Miłość Sulamity/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miłość Sulamity |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1911 |
Druk | W. Poturalski |
Miejsce wyd. | Kraków, Warszawa |
Tłumacz | Edmund Jezierski |
Tytuł orygin. | Суламифь |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Siedm dni minęło od chwili, kiedy Salomon — poeta, mędrzec i król — wprowadził w podwoje swego pałacu biedną dziewczynę, którą spotkał o świcie w winnicy. Przez siedm dni napawał się król jej miłością i nie mógł się nasycić. I wielka radość opromieniała twarz jego, niby pozłota słoneczna...
Nadeszły jasne, ciepłe, noce księżycowe, rozkoszne noce miłości. Na łożu ze skór tygrysich leżała obnażona Sulamit, zaś król, siedząc na posadzce u jej stóp, napełniał swój drogocenny kubek złocistem winem z Mareotisu i pił zdrowie swej oblubienicy, weseląc się całym sercem i opowiadając jej mądre opowieści z zamierzchłych czasów.
Dłoń Sulamity spoczywała wtedy na jego głowie, gładząc jego falujące czarne włosy.
— Powiedz mi. królu mój — zagadnęła razu pewnego Sulamit — czy nie dziwi cię to, żem cię pokochała tak naraz? Przypominam sobie teraz wszystko, i zdaje mi się, żem już wtedy należała do ciebie, kiedym jeszcze nie miała możności oprzeć się, a słyszałam tylko twój głos. Serce moje zadrżało w tej chwili i otwarło się na twe spotkanie, jak otwiera się kwiatuszek w noc letnią od powiewu wiatru z południa. Czemuś tak zniewolił mnie sobie, oblubieńcze mój?
A król, chyląc się cicho głową ku delikatnym kolanom Sulamity, uśmiechnął się łagodnie i odparł:
— Tysiące kobiet przed tobą, o cudna moja, zadawały swym umiłowanym to pytanie i przez setki wieków po tobie zapytywać będą one o to swych lubych. Trzy rzeczy są w świecie niezrozumiałe dla mnie a i czwartej też nie pojmuję: biegu orła po niebie, żmii po skale, okrętu po morzu i pociągu mężczyzny do serca kobiety. Nie jest to moja mądrość, Sulamito, są to słowa Ahura, syna Iakeyasza, posłyszane odeń przez uczniów. Ale oddajmy hołd i cudzej mądrości.
— Tak — rzekła Sulamit w zamyśleniu — może to i prawda, że człowiek nigdy nie pojmie tego. Dziś w czasie uczty na piersiach moich leżała przewonna wiązanka stakti. Aleś ty wyszedł zza stołu, przeto kwiaty moje przestały pachnąć. Zdaje mi się, że ciebie, o królu, winny kochać kobiety i mężowie; zwierzęta i kwiaty nawet! Nieraz myślę i nie mogę tego zrozumieć: jak można kochać kogokolwiek, prócz ciebie?
— I prócz ciebie, prócz ciebie, Sulamito! Co godzina składam dzięki Jehowie, że posłał mi ciebie na mojej drodze.
— Pamiętam. Siedziałam na głazie przymurka, a tyś położył swą rękę na moją. Ogień pobiegł żyłami mojemi i w głowie doznałam zamętu. Powiedziałam sobie: Oto kto jest mym panem, oto kto jest mym królem!
— Pamiętam, Sulamito, jakeś obróciła się na moje wołanie. Pod cienką szatką zobaczyłem wtedy twe ciało, twe przepiękne ciało, które miłuję jak Boga. Kocham je, pokryte puszkiem złocistym, jakby na niem słońce pozostawiło swój całunek. Kształtnaś jest, niby klacz młoda przy rydwanie faraonowym, pięknaś jest jako rydwan Amiknodawa. Oczy twe, jak dwie gołębice, które siadły u źródła wód.
— O, luby, niepokoją mnie słowa twoje. Obejmuje mnie słodko twa ręka. O, królu mój, nogi twe, niby kolumny z marmuru. Brzuch twój niby wór pszenicy, ozdobiony liijami.
Opromienieni, skąpani w milczącem świetle księżyca zapomnieli o czasie, o miejscu i oto mijały godziny, a oni ze zdumieniem postrzegli, że do zakratowanych okien komnaty zagląda różowy świt.
Razu pewnego rzekła Sulamit:
— Przecieżeś znał, o luby mój, niezliczoną moc niewiast i dziewic, a wszystkie one były najpiękniejszemi niewiastami na ziemi. Tedy wstyd mnie ogarnia, kiedy myślę o sobie, prostej, nieuczonej dziewczynie i o mem biednem ciele, ogorzałem od słońca.
Natenczas, chyląc się ustami do ust jej, mówił król, pełen miłości i wdzięczności.
— Tyś jest królową — Sulamit. Urodziłaś się na prawdziwą królowę. Jesteś śmiała i szczodrą w miłości. Mam siedmset żon i trzysta nałożnic, zaś dziewic znałem bez liku, aleś ty moja jedna, jedyna, luba mi i najpiękniejsza z niewiast. Znalazłem cię podobnie, jak nurek, który w zatoce Perskiej napełnia mnóstwo koszy pustemi muszlami i perłami małej wąrtości, zanim nie wydobędzie z dna morskiego perły, godnej być ozdobą korony królewskiej. O, dziecię moje, po tysiąckroć może kochać się człowiek, ale kocha raz tylko. Krocie — krocie ludzi mniema, iż się kochają, ale tylko dwojga z nich posyła Jehowa miłość. To też kiedyś oddała mi się tam, między cyprysami, pod dachem z cedrów, na łożu z zieleni, tom z całej duszy dziękował Bogu, za Jego ku mnie łaskawość.
Kiedyindziej znów pytała Sulamit:
— Wiem, że wszystkie one kochały cię dlatego, że nie można cię nie kochać. Królowa Saus przybywała ku tobie ze swej krainy. Powiadają, iż była ona mędrszą i piękniejszą od wszystkich niewiast, jakie kiedykolwiek były na ziemi. Jak we śnie przypominam sobie jej karawany. Nie wiem dlaczego, ale od najwcześniejszego dzieciństwa coś ciągnęło mię do rydwanów dostojników. Miałam wtedy, może siedm, może ośm lat; pamiętam wielbłądy w złocistej uprzęży, pokryty czaprakami purpurowymi, uginające się pod ciężkiem brzemieniem; pamiętam muły ze złotemi brzękadełkami między nogam i; pamiętam zabawne małpy w srebrnych klatkach i cudowne pawie. Mnóstwo sług szło przyodzianych w białe i niebieskie szaty; prowadzili oni oswojone tygrysy i borsuki na czerwonych wstęgach. Miałam wtedy zaledwie ośm lat...
— O, dziecię, tyś miało wtedy zaledwie ośm lat... — rzekł tęsknie Salomon.
— I kochałeś ją bardziej, niż mnie, Salomonie? Opowiedz mi o niej cokolwiek.
I opowiedział jej wszystko Salomon o tej przedziwnej kobiecie. Nasłuchawszy się wiele o mądrości i urodzie króla Izraelskiego, przybyła ona ku niemu ze swej krainy z bogatemi darami, pragnąc poznać jego rozum i zdobyć władzę nad jego sercem. Była to wspaniała czterdziestoletnia kobieta, niestety, poczynająca już więdnąć. Ale za pomocą tajemnych i cudownych środków osiągała to, że starzejące się jej ciało stawało się kształtnem i giętkiem jak u dzieweczki, a twarz jej miała wyraz strasznego, nieludzkiego piękna. Tylko mądrość jej była pospolitą mądrością ludzką i na domiar małostkową mądrością kobiety.
Pragnąc wypróbować króla za pomocą zagadek, posłała ona ku niemu pierwotnie pięćdziesiąt pacholąt w najwcześniejszym wieku oraz pięćdziesiąt dziewczynek; wszystkie były tak pomysłowo ubrane w jednakowe szatki, że najprzebieglejsze oko nie rozpoznałoby ich płci. „Nazwę cię mądrym królu — rzekła Balkis — jeśli powiesz mi, które z nich jest płci męskiej a które niewieściej“.
Ale król rozśmiał się i rozkazał każdemu i każdej z przysłanych podać kolejno srebrną misę i srebrny dzbanek do mycia. I podczas, gdy chłopcy śmiało pluskali w wodzie rękoma i rzucali ją sobie garściami w twarz, mocno wycierając skórę, dziewczęta poczynały sobie tak, jak zazwyczaj postępują kobiety przy myciu się. Nacierały one delikatnie i starannie wodą każdą z rąk, przybliżając je do oczu.
Tak prosto rozwiązał król pierwszą zagadkę Balkis-Makedy.
Następnie przysłała Salomonowi wielki szafir, wielkości orzecha laskowego. W kamieniu tym było cieniutkie, bardzo nieznaczne pęknięcie, które wąziutkim o tworem prześwidrowywało nawskroś cały kamień. Trzeba było przewlec przez ten kamień nić jedwabną. Przeto mądry król wpuścił w otwór czerwia jedwabistego, który przeszedłszy nawskróś, pozostawił jako swój ślad cieniuteńką nić pajęczą.
Przysłała także Balkis-Makeda królowi Salomonowi drogocenny kubek z rzeźbionego sardonyksu, wspaniałej artystycznej roboty. — Ten kubek będzie twoim — kazała powiedzieć królowi — jeśli go napełnisz wilgocią, wziętą ani z nieba ani z ziemi. — Salomon zaś napełnił naczynie pianą, którą wyrzucał z pyska koń zmordowany i rozkazał odnieść królowej.
Wiele podobnych do tych zagadek przekładała królowa Salomonowi, lecz nie zdołała obniżyć jego mądrości, jak nie zdołała wszystkiemi czarami nocnej lubieżności przykuć do siebie jego miłości. A kiedy wreszcie uprzykszyła się Salomonowi, ten okrutnie, boleśnie wydrwił ją.
Wszystkim było wiadomo, że królowa Saus nikomu nigdy nie pokazywała swych nóg i dlatego nosiła długi do ziemi strój. Nawet w godziny pieszczot miłosnych miała nogi szczelnie okryte ubraniem. Wiele dziwnych i śmiesznych legend powstało na ten temat.
Jedni zapewniali, że królowa ma kozie nogi, porosłe szerścią; inni zaklinali się, że zamiast stóp ma błoniaste, gęsie łapy. I nawet opowiadali o tem, że matka królowej Balkis razu pewnego po kąpieli usiadła na piasku, gdzie dopiero co pozostawił swe nasienie pewien bóg, na krótki czas przemieniony w gąsiora i że wskutek tego zbiegu okoliczności wydała na świat przepiękną królowę Saus.
I oto rozkazał dnia pewnego Salomon urządzić w jednym ze swych pokoi przejrzystą kryształową podłogę z pustą przestrzenią pod nią, dokąd nalano wodę i puszczono żywe ryby. Wszystko to wykonano tak misternie, że nie uprzedzony człowiek w żaden sposób nie zauważyłby szkła i przysiągłby, że ma przed sobą basen z czystą świeżą wodą.
A kiedy wszystko było gotowe, to zwołał Salomon przybyłą w gościnę królowę na wizytę. Otoczona przepyszną świtą, kroczy ona przez pokoje Domu Libańskiego i dochodzi wreszcie do fałszywego basenu. Na drugim jego końcu siedzi król, lśniący złotem i drogimi kamieniami, i wita ją spojrzeniem czarnych oczu. Drzwi otwierają się przed królową i ta robi krok naprzód, naraz wydaje okrzyk i...
Sulamit śmieje się radosnym, dziecięcym śmiechem i klaszcze w ręce.
— Nachyla się i podnosi suknię? — pyta Sulamit.
— Tak, moja luba, królowa ta postępuje w ten sam sposób, w jaki postąpiłaby każda z niewiast. Podnosi do góry kraj swojej sukni i chociaż to trwało zaledwie jeden moment, alem ja i mój dwór cały ujrzeli, że przepiękna królowa Saus, Balkis-Makeda, ma pospolite ludzkie nogi, nadomiar krzywe i obrosłe gęstemi włosami. Nazajutrz po tem, wyruszyła w drogę, nie pożegnawszy się ze mną i odjechała ze swym wspaniałym karawanem. Nie chciałem jej dotknąć. Wysłałem w jej ślady gońca zaufanego, któremu kazałem oddać królowej wiązankę rzadkiej trawy górskiej — najlepszy środek na wyniszczenie włosów na ciele... Ale ta wróciła mi z powrotem głowę gońca mego w worku z drogiej tkaniny.
Opowiedział również król Salomon oblubienicy swej wiele, bardzo wiele ze swego życia, czego nie dowiedział się nikt z żyjących i co zaniosła wraz z sobą Sulamit do grobu. Mówił jej o długich i ciężkich latach tułactwa, kiedy, ratując się przed gniewem swych braci, przed zawiścią Absalona i zazdrością Adonjasza, zmuszony był pod cudzem nazwiskiem ukrywać się w obcej ziemi, znosząc straszną biedę i niedostatek. Opowiedział jej o tem, jak po dalekiej nieznanej krainie, kiedy stał na rynku w oczekiwaniu, że zostanie wynajęty przecież do pracy, podszedł doń kucharz królewski i rzekł:
— Cudzoziemcze, pomóż mi donieść ten kosz z rybami do pałacu.
Wkrótce dla rozumu swego i umiejętności obchodzenia się ze wszystkiem Salomon tak spodobał się dworzanom, że z ostał przez nich wyróżniony, a gdy starszy kuchmistrz zmarł, on objął jego miejsce. Dalej mówił Salomon o tem, jak jedynaczka królewska, prześliczna, młoda dziewczyna zakochała się potajemnie w nowym kucharzu, wyznała mu mimowoli miłość i jak razu pewnego uciekli razem z pałacu, poczem zostali schwytani i przyprowadzeni z powrotem, jak skazany został Salomon na śmierć i jak cudem tylko zbiegł z więzienia.
Chciwie słuchała go Sulamit, a kiedy umilkł, to wśród ciszy nocnej zwarły się ich usta, splotły ręce, zetknęły piersi. A kiedy nadszedł poranek, i ciało Sulamity stało się różowe, jak piana, i miłosne znużenie otoczyło niebieskimi cieniami jej przepiękne oczy, ta mówiła z czułym uśmiechem:
— Ośwież mnie jabłkam i, pokrzep mnie winem, albowiem omdlewam z miłości...