Mgła (Unamuno)/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mgła |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | Niebla |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po kilku dniach August zadzwonił do mieszkania don Firmina i donia Ermelindy, Służąca poprosiła go, aby poczekał w salonie. „Pójdę zawiadomić państwa“.
August pozostał sam; czuł wokół siebie pustkę, a na piersiach ciężar nieznośny. Usiadł; po chwili, ujrzawszy na ścianie portret Eugenji, zerwał się na równe nogi. Zaczął walczyć z owładającą go coraz bardziej chęcią ucieczki. Gdy usłyszał ciche i lekkie kroki, miał wrażenie, że lodowaty sztylet przechodzi mu przez piersi, że gęsty tuman mgły opada mu na głowę. Drzwi otworzyły się i na progu salonu stanęła Eugenja. Biedny August oparł się o poręcz fotelu. Eugenja, ujrzawszy jego trupio-siną bladość, stanęła niezdecydowana na środku pokoju, później, zbliżając się do niego, rzekła głuchym głosem:
— Co panu? Czy pan się źle czuje?
— Nie... nic... głupstwo!
— Może panu czego potrzeba?
— Szklankę wody, jeśli łaska!
Eugenja wyszła i wróciła po chwili z szklanką w ręce. Gdy szklanka przeszła do rąk Augusta, wydawało się, że cała jej zawartość znajdzie się na podłodze. August wychylił wodę jednym haustem, zalewając sobie kamizelkę i krawat... Ani na chwilę nie oderwał oczu od oczu Eugenji.
— Jeśli pan sobie życzy, powiem, aby przygotowano panu szklankę herbaty, rumianku, lub lipowego kwiatu. Co się panu stało?
— Nic, nic, panno Eugenjo! Dziękuję za wszystko, dziękuję — rzekł August, wycierając kamizelkę.
— Proszę! Zechce pan spocząć!
Gdy usiedli, Eugenja ciągnęła dalej:
— Spodziewałam się pańskiej wizyty w tych uniach i poleciłam służącej, aby mnie zawiadomiła, gdy pan przyjdzie, nawet gdyby się to stało podczas nieobecności moich wujostwa, którzy przed południem zwykle wychodzą.
Pragnęłam się rozmówić z panem w cztery oczy, bez świadków.
— Och, Eugenjo, Eugenjo!
— Ach, jakiż pan jest afektowany! Nie sądziłam, że pan weźmie to wszystko tak bardzo do serca, don Auguście!... Przeraził mnie pan, gdy tutaj weszłam. Wyglądał pan, jak trup.
— Byłem raczej trupem, niż żywym człowiekiem!
— Musimy wyjaśnić całą sprawę! — Eugenjo — zawołał biedny August i wyciągnął rękę, którą natychmiast ze strachem cofnął.
— Patrząc na pana, widzę, że pan nie jest jeszcze w normalnym stanie. Może więc odłożymy na później naszą przyjacielską rozmowę? I Eugenja wzięła Augusta za rękę, aby zbadać jego puls. Puls walił, jaK szalony. August był czerwony, jak burak. Znikły oczy Eugenji, nie widział już nic, nic, tylko mgłę, czerwono-purpurową mgłę. Zdawało mu się, że lada chwila straci przytomność.
— Proszę mieć litość nademną, Eugenjo... proszę mieć litość nademną.
— Niech się pan uspokoi, don Auguście!
— A więc — proszę mi pozwolić!... i wziął w swe ręce tę zimną, śnieżno-białą dłoń z wysmukłemi palcami, stworzonemi do pieszczenia klawiszy.
— Nie odmawiam...
August podniósł dłoń do ust i pokrył ją pocałunkami, które były niby purpurowe płomienie, gasnące na śnieżnej bieli.
— ...Gdy pan skończy, zaczniemy rozmowę.
— Proszę mnie wysłuchać, Eugenjo.
— Usiądźmy trochę dalej od siebie... i, uwalniając rękę z uścisku, rzekła:
— Nie wiem, jakie nadzieje czynili panu mój wuj i moja ciotka, lecz wydaje mi się, że został pan błędnie poinformowany...
— Jakto?...
— Obowiązkiem ich było powiedzieć panu, że mam narzeczonego!
— Wiem o tem!
— Czy pan słyszał o tem od ciotki?
— Nikt mi nie mówił, a jednak wiem!
— A więc?...
— Ależ Eugenjo, ja nie pragnę niczego, na nic nie czekam, niczego nie żądam. Będę szczęśliwy, jeśli mi pani pozwoli przyjść tu od czasu do czasu, uradować oczy pani widokiem, upoić się tem powietrzem, którem pan oddycha...
— Wszystko to jest dobre, ale w romansach, mówmy konkretnie. Oczywiście, może pan przychodzić tutaj, ilokrotnie pan będzie miał chęć.
Zgadzam się na to, aby pan mnie widywał, rozmawiał ze mną... a nawet całował mnie po rękach... proszę jednak przyjąć do wiadomości, że mam narzeczonego, którego kocham i za którego wyjdę wkrótce zamąż.
— Czy pani go naprawdę kocha?
— Dziwne pytanie!
— A w jaki sposób przekonała się pani, że pani jest naprawdę zakochana?
— Czy pan ma źle w głowie?
— Nie, tylko przypomniało mi się, co mówił mój przyjaciel. Wielu ludziom wydaje się, że kochają, tymczasem nie kochają zupełnie. Poprostu biorą złudzenie za rzeczywistość...
— Pański przyjaciel miał zapewne pana na myśli?
— Tak, mówił o mnie... a później...
— Jeżeli chodzi o pana, to głowę bym dała, że pan nie tyle kocha, ile wmawia w siebie miłość.
— Więc sądzi pani, że ja pani nie kocham? — zawołał August.
— Proszę nie podnosić tak głosu, don Auguście! Pocóż ma służba słyszeć?
— Tak, tak, ciągnął dalej, z coraz większą afektacją w głosie. Są tacy, którzy sądzą, że nie jestem zdolny do prawdziwej miłości!
— Proszę mi wybaczyć na chwilę — przerwała Eugenja, wychodząc. Po chwili wróciła, mówiąc:
— Czy się pan już uspokoił, don Auguście?
— Eugenjo! Eugenjo!
Rozległ się dźwięk dzwonka. Eugenja rzekła: „To napewno moi wujostwo“. Po chwili donia Ermelinda i don Firmin weszli do salonu.
— Pan August przyszedł nas odwiedzić. Dowiedziawszy się, że was niema w domu, chciał odejść, ale go zatrzymałam.
Don Firmin zawołał:
— Przyjdzie czas, gdy przesądy społeczne istnieć przestaną! Jestem przekonany, że kłódki, zatrzaski, łańcuchy, ogniotrwałe kasy, strzegące własności prywatnej, zachęcają tylko złodziejów, a raczej tych, których zwykliśmy nazywać złodziejami. Prawdziwymi złodziejami są bowiem kamienicznicy, obszarnicy, kupcy, rentjerzy.
Człowiek rodzi się dobrym... natura jego jest szlachetna. Dopiero społeczeństwo wypacza jego charakter!
— Zamilcz! — krzyknęła ciotka Ermelinda — przeszkadzasz nam słuchać śpiewu kanarka. Czy pan słyszy, don Auguście? Przecież to delicje prawdziwe! Gdy tylko Eugenja siędzie do fortepianu, Pinchin wpada w natchnienie i poprostu zanosi się śpiewem. Moje gardziołko srebrzyste!
— Nawet zwierzęta domowe noszą piętno naszych wad! — przerwał jej don Firmin. Wydobyliśmy zwierzęta ze świętego stanu natury poto, aby je popsuć i zdeprawować. O ludzkości, ludzkości!
— Czy pan długo czekał na nas, don Auguście? — zapytała ciotka.
— Czas zbiegł mi tak szybko!
— Pan August, dzięki Bogu, przyszedł już do siebie po chwilowej niedyspozycji — wtrąciła Eugenja.
— Mój Boże! Co się panu stało? Chyba nic groźnego?
— Głupstwo, proszę pani! Nie warto mówić!
— Teraz pożegnam pana — rzekła Eugenja, wyciągając do Augusta ręikę. Jestem bardzo zajęta!
— A więc jak tam idą nasze sprawy? — zapytała Augusta, Ermelinda po wyjściu Eugenji.
— Jakie sprawy?
— Sprawy podboju serduszka!
— Źle, bardzo źle! Oznajmiła mi, że ma narzeczonego, za którego chce wyjść za mąż.
— A widzisz, Ermeldino, mówiłem ci, mówiłem!
— Nie, nie, to się nigdy nie stanie! To całe narzeczeństwo, jest prawdziwem szaleństwem, don Auguście, szaleństwem!...
— Jednak, proszę pani, jeżeli panna Eugenja go kocha?
— Z ust mi pan wyjął te słowa! — krzyknął don Firmin. Wolność, święta wolność! Wolny wybór!!
— Nie, po stokroć nie! Ta smarkata nie wie, co robi! Nie wolno przecież odrzucać takiej partji jak pan, don Auguście!
— Nie wolno również łamać woli takiej kobiecie, jak panna Eugenja, proszę pani! Chodzi tutaj o jej szczęście, i to jej szczęście powinniśmy przedewszystkiem mieć na względzie, a nawet poświęcić się, jeśli zajdzie potrzeba!
— Pan ma się poświęcać, pan, don Auguście?
— Ja, także i ja, proszę pani! Jestem gotów ponieść ofiarę dla szczęścia panny Eugenji, ponieważ moje szczęście polega na tem, aby ją widzieć szczęśliwą!
— Brawo! — zawołał wujaszek, brawo, brawo! Oto bohater! Oto anarchista... mistyczny!
— Ja anarchistą? — zapytał August.
— Tak, anarchistą. Ponieważ mój anarchizm trzeba rozumieć w ten sposób, że każdy powinien poświęcać się dla innych, i czuć się szczęśliwy, przynosząc szczęście innym, tak, aby...
— Tymczasem, czujesz się niebywale szczęśliwy, Firminie, gdy ci podadzą ser po obiedzie z dziesięciominutowem opóźnieniem — nieprawdaż?
— Wiesz przecież dobrze, Ermelindo, że mój anarchizm jest teoretyczny. Czynię wysiłki, aby zbliżyć się do doskonałości... ale...
— Szczęście istnieje także tylko w teorji — wykrzyknął August. Postanowiłem poświęcić się dla Eugenji. Zdolny będę do bohaterskiego czynu!
— Jakiego czynu?
— Czy mi pani nie mówiła, że dom, który panna Eugenja otrzymała w spadku, jest obciążony hipoteką?
— Tak, proszę pana!
— A więc wiem już, co mi uczynić należy!
I August skierował się ku drzwiom.
— Lecz, don Auguście!
August uczuł się zdolny do najbardziej bohaterskich poświęceń. Teraz przekonają się, czy kocha tylko głową, czy także i sercem.
— Eugenja zbudziła mnie do życia, do prawdziwego życia, proszę pani! I za to winienem jej dozgonną wdzięczność. Żegnam państwa!
I wyszedł z wyrazem dostojeństwa na obliczu. Jeszcze nie zdążył zamknąć drzwi, gdy rozległ się bolesny okrzyk Ermelindy: „Cóż to za straszna dziewczyna, mój Boże, co to za straszna dziewczyna!“