Matka (Gorki, 1946)/Część druga/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Matka |
Wydawca | Spółdzielnia Wydawnicza "Książka" |
Data wyd. | 1946 |
Druk | Zakłady Graficzne "Książka" |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Halina Górska |
Tytuł orygin. | Мать |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
W niedzielę żegnając się z Pawłem w kancelarii więziennej, poczuła w ręku maleńką papierową kulkę. Wzdrygnęła się, jak gdyby ta kulka sparzyła skórę jej dłoni i spojrzała w twarz syna, a w oczach jej była prośba i pytanie. Ale nie wyczytała odpowiedzi. Niebieskie oczy Pawła uśmiechały się zwykłym, znanym jej uśmiechem, spokojnym i stanowczym.
— Żegnaj! — powiedziała wzdychając.
Syn wyciągnął do niej znowu rękę. Twarz jego drgnęła. Wyraz jej złagodniał, stał się czuły i miękki
— Żegnaj, matko!
Czekała nie wypuszczając jego ręki.
— Nie martw się i nie gniewaj! — powiedział.
Te słowa i uparta zmarszczka na jego czole odpowiedziały jej.
— No, co ty? — wyjąkała spuściwszy głowę. — Co tam...
I wyszła pośpiesznie nie spojrzawszy na niego, żeby łzy w oczach i drżące usta nie zdradziły jej uczuć. Po drodze zdawało się jej, że ręka, w której ściskała mocno odpowiedź syna, ciągnie ją i boli, i cała stała się ciężka, jak od uderzenia w ramię. W domu wsunęła karteczkę w dłoń Mikołaja, stanęła przed nim oczekując aż rozprostuje mocno zwinięty papierek i znowu odczuła drżenie nadziei. Ale Mikołaj powiedział:
— Oczywiście! Oto co pisze: „Nie uciekniemy, towarzysze, nie możemy. Nikt z nas. Stracilibyśmy szacunek dla siebie. Zwróćcie uwagę na niedawno aresztowanego chłopa. Zasłużył na wasze starania, wart jest zachodu. Tutaj jest mu zbyt ciężko. Codzienne starcia z władzami. Był już dobę w ciemnicy. Zamęczą go. Wszyscy prosimy o niego. Pocieszcie i przygarnijcie moją matkę. Opowiedzcie jej, cna wszystko zrozumie“.
Matka podniosła głowę i cicho, głosem, który załamał się nagle, powiedziała:
— No i cóż tu jest do opowiadania? Rozumiem!
Mikołaj odwrócił się pośpiesznie, wyjął chustkę, wytarł głośno nos i mruknął:
— Nabawiłem się kataru, widzicie...
Po czym zakrył oczy rękami, żeby poprawić okulary, i ciągnął dalej chodząc po pokoju:
— Widzicie — i tak byśmy nie zdążyli...
— To nic, niech go sądzą! — powiedziała ściągając brwi matka, a serce jej napełniła mglista tęsknota.
— Otrzymałem list od towarzysza z Petersburga...
— Przecież i z Sybiru może uciec... Może?
— Oczywiście! Towarzysz pisze — sprawę wkrótce wyznaczą, wyrok jest z góry postanowiony — wszystkich na zesłanie! Widzicie? Te nędzne łotrzyki zmieniają swój sąd w niesmaczną komedię. Rozumiecie — wyrok jest postanowiony w Petersburgu przed rozprawą...
— Zostawcie to, Mikołaju Iwanowiczu! — powiedziała stanowczo matka. — Nie trzeba mnie pocieszać, nie trzeba mi objaśniać. Pawełek nie zrobi nic złego i nadaremnie nie będzie męczył ani siebie, ani innych! I kocha mnie — tak! Widzicie — myśli o mnie. Wyjaśnijcie jej, pisze, pocieszcie, co?...
Serce jej biło pośpiesznie, w głowie kręciło się ze wzruszenia.
— Wasz syn jest wspaniałym człowiekiem! — zawołał Mikołaj nienaturalnie głośno. — Mam dla niego wielki szacunek!
— Wiecie — pomyślmy o Rybinie! — zaproponowała.
Pragnęła robić coś natychmiast, iść dokądś, chodzić aż do zmęczenia.
— Tak — dobrze! — powiedział Mikołaj chodząc po pokoju. — Trzeba by Saszę...
— Ona przyjdzie! Przychodzi zawsze wtedy, gdy idę na widzenie z Pawełkiem...
Mikołaj spuścił głowę w zamyśleniu, przygryzł wargi i, kręcąc bródkę, usiadł koło matki.
— Szkoda, że nie ma siostry...
— Dobrze by było urządzić to teraz, póki Pawełek tam jest... Sprawi mu to przyjemność! — mówiła matka.
Milczeli chwilę. Nagle matka powiedziała powoli i cicho:
— Nie rozumiem — dlaczego on nie chce?...
Mikołaj zerwał się, ale w tej samej chwili rozległ się dzwonek.
Spojrzeli jednocześnie po sobie.
— To — Sasza — hm! — cichutko powiedział Mikołaj.
— Jak to jej powiedzieć? — także cicho zapytała matka.
— T-a-a-k... wiecie...
— Bardzo mi jej żal...
Dzwonek zabrzmiał ciszej, jak gdyby człowiek za drzwiami nie mógł się zdecydować. Mikołaj i matka wstali i poszli razem, ale przed drzwiami do kuchni Mikołaj cofnął się i powiedział:
— Lepiej — wy...
— Nie zgadza się? — twardo zapytała dziewczyna, gdy matka otworzyła jej drzwi.
— Nie.
— Wiedziałam! — powiedziała z prostotą Sasza, ale twarz jej pobladła.
Rozpięła guziki płaszcza, znowu zapięła dwa, spróbowała go zdjąć, a gdy się to jej nie powiodło, powiedziała:
— Deszcz, wiatr — obrzydliwie! Zdrów?
— Tak.
— Zdrów i wesół... — półgłosem powtórzyła Sasza oglądając swoją rękę.
— Pisze, żeby oswobodzić Rybina! — zakomunikowała matka nie patrząc na dziewczynę.
— Tak? Zdaje mi się, że powinniśmy wykorzystać ten plan — powoli powiedziała dziewczyna.
— Ja też tak sądzę! — odezwał się Mikołaj ukazując się we drzwiach. — Dzień dobry, Sasza!
Dziewczyna zapytała wyciągając do niego rękę:
— O co właściwie idzie? Wszyscy są zgodni, że plan jest dobry?
— A kto organizuje? Wszyscy są zajęci...
— Powierzcie to mnie! — szybko powiedziała Sasza powstając. — Ja mam czas!
— Dobrze — bierzcie to! Ale trzeba zapytać innych...
— Dobrze, zapytam! Pójdę zaraz..
I znowu zaczęła zapinać guziki płaszcza szybkimi ruchami szczupłych palców.
— Odpocznijcie trochę! — — zaproponowała matka.
Uśmiechnęła się łagodnie i odpowiedziała miękko:
— Nie niepokójcie się o mnie, nie zmęczyłam się...
I uścisnąwszy w milczeniu ich ręce, odeszła, już znowu chłodna i surowa jak zawsze.
Matka i Mikołaj podeszli do okna i patrzyli, jak dziewczyna przeszła przez podwórze i znikła w bramie. Mikołaj poświstując cicho, usiadł przy stole i zaczął coś pisać.
— Zajmie się tą sprawą i będzie jej lżej — powiedziała matka cicho i z zadumą.
— Tak, oczywiście! — odezwał się Mikołaj i, zwracając się do matki z dobrym uśmiechem na twarzy, zapytał:
— A was, Niłowna, ominął ten kielich goryczy — nie zaznaliście tęsknoty za kochanym człowiekiem?
— Ech! — zawołała machnąwszy ręką matka. — Jaka tam tęsknota! Bałam się tylko, żeby za tego czy innego nie wydali za mąż.
— I nikt s:ę wam nie podobał? Pomyślała i odpowiedziała:
— Nie pamiętam, mój drogi. Nie może być, żeby nikt się nie podobał... Pewnie ktoś się podobał, ale — nie pamiętam!
Popatrzyła na niego i dodała z prostotą i ze spokojnym smutkiem:
— Bardzo mnie mąż bił i wszystko, co było przed nim, zatarło mi się jakoś w pamięci.
Odwrócił się do stołu, a matka na minutę wyszła z pokoju. Gdy wróciła, Mikołaj spoglądając na nią serdecznie, przemówił znowu, jak gdyby delikatnie i miłośnie gładził słowami swoje wspomnienia:
— A moja historia jest, wiecie, taka sama jak historia Saszy! Kochałem — niezwykły był z niej człowiek, cudowny. Miałem dwadzieścia lat, gdy ją spotkałem i pokochałem i, prawdę mówiąc, kocham ją dotychczas! Kocham zawsze tak samo — całym, pełnym wdzięczności sercem i na zawsze.
Stojąc obok niego, matka widziała jego oczy rozjaśnione ciepłym i jasnym światłem. Podłożywszy ręce pod odrzuconą na oparcie krzesła głowę, Mikołaj patrzył gdzieś w dal i całe jego chude i długie, ale silne ciało, zdawało się prężyć naprzód, niby łodyga rośliny ku słońcu.
— No więc cóż? Ożeńcie się z nią! — poradziła matka.
— O! Już piąty rok jak wyszła za mąż...
— A dlaczegóż — przedtem?
Zastanowił się i odpowiedział:
— Widzicie, tak jakoś zawsze wypadało, że ja na wolności, to ona w więzieniu, ona na wolności, to ja w więzieniu, albo na zesłaniu. Bardzo to było naprawdę podobne do położenia Saszy. W końcu zesłali ją na dziesięć lat na Sybir, strasznie daleko. Chciałem nawet jechać tam za nią, ale wstydziliśmy się — i ona, i ja. I tam spotkała innego człowieka — towarzysz, bardzo dobry chłopak. Potem uciekli razem, a teraz mieszkają za granicą, tak...
Mikołaj skończył mówić, zdjął okulary, przetarł je, popatrzył pod światło na szkła i znowu zaczął je wycierać.
— Ach, mój drogi! — zawołała serdecznie matka kiwając głową. Było jej żal Mikołaja, ale jednocześnie coś w nim zmuszało ją do ciepłego, macierzyńskiego uśmiechu. A. Mikołaj zmienił pozycję, wziął znowu do ręki pióro i mówił machając nim w takt swoich słów:
— Zycie rodzinne obniża energię rewolucjonisty, zawsze obniża! Dzieci, konieczność zabezpieczenia rodziny i poświęcenia dużej ilości czasu pracy dla chleba. A rewolucjonista powinien rozwijać nieustannie swoją energię, coraz głębiej i szerzej. Czasy wymagają tego. Powinniśmy iść zawsze na czele wszystkich, ponieważ jesteśmy pracownikami, powołanymi przez historię do zburzenia starego świata i stworzenia nowego życia. A jeśli pozostajemy w tyle poddając się umęczeniu albo pozwalając się skusić bliskiej możliwości małego zwycięstwa — to źle, to prawie zdrada sprawy! Nie ma nikogo, z kim moglibyśmy iść w jednym szeregu nie skaziwszy naszej wiary. Nie powinniśmy nigdy zapominać, że naszym zadaniem nie są małe zdobycze, ale całkowite zwycięstwo.
Głos jego zabrzmiał mocniej, twarz pobladła, w oczach zapłonęła jego zwykła, opanowana i zawsze jednakowa siła. Ktoś zadzwonił mocno przerwawszy mu w pół słowa — to przyszła Ludmiła w lekkim, nieodpowiednim do pory roku, płaszczu, z czerwonymi od mrozu policzkami.
— Rozprawa wyznaczona za tydzień — powiedziała gniewnym głosem zdejmując podarte kalosze.
— Czy to pewne? — zawołał Mikołaj z pokoju.
Matka szybko podeszła do niego nie zdając sobie sprawy z tego, czy to przestrach, czy radość są powodem jej wzburzenia. Ludmiła idąc z nią, mówiła z ironią swoim niskim głosem:
— Pewne! W sądzie zupełnie otwarcie mówią, że wyrok jest już gotowy. Ale co to znaczy? Czyżby rząd obawiał się, że jego urzędnicy zbyt łagodnie odniosą się do jego wrogów? Tak długo i tak gorliwie deprawowali swoich pachołków, a teraz jeszcze nie są pewni ich służalczej podłości?...
Ludmiła usiadła na kanapie rozcierając chude policzki rękami. W jej matowych oczach błyszczała pogarda, głos drżał coraz większym gniewem.
— Niepotrzebna strata amunicji, Ludmiło! — powiedział Uspokajająco Mikołaj. — Przecież oni i tak was nie słyszą...
Matka słuchała jej z naprężeniem, ale nic nie rozumiała mimo woli powtarzając w myśli wciąż te same słowa:
— Sąd — za tydzień sąd!
Poczuła nagle zbliżanie się czegoś nieubłaganego i nieludzko surowego.