<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1898
Druk F. Kasprzykiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LX.

Tegoż dnia w willi Neuilly Filip de Nayle pracował żarliwie nad czytaniem obszernego tomu Traktatu Kryptografii.
Właśnie zajęty był ostatnią częścią tego dzieła, w której opisywano: Metody i systemy, używane w dyplomacyi, metodę Juliusza Cezara, metodę japońską, metodę równoległoboków, metodę Scootha, metodę Walerego Grousfelda, metodę lorda Bacona, metodę dzielników, e t c.       .
Zatopił się w czytaniu wszystkich tych systemów, ale żaden z nich nie objaśnił go dostatecznie.
Wtedy przeszedł do ogólnych uwag.
Jeden z paragrafów zastanowił go bardzo:
„Można też mieć litery lub wyrazy w książce, zgóry oznaczonej, byleby wydanie było dokładnie oznaczone. W tym razie trzy cyfry numerów tworzą klucz. Pierwsza cyfra oznacza stronę książki, druga wiersz, a trzecia wyraz, z którego ma się zrobić użytek.“
— Trzy cyfry — powtarzał Filip.
Zdawało mu się, że mu się rozświetla w oczach.
Przyjrzał się znów listowi cyfrowanemu.
— Spróbujmy zrozumieć... Ależ nie... tutaj są tylko dwie cyfry, przedzielone znakami minus i plus.
Znów powrócił do książki i czytał:
„Kilka gabinetów posługuje się również dla korespondencyi cyfrowanej zgóry oznaczonym słownikiem, którego wydanie bądź w języku francuskim lub w obcym jest ściśle wskazane. Wtenczas dosyć dwóch cyfr, dla oznaczenia strony i miejsca wyrazu.“
Filip drgnął.
— Dwie cyfry — rzekł — to jest... tak...
I palcem wskazał list cyfrowany.
— To musi być metoda słownikowa — ciągnął dalej. — Ale jaki słownik?.. angielski? włoski? francuski? jak się dowiedzieć?
Oczy jego zatrzymały się na literach P. L., stojących na czele po lewej stronie pierwszej cyfry.
P. L... Co mogą oznaczać te dwie litery? Czy wskazują jakie dzieło... czy jaki słownik?
Błyskawica przeszła mu przez głowę.
Piotr Larousse! — rzekł nagle. — Gdyby to było?..
Młodzieniec miał w swej bibliotece cały komplet licznych tomów wielkiego słownika Laroussa.
Wstał, wziął z półki pierwszy tom i rozłożył go przed sobą.
Dwie pierwsze liczby, oznaczone w liście, połączone znakiem i zawarte w dwóch znakach = były = 517+7 =
Otworzył tom, poszukał strony 515, policzył siedm pierwszych wyrazów na pierwszej kolumnie i czynił tak dalej, stosownie do wskazówek podręcznika.
Oczekiwał go zawód.
Rezultat tej pracy nie miał żadnego sensu.
To samo było z drugim tomem, to samo z trzecim.
A jednak zdawało mu się, że jest na dobrym tropie.
Ułożył tomy na miejscu; przyjrzał się znów owym dwom cyfrom: P. L., i w ciągu kilku sekund myślał.
Nagle ręka jego wyciągnęła się ku narożnikowi biurka, gdzie się znajdowała mała książeczka w czerwonej oprawie płóciennej.
Było to skrócenie Wielkiego Słownika, którego radził się napróżno.
P. L. — wyszeptał. — Petit Larousse (Mały Larousse), może... zobaczymy.
I rozpoczął znów pracę, dotąd bezużyteczną.
Po upływie chwili okrzyk tryumfu wyrwał mu się z ust.
— Tak, to to!.. To to!.. — wyrzekł. — Znalazłem!..
I gorączkowo pracował dalej.
Praca była długa i mozolna, wreszcie jednak dotarł do celu, i Filip przeczytał nie bez przestrachu, dosłownie to, co nam już jest wiadomem:
„Niech Wasza Escelencya ma baczne oko na kapitana artyleryi D., zaliczonego do ministeryum wojny. Ma wydać plan uruchomienia armii francuskiej w razie wojny. Wypłacić pięćkroć sto tysięcy franków na potrzeby różne. Dowiedzieć się o prochu bezdymnym. Kule nowe. Torpedy marynarskie.“
Młodzieniec, kończąc to czytanie, zbladł.
Sens tego listu ukazywał mu się w całej zgrozie.
Żądano kupienia, skradzenia tajemnicy uzbrojeń francuskich.
Miano jakoby pod ręką ludzi ze stanowiskiem, gotowych do tego targu ohydnego.
I coraz bardziej młodzieniec zadawał sobie to pytanie:
Jakim sposobem dokument taki znajdować się mógł w ręku jego ojczyma?
Nic nie rozumiał, lecz instynktownie bał się przewidzieć coś okropnego.
Co czynić?
Różne myśli przychodziły mu do głowy. To chciał zwierzyć się matce, to pomówić z Robertem Verniere, to ostrzedz rząd.
Wreszcie wyrzekł:
— Jeszcze się namyślę.
I schował starannie list cyfrowany, jak i dokonane przezeń tłomaczenie.


∗             ∗

Daniel Savanne, nie zastawszy dnia poprzedniego prokuratora, nazajutrz przybył do jego gabinetu i miał z nim naradę przeszło dwie godziny.
W chwili gdy się rozstawali, prokurator rzekł do sędziego:
— Działaj pan w tej sprawie, jak uznasz za właściwe... Władza pańska nie będzie niczem krępowana... Zgóry wszystko zatwierdzam.
Pan Savanne udał się do swego gabinetu w sądzie, gdzie nań już czekali, naczelnik policyi i komisarz policyi z Joinville.
Zdali mu sprawę z daremnych poszukiwań, zarządzonych w parku Saint-Maur i w sąsiednich wioskach, i z rezultatu rewizyi, dokonanej w willi Kasztanów, gdzie O’Brien wcale się nie pokazał.
Głównym rezultatem tych poszukiwań było wykrycie zasobnej garderoby, dowodzącej widocznie, że magnetyzer najrozmaitszych używał przebrań.
— Łotr, dowiedział się, że Marta została odnaleziona... — zawołał Daniel. — Teraz ucieka i zapewne znajduje się już po za Francyą. Trzeba jednak, panowie, na wszystko baczną zwracać uwagę.
Pan Savanne, pozostawszy sam w gabinecie, przystąpił do szczegółowego obejrzenia walizy O’Briena, przyniesionej z willi Kasztanów.
Waliza zawiera tylko pieniądze i papiery.
Pieniądze w banknotach i złocie wynosiły dość znaczną sumę.
Wśród papierów znajdowały się różne dyplomy i listy, zawiązane gumką, lecz treści podrzędnej.
Oglądając raz jeszcze walizę, zauważył sędzia kieszonkę, dotąd niedostrzeżoną, i wyjął z niej list, jedyny.
Spojrzawszy nań, zadrżał.
List ten adresowany był do jego ekscelencya pana ambasadora niemieckiego w Paryżu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.