Patrzyła na kwiaty, co, jasne, z uśmiechem Skłaniały kielichy miłośnie
I, dzieląc się wonnym rozkoszy oddechem, Szeptały o szczęściu i wiośnie.
Widziała konwalię dziewiczą jak drżała, Łzy lejąc z drobnego kielicha,
W objęciach wietrzyka, a choć tak nieśmiała, Jednakże coś pragnie i wzdycha.
A dalej narcyzy, tak piękne, urocze... Że muszą samotne pozostać,
Więc główki zwiesiły nad wody przeźrocze, Ścigając odbitą w niej postać.
Tam znowu fiołki kryjące się w trawie... Tak dobrze tej cichej rodzinie!
Nie myśli o próżnej wielkości i sławie, Lecz żyje dla siebie jedynie.
Tak marząc o kwiatach i tonąc w marzeniach, Oparła na ręku swą głowę
I chmurki śledziła, w słonecznych promieniach To srebrne, to znowu różowe.
Wtem widzi zdziwiona, że z słońca promieni W jej oczach gmach staje złocisty,
Z kopułą szafirów, z ścianami z zieleni, A cały jak kryształ przejrzysty.
Słyszała jak mówił: „Ty jesteś wybraną, „By nowe ukazać mi życie,
„I duszę na wieczną tęsknotę skazaną „W niebiańskim pogrążyć zachwycie.
„Ty jedna, ach, możesz, na ziemi ty jedna! „Otworzyć mi nieba podwoje:
„Twa miłość nam władzę cudowną wyjedna — „I skrzydła dostaniem oboje.”
To wszystko słyszała jak w sennem marzeniu... Uciec i zostać-by chciała;
Aż wreszcie uległa słodkiemu wzruszeniu I rękę nieśmiało podała.
Podała — i nagle spostrzegła z podziwem, Że lecą oboje dłoń w dłoni,
Złączeni swych skrzydeł tęczowem ogniwem W obłoku jasności i woni.
A wszystko się przed nią roztapia w blask słońca, Pierś samą oddycha rozkoszą:
Kraina cudowna, bez końca — bez końca, A skrzydła ją w górę unoszą...
I płyną wciąż razem w błękitne etery, Po szlakach przestrzeni gwiaździstych;
A pieśni — nadziemskie śpiewają im sfery O ducha pragnieniach wieczystych.
Więc czuje, że serce wyrywa się z łona,
Że nadmiar uczucia pierś tłoczy;
Wśród jasnych błękitów, gwiazd złotych stęskniona — Na niego podniosła swe oczy.
I wzrokiem spoczęła w młodzieńca spojrzeniu, Co ognia płynęło falami.
I w sennej ekstazy bezbrzeżnem pragnieniu Ust jego dotknęła ustami.
Wtem wszystko przepada... i widzi — o, dziwy — Świat jasnych urojeń znikniony!
I siebie zmienioną w krzak brzydkiej pokrzywy — A młodzian stał w oset zmieniony.
W rozpaczy i wstydzie chce płakać — nie zdoła; Cóż będzie nieszczęsna robiła?
Wtem słyszy z radością, że matka ją woła — I nagle się ze snu zbudziła
I poszła zapytać do matki: co znaczy Sen dziwny o takiej przygodzie?
A matka z uśmiechem swej córce tłómaczy, Że marzyć nie trzeba w ogrodzie.