<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Marja Wisnowska
Podtytuł W więzach tragicznej miłości
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRÓBA...

— Wszystko więc układa się znośnie! — informowała dnia następnego Wisnowska swą przyjaciółkę. — Widzę, że Palicyn jest mi przychylny i do wyjazdu dopomoże. Zagranicą spotkamy się z Olkiem, jego rozwód posuwa się naprzód!..
— A cóż ten twój Bartenjew? — zagadnęła panna Julja.
— Jeszcze miesiąc znosić go muszę! Boże! Mało z nim nie oszaleję! Cóż to za nuda i piła chodząca! W kółko plecie: „kochasz nie kochasz, bo się zastrzelę!“ Och...
— Słuchaj Maniu! Wiesz, do jakiego, po dłuższej rozwadze, doszłam przekonania...
— No?...
— Że ten cały Bartenjew tylko cię szantażuje samobójstwem! Kto tyle opowiada, napewno sobie życia nie odbierze!
— Ależ przy mnie zamierzał to zrobić, wyrwałam mu rewolwer z ręki!
— Właśnie dlatego! Chciał się przekonać, jakie to wywrze na tobie wrażenie i zagrał komedję! Przekonał się, że istotnie nieco winną względem niego się czujesz i poświęcisz wszystko byle tylko mu się krzywda nie stała! Później się dobrze zorjentował, bo nie jest wcale głupi, że sama śmierci się ogromnie lękasz, a jednocześnie drżysz o Myszugę... i począł straszyć, że ciebie lub jego postrzeli...
— Czyżbyś miała rację? E, to niemożliwe!
— Wierz mi, iż tak jest! A ta zainscenizowana historja z cerkwią i z pogrzebem wachmistrza? Wszystko zmierza do jednego celu!
— Ale...
— Powtarzam, całe postępowanie pana Bartenjewa jest najzwyklejszym szantażem i nie daj się szantażować... Jeśli jeszcze masz wątpliwości, zrób próbę!
— Chętnie, jaką?
— Nieskończoną ilość razy proponował, abyście odebrali sobie życie wspólnie! Tak? — a gdy aktorka potwierdziła skinieniem głowy, panna Julja wykładała dalej — Sama wywołaj podobną rozmowę i gdy znów pocznie o samobójstwie — zgódź się!
— Ja mam się zabić dla jego przyjemności? — zawołała przerażona Wisnowska — ani mi się śni!
— Ależ nie o to chodzi! — zaśmiała się przyjaciółka — wcale twojej śmierci nie pragnę! Zrozum! Zgodzisz się pozornie! Musisz mieć w domu jakiś nieszkodliwy, ale srodze wyglądający płyn, najlepiej w butelce z trupią główką... Gdy zacznie straszyć, wlej to najspokojniej do swojej i jego szklanki i patrz, czy wypije... Gdyby zechciał wypić, tej ewentualności nie przewiduję, porwiesz oczywiście truciznę i ciśniesz w kąt, aby się nie poznał na podstępie... i odegrasz wielką scenę powrotu do życia... Ręczę jednak, że nie wypije... i sama się przekonasz, że śmiać się możesz z jego pogróżek...
— Masz rację! — zawołała Wisnowska, której zabłysły oczy — dziś jeszcze tak uczynię!...

∗                    ∗

Tegoż wieczoru Bartenjew miał być na kolacji u aktorki. Gdy przybył, przywitała go czulej niż zwykle a w czasie wieczerzy miała tak strapioną i melancholijną minę, że kornet nie omieszkał z niepokojem zagadnąć:
— Co się pani stało, panno Marjo, jest pani dziwnie zmieniona?
— Och! — syknęła boleśnie, robiąc tragiczny wyraz twarzy — Och! Nasze życie to męka!
— Męka! — powtórzył, dostrajając się do jej tonu.
— Aha! Wstęp dobry! — pomyślała z tryumfem, — nie darmo jestem aktorką, potrafię zagrać i nie na scenie. — Oczywiście męka! — podkreśliła raz jeszcze. — Tak się mordować, bez żadnej przed sobą przyszłości!
— Jakto bez przyszłości?
— Rzecz prosta! Pańscy rodzice nigdy na ślub się nie zgodzą, gdy się o wszystkiem dowiedzą mogą cofnąć zasiłki, będzie pan musiał z pułku ustąpić... Mnie, zdaje się, zmuszą do zaprzestania występów — kłamała w dalszym ciągu.
— Jakto, nie rozumiem? Pani ustępuje ze sceny?
— Tem się skończy! Bojkotuje mnie prasa, że jako polka podtrzymuję znajomość z rosyjskim oficerem!
Twarz huzara zasępiała się coraz bardziej. Machinalnie bawił się kielichem, bezmyślnie patrząc w złocisty trunek.
— Cóż mamy robić? — po chwili zapytał.
— Albo się rozstać...
— Nigdy! — zawołał gwałtownie.
Zaległo milczenie. Bartenjew wciąż patrzył w kielich, niby zahypnotyzowany barwą wina.
— Ciekawam, co dalej nastąpi, och, jakam ciekawa! myślała a drgał w niej każdy nerw — ciekawam, co on teraz powie?
Kornet podniósł głowę, obrzucił ją długiem badawczem spojrzeniem i jakby coś ważąc, począł powoli:
— Jeśli tak jest jak pani mówi... nie pozostaje nam istotnie najmniejsza nadzieja na lepsze jutro... ale... ja sobie życia bez pani nie wyobrażam... Gdyby pani się zgodziła na to, co zamierzałem oddawna...
— Na naszą wspólną śmierć? — cicho rzuciła, czując, iż najwyższy moment gry się zbliża.
— Tak! — rzekł twardo.
— Skoro dziś pan to proponuje — starała się zrezygnowanym wyrazem twarzy pokryć wewnętrzne wzburzenie, widząc jak huzar śledzi w napięciu jej najlżejszy odruch — odpowiem... iż... się zgadzam...
— Pani się zgadza? — zawołał głosem, który wyrażał ni to radość ni to zadziwienie.
— Zgadzam się! — potwierdziła. — Dawniej wahałam się! Lękałam się śmierci! Teraz widzę, mniej straszna ona, niźli życie, które jest jedną udręką...
Kornet, jakby pod wpływem ostatnich słów, ujął głowę w dłonie i długo począł nad czemś medytować.
— Zdaje się, że pomyliła się Jula, nie grał komedji! — przemknęło jej przez myśl — Ha! trudno. Brnijmy do końca! Podczas, gdy oficer milczał, mówiła dalej:
— O naszem wspólnem samobójstwie myślę już od paru dni a nawet przygotowałam truciznę...
— Pani przygotowała truciznę? — ocknął się niby ze snu.
Skinęła głową. Podeszła do małego stoliczka, znajdującego się przy oknie i z szufladki wyjęła buteleczkę z etykietą. Na niej widniała trupia czaszka, spoczywająca na skrzyżowanych piszczelach. Ongiś zawierała opjum, obecnie była napełniona czystą, na kolor ceglasty, zabarwioną wodą.
— Więc? — zapytała — niosąc złowróżbną flaszkę — umieramy razem?
— Tak! — potwierdził huzar.
— Boże, Boże! — pomyślała z rozpaczą — na nic cała gra, on nigdy nie żartował!
Napełniła dwa duże kielichy szampanem, poczem dolawszy do nich rzekomą truciznę, że wino nabrało koloru czerwieni, ustawiła rzędem.
— Skoro zdecydowaliśmy się, nie mamy co zwlekać! — oświadczyła w duchu postanawiając, iż jeśli kornet ujmie swój do ręki, ona mu go natychmiast wytrąci — ten jest pański... — wskazała — a ten... mój... Pijmy!
Niosła trunek do ust, patrząc, co dalej się stanie. Lecz ku wielkiemu jej ździwieniu, Bartenjew bynajmniej się nie kwapił spełnić żądanie. Widać było, iż pragnie coś powiedzieć, pragnie odwlec decydujący moment.
— Waha się!... czyżby...
Kornet nagle szybko ujął kielich, lecz równie szybko postawił z powrotem. Potrząsnął przytem głową, patrząc na Wisnowską bezradnie.
— Boi się! — o mało nie krzyknęła z radości — Boi się! Zwyciężyłam! Miała rację Jula!... Czekam... — nagliła głośno.
Bartenjew siedział bez ruchu, nie odpowiadając ani słówkiem.
— Jaka ja byłam głupia, jaka głupia — tryumfowała — ale co za świetny z niego aktor... nie gorszy odemnie... załamał się dopiero w ostatniej chwili... No... pobawmy się do końca...
— Boisz się — mówiła teraz ponuro, po raz pierwszy używając poufalszego zwrotu. Tchórz... tchórz... rzuciła mu w twarz obelgę, dając upust długo tłumionej nienawiści. — Patrz, ja kobieta, pierwsza piję! — W tym momencie zreflektowała się jednak, iż zagalopowała zbytnio i, że sytuacja zasadniczo zmienić się może, jeśli Bartenjew pozwoli wypić trunek.
Lecz obliczenia nie zawiodły.
— Nie, ja tego nie chcę! — wyrywając kielich gwałtownie i rzucając go na podłogę.
— Monsieur Bartenjew! — rzekła, po chwili, spozierając nań ironicznie — Tragedja przerodziła się w komedję! Sądzę, iż nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.