Marja Wisnowska/Wolna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marja Wisnowska |
Podtytuł | W więzach tragicznej miłości |
Wydawca | „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki |
Data wyd. | 1928 |
Druk | „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
WOLNA
Zgodnie z obietnicą, w parę dni później, odwiedził aktorkę w jej mieszkaniu jenerał Palicyn.
— Sądzę będzie pani ze mnie zadowoloną — mówił — zrobiłem co mogłem! Jest tu w Warszawie, inżynier Lindley, mój wielki przyjaciel, uprosiłem go, aby ułatwił występy w Londynie. On ma tam krewnych, znajomych i duże wpływy... zgodził się chętnie! Przedstawię go pani lada dzień i po powrocie z urlopu... urządzimy wyjazd do Anglii...
— Ależ czem się wywdzięczę, ekscelencji? — mówiła uradowana i zdumiona niezwykłą uczynnością jenerała — toć opiekuje się pan mną, niby rodzoną córką!
— Hm, córką! — mruknął, skrzywiwszy się nieco — Zawsze rad jestem okazać pomoc! Szkoda, że pani tak do mnie późno się zwróciła, może usunąłbym wiele niepotrzebnych przykrości...
— Ekscelencja wie? — wyrwało się coraz więcej zdumionej artystce.
— Wiem panno Marjo! — oświadczył serdecznie — że poświęcała się pani dla kogoś, co nie wart był poświęcenia... i straszył. Mogę jeszcze dodać, że obawiam się, iż ten człowiek nie da tak łatwo za wygraną, bo jest zawzięty i uparty... może robić skandale...
Aczkolwiek nazwisko Bartenjewa nie padło ani razu w czasie rozmowy, łatwo pojęła Wisnowska, kogo ma na myśli jenerał.
— Jaka na to rada? — zapytała, konstatując, iż ogarnia ją nowa fala niepokoju.
— Rada byłaby jedna — odparł — wyjść za mnie za mąż! Dawno o tem myślałem!
— Z deszczu pod rynnę! — mało nie wyrwał się szczery okrzyk aktorki, oszołomionej niespodziewaną propozycją małżeńską — z deszczu pod rynnę! Czego się temu staremu dziadowi zachciało! Odmówię wręcz... będzie się mścił... urlopu nie da, zabroni wyjazdu...
— Wielki to dla mnie zaszczyt, odrzekła po chwili milczenia, usłyszeć z ust pana jenerała podobne wyznanie. Wielki zaszczyt, ale... spadło na mnie tak nagle, iż skupić myśli nie mogę... Muszę się zastanowić...
— Zupełnie rozumiem, odparł prezes, powstając z miejsca. Proszę sobie całą rzecz bliżej rozważyć! Sądzę jednak, że nasz związek byłby połączony z zobopólną korzyścią i że... nie spotka mnie odmowa... zakończył, patrząc czule w oczy Wisnowskiej.
∗
∗ ∗ |
Albo całą grę wygram, albo przegram z kretesem, myślała, chodząc w podnieceniu po japońskim saloniku, nie, przegrać w żaden sposób nie mogę. Palicyn nie jest młodzikiem i nigdy na podobne awantury co Bartenjew, sobie nie pozwoli. Trudno, niema rady, będę go łudziła przez miesiąc... póki nie wyjadę... A z tego wszystkiego jeden pożytek, że pozbędę się teraz na amen korneta. Z jenerałem musi się liczyć! Wiem, po ostatniej próbie, iż mnie ani sobie krzywdy nie zrobi, ale gotów na złość kiedy sprowokować Myszugę lub wywoła skandal w teatrze. Trzeba mu powiedzieć, że stara się o mnie Palicyn. Nie będzie wtedy szukał zwady z Olkiem i odemnie się odczepi!...
— Proszę pani, pan Bartenjew niby deux ex mahina, rozległ się głos Tosi, kazał oddać karteczkę i czeka...
„Błagam, aby mnie przyjąć natychmiast. Sprawa niecierpiąca zwłoki“ — brzmiał bilet napisany po francusku, w którym tyleż było błędów ortograficznych, ile wyrazów. — I taki nieuk chciał być moim mężem, uśmiechnęła się sarkastycznie Wisnowska, rzucając służącej głośno rozkaz „Proś!“
— Sama pragnęłam się z panem rozmówić — powitała gościa, gdy ten z miną ponurą stanął przed jej obliczem, pomówić, aby ostatecznie wyjaśnić nasz wzajemny stosunek. Dalsze uganianie się za mną uważam za niemożliwe.
— Czemu? — przerwał szybko oficer — czy dlatego, że nie zgodziłem się wówczas na naszą wspólną śmierć? Zbyt panią kocham, aby zezwolić!
— Bynajmniej! — nie pozwoliła huzarowi dokończyć zdania — lecz od czasu ostatniego naszego widzenia zaszły doniosłe wypadki...
— Jakie? — zagadnął niespokojnie.
— Jenerał Palicyn oświadczył się o moją rękę!...
Bartenjew skurczył się, jak gdyby otrzymał silny cios. Jego gładko wygolona brzydka twarz zdradzała liczne miotające nim uczucia.
— Palicyn? — powtórzył — ten dziad? Sądzę, dała mu pani należytą odprawę?
— Czyż mogłam? Wszak to prezes dyrekcji teatrów, od niego zależy cała moja przyszłość!!
— Chce pani wyjść za niego za mąż? A nasze przysięgi?
— Nic jeszcze, nic nie postanowiłam! W każdym razie nie możemy się widywać. Jest o pana szalenie zazdrosny...
— Wszak możemy widywać się pokryjomu, dopóki z tej sytuacji jakieś wyjście się nie znajdzie!...
— Niemożliwe! — odparła ucieszona widokiem coraz rzadszej miny Bartenjewa, wywołanej wiadomością o groźnym współzawodniku — niemożliwe! Gdzie? Za miastem? natychmiast Palicynowi doniosą, u mnie, w mieszkaniu? — wykluczone! Prosiłabym nawet, aby pan zechciał przestać bywać w teatrze... to rozdrażnia ekscelencję!
Huzar milczał.
— Gdybym, gdybym — odezwał się, po chwili namysłu — wynalazł taki lokal, w którymby nikt pani nie zobaczył... Oczywiście zajmie to nieco czasu, będę musiał poszukać, urządzić odpowiednio...
— Wtedy pomówimy! — zakończyła rozmowę luźną obietnicą, pragnąc jaknajszybciej pozbyć się Bartenjewa.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Rozmowa ta miała miejsce w końcn maja i kornet wziął ją najzupełniej poważnie. Od tej chwili począł szukać odpowiedniego lokalu, co jednak szło mu dość powoli. Albo dom był nieodpowiedni, albo wejście krępujące, albo dzielnica zbyt ruchliwa. W połowie czerwca wynalazł, jak mu się wydało, wymarzone mieszkanko, samo w sobie, składające się z pokoju i długiego, ciemnego kurytarza, oddzielone od większego lokalu, należącego do niejakich państwa Kupfer, w starej, dwupiętrowej kamienicy przy ulicy Nowogrodzkiej Nr. 14 m. 1.
Znalazłszy upragnione locum nie przystąpił jednak do urządzania tegoż. Pieniędzy mu było brak, otrzymując bowiem trzy tysiące rubli od ojca, wydawał ponad stan i stale siedział w długach po uszy.
W końcu miesiąca interesy korneta się poprawiły, zdołał jako tako wyporządzić swój apartament i bez zwłoki, w sobotę, dnia 29 czerwca zameldował się w godzinach popołudniowych u aktorki.
Wisnowskiej tegoż dnia wydarzył się przykry incydent. Rano, przypadkiem zapalił się na niej „peignoir“ i choć pożar natychmiast ugaszono i niebezpieczeństwo było prawie żadne, posłała po doktora, położyła się do łóżka i w obecności swej siostrzenicy, Heleny Coray, zanosiła do obrazu Matki Boskiej gorące modły za ocalenie.
Gdy zameldowano Bartenjewa, skrzywiła się z niesmakiem.
— Ten znowu? — a gdy wszedł oficer, zapytała:
— Czem mogę służyć?
Bartenjew jął kręcić się bezradnie, w pokoju bowiem było parę osób — panna Coray, pianista Michałowski, służąca — i motywował odwiedziny zwykłą grzecznością towarzyską, skorzystawszy jednak z chwili, kiedy zostali sam na sam, oświadczył:
— Znalazłem mieszkanie! Możemy się widywać!
— Jakie mieszkanie? O co panu chodzi? — opryskliwie zapytała, gdyż ostatnia rozmowa zupełnie jej wyszła z pamięci — Ach, pan chce, żebyśmy się spotykali potajemnie! Proszę to sobie wybić z głowy! Teraz już za późno!
— Za późno? — powtórzył kornet gwałtownie, powstając z miejsca — powiada pani zapóźno... A no... zobaczymy...
— Ach panie! — zawołała, aż poderwawszy się z gniewu na łóżku — pan znowu grozi! Proszę robić, co się spodoba! A na odchodnem zapamiętać, że moje drzwi są stale dla niego zamknięte!...