Marta (de Montépin, 1898)/LIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Komisarz policyi z Joinville i naczelnik policyi zjedli śniadanie u Daniela i czekali na wiadomości od rozesłanych na wszystkie strony agentów.
Weronika, powierzona staraniom Henryka, który jej nie opuszczał, przespała kilka godzin.
Po przebudzeniu znów wypytywała o Martę, wypytywała z rozpaczą.
Nagle u bramy willi dało się słyszeć gwałtowne dzwonienie.
Henryk pobiegł do okna, wychodzącego na podwórze, i wydał okrzyk radości.
— Marta jest!.. — zawołał. — Znaleźli ją... Przyprowadzają...
I wybiegł.
Weronika została, drżąc całem ciałem, z twarzą, zroszoną łzami.
— Moja wnuczka... — wyjąkała z uniesieniem. — Marta!.. Marta!..
Drzwi pozostały otwarte.
— Babciu!.. Babciu... — odpowiedziało dziecko, wchodząc do pokoju, prowadzone przez Henryka.
Rzuciła się w objęcia niewidomej, która ją przycisnęła do serca i pokryła pocałunkami.
Magloire, Berthout i agenci ukazali się na progu.
— Widzicie — zawołał Magloire — powiedziałem, że ją znajdę, i oto ją macie!..
Henryk ściskał serdecznie jedyną rękę byłego żołnierza marynarki.
— Ale zkąd przychodzisz, nieszczęśliwe dziecko? Cóżeś ty uczyniła? Dokąd ty mnie zaprowadziłaś? — zapytała pani Sollier.
— Ja nic nie wiem... Sama się obudziłam w jakiejś piwnicy. Kto mnie tam zaniósł? Ja nie wiem...
— W tem jest coś dyabelskiego — wtrącił Magloire..
— Pozwólcie, państwo, że ja ją wypytam. — rzekł Daniel Savanne, przyciągając dziecko do siebie. — Coś wczoraj robiła, moja pieszczoszko, przy babce?
— Opatrzyłam oczy babci, jak mi polecił pan Henryk... Zjadłyśmy śniadanie... Pochodziłam trochę koło domu.... Wieczorem znów opatrzyłam oczy babci... Poszłam po obiad do willi... po obiedzie wszystko uporządkowałam, życzyłam babce dobrej nocy, ucałowałam ją i położyłam się spać...
— Która to była godzina?
— Trzy kwadranse na dziesiątą.
— Jesteś tego pewna?
— Tak. Nastawiłam właśnie zegar.
— Czy podczas dnia nie widziałaś się z kim obcym?
— Z nikim.
— Czyś zaraz zasnęła?
— Tak, byłam bardzo znużona.
— Jakim więc sposobem wstałaś przed północą, obudziłaś babcię, powiedziałaś babci, że pan Henryk oczekuje, ażeby wyleczyć ja, i zaprowadziłaś ją na most kolejowy w Champigny?
Marta wydawała się najzupełniej oszołomioną.
— Ja... ja... ja to uczyniłam? — wyjąkała. — Ależ ja nie wychodziłam z domu... Ja spałam...
— I nikt ci nie kazał zaprowadzić babci na most w Chapigny o północy?
— Nikt... Nikogo nie widziałam.
— Możesz przysiądz na to?
— O! tak... tak... — rzekło dziecko, wybuchając płaczem. — Na grób mojej mamy, przysięgam... przysięgam...
Przysięga Marty uczyniła niewysłowione wrażenie na obecnych.
Pan Savanne czuł się głęboko wzruszonym, nie przestał jednak wypytywać.
— Ależ — podchwycił — przynajmniej powinnaś wiedzieć, kto cię zaprowadził do domu, gdzie byłaś zamknięta?
— Nie, nie wiem... Przysięgam...
— Przestań wypytywać Martę, mój stryju — rzekł w tejże chwili Henryk. — Ona ci nic nie odpowie... nie może odpowiedzieć..!
— A to dlaczego? — zapytał pan Savanne bardzo ździwiony.
— Dlaczego?.. Ja już odgadłem... Ponieważ bezwiednie posłuszną była woli tajemniczej i wszechwładnej... Znajdowała się ona pod wpływem suggestyi i po obudzeniu nie może pamiętać nic o rozkazach, jakie jej były dane, ani o ich wykonaniu.
Urzędnicy spojrzeli po sobie z pewnym przestrachem.
— Rozumiem! rozumiem! — zawołała Weronika. — Magnetyzer! ten z ulicy Zwycięztw! O’Brien!..
— O’Brien! — powtórzył Daniel Savanne — wspólnik morderców Ryszarda Verniere!..
— Tak, to nazwisko człowieka, u którego znaleźliśmy dziecko — rzekł inspektor Berthout, podchodząc i stawiając na stole walizę, którą przyniósł jeden z agentów. — Waliza ta, przezemnie zabrana, zawiera różne dokumenty, znaczną sumę w papierach wartościowych i sporo listów, zaadresowanych do doktora O’Briena, 42 bis, ulica Zwycięztw, w Paryżu. Urządziłem ładną pułapkę w willi Kasztanów, gdzie mieszkał. Wszystkie drzwi, któreśmy pootwierali znów są zamknięte... Dwaj agenci ukryli się w domu...
— Dobrze — odpowiedział sędzia śledczy — przejrzę zawartość tej walizy przy sposobnej chwili.
Poczem, zwracając się do Henryka, dodał:
— Sądzisz więc, że to dziecko było najprzód zahypnotyzowane, a potem działano na nie suggestyą?
— Mam nazupełniejszą pewność...
∗
∗ ∗ |
Wieczorem, Henryk zawiózł panią Sollier do szpitala, gdzie miała się odbyć operacya z jej oczyma, dla przywrócenia wzroku.
Sędzia pojechał również do Paryża, ażeby się widzieć z prokuratorem, przed odjazdem zaś polecił, ażeby nikt w willi nie mówił o cudownem odnalezieniu Marty.