywykła do tego losu.
— Czy pani sądzi, że pokocha mnie kiedy?
— Jestem tego pewną. Często mówi o panu... o pańskiej postawie dystyngowanej, szlachetnych manjerach, wykształceniu, i szczerą ma do pana sympatję. Od sympatji zaś do miłości bardzo jest blisko, zwłaszcza, gdy serce wolne, a ręczę panu, że jej nie uderzało jeszcze dla nikogo.
— Pani droga! — zawołał bankier rozpromieniony — słowa pani upajają mię. Czy pozwoli mi pani oświadczyć me uczucia pannie Teresie i prosić ją o wzajemność?
— Owszem, sama ją panu przyprowadzę. Tylko niech pan będzie wyrozumiałym na pomieszanie, jakie sprawi jej pańskie oświadczenie. Teresa jest tak młodą i lękliwą, iż trudno wymagać, by przyjęła bez głębokiego wzruszenia wiadomość, iż nieznana nikomu pochodząca z rodziny uczciwej, lecz ubogiej, zostanie jutro jedną z królowych Paryża.
I po tych słowach zwróciła się do fotelu, na którym pozostawiła córkę, tuż obok estrady orkiestrowej.
Biedna Teresa nie była w usposobieniu do słuchania muzyki.
Utkwiwszy oczy w grupę, złożoną z jej ojca; matki, barona i pana de Loigney, czuła, że rozmowa toczyła się o niej, że w tej chwili ważą się jej losy, i z wyrazu twarzy tych osób usiłowała zrozumieć słowa, których nie dozwalała usłyszeć odległość. Gdy spostrzegła matkę zbliżającą się ku sobie, zadrżała całem ciałem.
Nadchodziła chwila stanowcza.
— Przychodzę właśnie po ciebie — rzekła głosem cichym lecz rozkazującym. — Jeszcze raz ci przypominam, że wszelką chęć oporu stłumię natychmiast. Musisz być posłuszną; zresztą posłuszeństwo przyjdzie ci z łatwością. Powinnaś się czuć bardzo szczęśliwą bo niema młodej dziewczyny, któraby nie zazdrościła ci losu. Ach, gdyby podobne szczęście, gdym była w twoim wieku, mnie spotkało... umiałabym korzystać...
I wziąwszy pod ramię córkę, poprowadziła ją do bankiera.
— Pani — rzekł baron, biorąc rękę Teresy — w tej chwili uczyniłem rodzicom jej wyznanie, które za ich pozwoleniem pragnę powtórzyć pani. Kocham panią od owego niezapomnianego balu, na którym miałem szczęście poznać i tańczyć z panią. Najgorętszem mojem pragnieniem jest uczynić panią tak szczęśliwą, jak jesteś ubóstwianą. Jednem słowem możesz wydać wyrok o mojem życiu. Czy zgadza się pani zostać baronową Ritter?
Na to żądanie, wyrażone tak jasno, Teresa oburzyła się. Chciała wywołać:
— Nie, nie zgadzam się, i nigdy nie zgodzę! Wolę raczej umrzeć!
Lecz słów tych nie wymówiła. Wywołałaby skandal a cóżby jej z niego przyszło? Zostałaby zgnębioną, dozorowaną, prawie uwięzioną... utraciłaby swobodę działania. Przypomniała sobie słowa Gastona, gdy na jej pytanie! — Co robić? — odpowiedział: „Potrzeba udać uległość... potrzeba iść na ten obiad. Nasza miłość tego wymaga. Kocham cię, ubóstwiam... Nie obawiaj się niczego, odpowiadam za wszystko...” Ponieważ Gaston brał na siebie odpowiedzialność, powinna więc mu ufać. Nie opuści jej przecież w tem niebezpieczeństwie i nie dozwoli na to wstrętne małżeństwo...
Zresztą wiemy, że matka ją przerażała, jej wzrok hypnotyzowal ją.
— Będę posłuszną moim rodzicom... — wyjąkała głosem ledwie dosłyszanym.
— Bez żalu?
— Bez żalu...
Ritter uczuł gwałtowne uderzenie serca. Podniósł jej rękę do ust i złożył na niej pocałunek, nie zauważywszy nawet w swym zachwycie, jak ręka ta była drżącą i zimną.
— Za ośm dni podpiszemy intercyzę — zawołał — i tegoż dnia przedstawię moją narzeczoną najwykwintniejszemu towarzystwu paryskiemu, zebranemu w moich salonach. Czy pozwolisz mi, droga pani Daumont, złożyć sobie jutro wizytę?
— Od tej chwili dom mój jest otwarty dla pana, i masz baron prawo odwiedzać nas, ile tylko razy zapragniesz. Będziesz pan zawsze gościem pożądanym.
Około północy Daumontowie opuścili pałac przy ulicy Saint-Florentin, i nie w najętym już powozie, w którym przybyli, ale w pięknem lando, należącem do barona.
Podczas powrotu Eugenja całą drogę rozwodziła się z pochwałami barona. Widząc w twarzy córki wyraz oporu, przewidywała walkę i dlatego wynosiła go pod niebiosa. Ale myliła się. Nie na opór Teresa rachowała. Wiedząc, że w walce z matką ulegnie na pewno, postanowiła pozostać bierną, zawiadomić Gastona nazajutrz o tem co zaszło, i pozostawić mu zupełną wolność działania.
Gdy znalazła się nareszcie w swoim pokoju, zdjęła balową suknię, przywdziała swój biały peignoir i z obawy niespodziewanego nadejścia matki, zamknęła drzwi na klucz, następnie wyjąwszy przyrządy do pisania, usiadła przy stoliku i nakreśliła słowa następujące:
„Jeżeli mnie nie uratujesz, jedyny mój przyjacielu, to nasza przyszłość, nasza miłość i szczęście stracone na zawsze!... Lecz wierzę, że mnie ocalisz.
„Wczoraj wieczorem rodzice moi zawarli haniebny układ z baronem Ritterem i oddają mię jemu za żonę, a raczej sprzedają...
„Za dni ośm, mają podpisać kontrakt urzędowy, na mocy którego bankier ma nabyć mnie za kilka miljonów, a za trzy tygodnie mam zostać już żoną człowieka, którego nienawidzę, i być straconą dla ciebie, którego kocham.
„Ty jeden jesteś w stanie nie dopuścić do tego nieszczęścia, którego nie przeżyłabym. Nie zdołam się oprzeć i rachuję na ciebie: ty masz wolę, energję, siłę... jam słabą... Cierpię, ufam ci i czekam... Postaraj się, bym nie oczekiwała długo. Twoja Teresa.“
Poczem włożyła list w kopertę, schowała go do szufladki stolika, zagasiła świecę i udała się na spoczynek.
Ale przez całą noc nie zmrużyła oka.
Z nadejściem dnia wstała, podniosła roletę u okna i usiadła za firankami, w nadziei, że może dostrzedz Gastona.
W tej porze ulica Bochard-de-Saron była zupełnie pustą.
Nagle Teresa wydała cichy okrzyk i serce jej uderzyło gwałtownie, spostrzegła go bowiem zbliżającego się do okna. Rozsunęła firanki, otworzyła okno, pokazała gest i giestem dała mu do zrozumienia:
— Pisałam do ciebie... zejdź na ulicę i weź go.
— Idę — odrzekł skinieniem głowy artysta.
I w dwie minuty okrążywszy róg ulicy, zatrzymał się na chodniku naprzeciw domu.
Teresa wychyliła się i korzystając a nieobecności przechodniów, upuściła list na ulicę. Gaston uchwycił go i wrócił do swego mieszkania. Po przeczytaniu jej słów, oburzony podszedł do okna, otworzył je, przyłożył ręce do ust i zawołał:
— Potrzebuję z tobą rozmówić się.
— Niepodobna... — odrzekła Teresa.
— A jednak potrzeba koniecznie.
— Więc nie opuszczaj mieszkania. Gdy matka moja wyjdzie na miasto, znajdę może sposób wysłania gdzie służącej i dam ci znak, że jestem samą.
Zamknęła okno, a czas już był na to, z drugiego bowiem pokoju dały się słyszeć kroki ojca, odchodzącego do biura. Teresa po cichu odsunęła rygiel zamku. Za chwilę drzwi się otworzyły i do pokoju weszła matka.
— Jużeś wstała?
— Nie mogłam spać, mamo.
— Rzeczywiście, jesteś blada... Nie zapomnij, że będziemy mieć dzisiaj wizytę.
— Wizytę? — zapytała ze zdziwieniem Teresa, udając, że nile domyśla się kto ma być tym gościem.
— Tak, wizytę barona Rittera... Wiesz przecież, że pozwoliłam mu bywać codziennie w charakterze twego narzeczonego. Powinnaś postarać się być piękną... Ubierz się dziś w suknię koloru perłowego... w niej tobie do twarzy...
— Dobrze, mamo.
— Po odjeździe barona wyjdziemy na miasto po sprawunki. Zrobimy dziś rewolucję w magazynach i u modystek paryskich. Nie będzie dość pięknych rzeczy dla pani baronowej Ritter i dla matki pani baronowej.
— Ja chciałam prosić, by mama pozwoliła mi dziś pozostać w domu.
— Pozostać w domu, gdy mamy tyle sprawunków do zrobienia? Skąd ten kaprys?
— Czuję się bardzo zmęczoną i nawet cierpiącą. Jeżeli mama pozwoli mi zostać, to skorzystam z tego czasu i napisze do mojej dawnej przełożonej pensji.
— Chcesz ją zawiadomić o szczęściu, które cię spotkało? zostajesz miljonerką?
— Tak, mamo, chciałabym ją zawiadomić? — Więc rzeczywiście zaczynasz pojmować swe szczęście? — zapytała Eugenja, zachwycona tą zmianą.
— Czy mama naprawdę jest pewną, że wielki majątek daje szczęście?
— Jakto, czy jestem pewną? Czyż w tym względzie może być nawet wątpliwość? Na tym świecie jest tylko jedna rzecz poważna i pewna, a nią jest bogactwo.
— Więc będzie mama korzystać z niego...
— Tak, będziemy korzystać.... i słusznie! Czyż chciałabyś może czynić nam z tego wyrzut?
— Och, wcale nie; przeciwnie, cieszę się.
— Jeżeli tylko nie masz jakiej myśli skrytej i stałaś się nareszcie rozsądną, to szczerze ci winszuję. Dobrze, więc zostań w domu i odpocznij. Wezmę z sobą Julję, tembardziej, że będzie do przyniesienia trochę drobiazgów. Czy nie będziesz obawiać się zostając samą?
— Czegóż mam się obawiać?
— Jeżeliby przypadkiem kto zadzwonił, to nie otwieraj.
— Dobrze, mamo.