<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Po kilku dniach Liduvina zawiadomiła Augusta, że jakaś młoda panna chce się z nim widzieć.
— Młoda panna?— To napewno ona!... ta pianistka!!!
— Eugenja?
— Tak, Eugenja! Widać i ona ma źle w głowie!
August trząsł się jak w febrze. Wstał z łóżka i ubrał się pospiesznie. Przygotowany był na wszystko. — „Wiem już, Auguście — rzekła Eugenja lodowatym głosem — że pan odkupił sumę hipoteczną od mego wierzyciela...“
— Tak, muszę przyznać...
— Jakiem prawem pan to uczynił?
— Prawem, które przysługuje, o ile się nie mylę, każdemu. Każdy bowiem może kupować to, co mu się podoba i co jest na sprzedaż.
— Pytam się: dlaczego pan to zrobił?
— Nie mogłem znieść dłużej myśli, że zależy pani od człowieka, zupełnie jej obojętnego, od jakiegoś kupczyka, pozbawionego duszy i skrupułów.
— Ponieważ... nie jestem podobno obojętna dla pana, więc pan wolał, abym się uzależniła od niego?
— Jest pani w błędzie! Nie chciałem uzależnić pani od siebie. Ach, nie, nie nigdy! Takie przypuszczenie obraża mnie! Przekona się pani zaraz...
I August, bardzo wzburzony, wyszedł z pokoju.
Po chwili wrócił z pliką papierów pod pachą.
— Oto akta i dokumenty. Niech je pani weźmie i uczyni z niemi, co się pani podoba!
— Jakto?
— Rezygnuję z praw wierzyciela! Po to właśnie kupiłem sumy hipoteczne!
— Sądziłam, że pan chce mnie uzależnić od siebie. Teraz widzę, że rzecz ma się znacznie gorzej.
— Chce pan spekulować na mojej wdzięczności! Chce mnie pan kupić!...
— Eugenjo, Eugenjo!!!
— Chce mnie pan kupić, chce pan, nie tyle kupić moją miłość, ile mnie kupić...
— Eugenjo, Eugenjo!!!
— Nie zdał pan sobie sprawy, że to jest podłość, tak podłość?!
— Eugenjo, błagam, Eugeinjo!!!
— Niech się pan nie zbliża, gdyż nie odpowiadam za siebie!!!
— Oto jestem! Proszę mi napluć w twarz, proszę mnie zwymyślać, obić jak psa, proszę zrobić ze mną, co się pani podoba!!!
— „Nie zasługuje pan nawet na to, aby panu napluć w twarz”! — rzekła Eugenja. Odchodzę! Proszę przyjąć do wiadomości, że nie przyjmę nigdy jałmużny od pana. Będę pracować, zabiję się pracą!
— Mój narzeczony także zacznie pracować. Jakoś sobie radę damy! Z domu mego czynię dla pana w tej chwili podarunek!
— Ależ Eugenjo? Czy ja mam coś przeciwko temu, aby pani wyszła za mąż za swego narzeczonego?
— Jakto? Więc czego pan chce właściwie?
— Nie liczyłem wcale na pani wdzięczność. Nie łudziłem się, że pani zechce zostać moją żoną!
Moje szczęście polega przecież na tem, aby widzieć panią szczęśliwą... szczęśliwą u boku męża, którego pani sobie wybierze!
— Acha, zaczynam rozumieć. Chce pan zagrać rolę męczennika? Proszę sobie zatrzymać dom.
To mój podarunek dla pana.
— Ależ Eugenjo, Eugenjo!!!
— Żegnam pana!
Eugenja wyszła, soiorunowawszy Augusta spojrzeniem.
69 W Auguście zamarły wszystkie władze umysłowe. Kiedy z myśli odwiała się mroczna mgła, wziął kapelusz i laskę i wyszedł, by się błąkać bez celu.
Przechodząc obok kościoła św. Marcina, wstąpił machinalnie do środka. Przed głównym ołtarzem płonęło nikłe światełko lampki oliwnej. Wydawało mu się, że wraz z mrokiem wdycha tradycję, zabalsamowaną w kadzidłach dymu. Prawie poomacku doszedł do ławki. Raczej upadł na nią, niż usiadł. Czuł się zmęczony, ogromnie zmęczony, tak, jakby ten cały ciężar mroku i tradvcji legł mu na piersiach. W głębi kościoła ktoś kasłał. Suchy, urywany kaszel przypomniał Augustowi matkę.
Zamknął oczy i zaczął śnić o tym cichym, rodzinnym domu, gdzie słońce złociło kwiaty, wyhaftowane na firankach. Matka, ubrana w czarną suknię, zbliżyła się do niego cicho i uśmiechnęła się przez łzy. Przeżywał odnowa całe swoje życie: życie synowskie, złączone nierozerwalnie z życiem matki, beztroskie lata, pod skrzydłami jej uczucia i w końcu jej śmierć, śmierć cichą i słodką, gdy zerwała się do lotu, jak ptak, który odlata. Później, przypomniawszy sobie spotkanie z Orfeuszem, zapadł w jakiś dziwny stan. Przed jego duchem, jak na płótnie kinematografu, jęły przechodzić najdziwaczniejsze obrazy. Obok niego ktoś szeptał pacierze. Gdy nieznajomy podniósł się z klęczek, zmierzając ku wyjściu, August poszedł za nim. Przy drzwiach nieznajomy zanurzył palce w kropielnicy, przeżegnał się i wyciągnął do Augusta rękę.
— Don Avito! — zawołał zdziwiony August.
— Tak, to ja, mój drogi!
— Ty tutaj?
— Tak, tutaj! Życie uczy wielu rzeczy a śmierć jeszcze więcej. To większe mistrzynie, niż nauka!
— A cóż się dzieje z aspirantem na genjusza?
Don Avito Carrascal opowiedział Augustowi tragiczną historję[1] swego syna i zakończył konkluzją: „Teraz widzisz mój drogi, jakie drogi przywiodły mnie tutaj“...
August umilkł, spuściwszy oczy. Szli ulicą Alameda.
„Tak Auguście — zaczął odnowa don Avito — tylko od życia można się życia nauczyć, żadna pedagogja tej nauki nie zastąpi — jedynie żyjąc, uczy się żyć, a każdy człowiek, który się rodzi, musi tę naukę zaczynać od a. b. c.
— A praca pokoleń, dziedzictwo wieków?
— Są tylko dwa dziedzictwa: dziedzictwo złudzeń i dziedzictwo bolesnych rozczarowań.
Oba te dziedzictwa istnieją tam, gdzieśmy się spotkali... pod kopułą kościoła. Zapewne i tobie los dał słodycz jakiegoś wielkiego złudzenia i gorycz rozczarowania?
— Dostałem naraz jedno i drugie.
— Tak, tak, jednocześnie... Są to rzeczy nierozłączne. Nadzieja i złudzenie rodzi rozczarowanie i wspomnienie, a rozczarowanie i wspomnienie rodzą z kolei iluzję i nadzieję. Chodzę więc do przybytku wszelkich nadziei i wszelkich rozczarowań: do kościoła.
— A więc jesteś człowiekiem wierzącym?
— Czy ja wiem!?
— Wierzysz, czy nie wierzysz?
— Nie wiem, doprawdy nie wiem: wiem tylko, że się modlę. Nie uprzytamniam sobie nawet, o co proszę w mych modlitwach. Jest wielu takich, jak ja! Schodzimy się w kościele o zmierzchu, aby odmawiać różaniec. Nie znam mych towarzyszy, oni nie wiedzą, kto ja jestem, lecz rozumiemy się i odczuwamy doskonale. Wewnętrzna komuna dusz!
— A twoja żona, Avito?
— Ach, moja żona — zawołał don Avito i w jego oku błysnęła łza, łza tak jasna, jakby ją prześwietlił wewnętrzny blask duchowy. Moja żona?! Do chwili mej strasznej tragedji nie wiedziałem, kogo posiadam, kogo mam przy sobie!
Po samobójstwie Apollodora, podczas tych strasznych nocy bezsennych, zgłębiałem tajemnicę życia, płacząc z głową, opartą na jej ramieniu. Przesuwała dłoń po mem rozpalonem czole i mówiła:
„Moje dziecko! Moje biedne, malutkie dziecko!“ Nigdy nie było w niej tyle macierzyńskiego uczucia, jak w tej chwili. Nie myślałem, wówczas, gdy zostawała matką mego dziecka, że przyjdzie dzień, kiedy się dla mnie matką stanie! Nie znałem mej matki, Auguście! Nie znałem mej matki, nie wiedziałem, co to znaczy mieć matkę, aż do tej chwili, gdy moja żona po stracie syna...
...Ty znałeś swoją matkę, szlachetną, dobrą donia Soledad. Dlatego też powinieneś się ożenić!
— Miałem matkę, Avito, ale straciłem ją i tam, w kościele myślałem właśnie o niej.
— Jeżeli ją chcesz odnaleźć, ożeń się Auguście!
— Przecież w mojej żonie nie odnajdą mej matki?
— To prawda! Mimo to, ożeń się!
— A jak mam szukać żony? — zapytał August z wymuszonym uśmiechem, przypominając sobie teorje don Avita. Jak? Indukcyjnie, czy dedukcyjnie?
— Zostaw te żarty, Auguście! Nie przypominaj mi mojej strasznej tragedji... Jeśli chcesz, to ci powiem: Ożeń się intuicyjnie.
— A jeżeli kobieta, którą kocham, nie chce mnie?
— Ożeń się z kobietą, która cię będzie kochała, ożeń się z nią, nawet, gdybyś jej nie kochał. Lepiej żenić się, będąc zdobyty przez miłość kobiety, niż żenić się po to, aby tę miłość zdobywać. Znajdź kobietę, która cię kocha!
Obraz małej praczki, Rosario przemknął Augustowi przez myśl.
August rozstał się z don Avito i podążył do kasyna. Chciał rozerwać swe myśli przy partji szachów z Wiktorem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.
  1. Historja ta opowiedziana jest w książce Unamuna: „Amor y pedagogia“.