Milijonery/Tom II/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Milijonery
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1852
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


ROZDZIAŁ IX.

Florestan de Saint-Herem wymówił te słowa: Jestem zrujnowany! z taką szczerością i obojętnością, że pani Zomałow z największém zdumieniem spojrzała na niego; nie chciała ona wierzyć słowom jego. Dla téj przyczyny, powtórzyła:
— Jakto, pan jesteś....
— Zrujnowany, pani, zupełnie zrujnowany! Rzecz to była bardzo prosta. Pięć lat temu, mój wuj, człowiek prawdziwie święty, zostawił mi około pięciu milijonów majątku; wydałem je i oprócz tego jeszcze milijon ośmkroć sto tysięcy franków winien jestem ludziom; dług ten zostanie pokryty ze sprzedaży tego pałacu, jego ruchomości, sreber i tym podobnych rzeczy, i pozostanie mi może ze sto tysięcy franków, z któremi udam się w jakie przyjemne ustronie i tam zostanę sobie, czém... oto pasterzem. Zachwycający to kontrast, zwłaszcza, w porównaniu z mojmé dawniejszym życiem. Co to za cudne marzenia o moich przyjaciołach uniosę z sobą w to życie urocze. Pamięć przeszłości, w jakich uroczych przedstawiać mi się będzie barwach. Jakąż to ja posiadałem sławę! Jak to wszystko co było piękne, świetne, zbytkowe, poszukiwane, spływało do jaśniejącego blaskiem koła mojego życia! Czy pani dasz wiarę, że zyskałem sobie europejską sławę z mojéj hojności? Co ja mówię! Wszakże jubiler jeden z Chendernagor przysłał mi raz szablę indyjską, któréj rękojeść była wysadzona kosztownemi kamieniami! Do téj broni był dołączony następujący bilet dziwnego lakonizmu: „Ten pałasz należał do „Tippo Saiba; teraz powinien należeć do pana „Saint-Herem. Szabla ta warta dwadzieścia pięć tysięcy franków, które uiścić należy domowi Rotszylda w Paryżu. — Dwadzieścia pięć tysięcy franków już odebrano.” Tak jest, pani, tak było w, istocie: najrzadsze, najkosztowniejszéj przedmioty sztuki, przysyłano mi bez ceremonii ze wszystkich stron świata; najpiękniejsze konie angielskie, nie czekając mojego przyzwolenia, dostarczano do moich stajen; najdoskonalsze wina ze wszystkich okolic świata napływały do moich piwnic; najznakomitsi kuchmistrze ubiegali się o zaszczyt służenia w moim domu; i słynny doktor Gasterini.... czy pani go znasz?
— Któżby nie słyszał o tym najwybredniejszym gastronomie całego świata!
— Otóż pani, ten wielki człowiek powiedział otwarcie, że u mnie jadł tak dobry obiad jak u siebie samego.... a podobnéj pochwały nie dał nawet Talleyrandowi. Ah! pani, to było piękne życie, życie tak cudne! tak wspaniałe! A kobiéty! Ah! kobiéty!
— Panie....
— Nie obawiaj się pani, ja o kobiétach mówić tylko będę jako o przedmiocie sztuki. Ale szczerze mówiąc, czy i iż może być jaki piękniejszy pozór do hojnéj wspaniałości? To jest tak pięknie stroić, upiększać, otaczać wszystkiemi dziełami kunsztów! Zbytek jest tylko rzeczą dodatnią każdéj kobiéty. To téż, wierzaj mi pani, ja przekonany jestem w duszy, żem mój majątek stracił szlachetnie, wspaniale i mądrze. Nie mogę sobie zarzucić, ani wydatku głupiego, ani żadnego złego czynu, i prawdziwie, z umysłem przejętym najroskoszniejszemi wspomnieniami i z sercem spokojném widzę znikające resztki mego mienia.
Wyraz głosu Horestana tak był szczery, prawda uczuć jego i słów malowała się tek widocznie w pięknéj jego twarzy, że pani Zomałow przekonana o rzeczywistości jego mowy, rzekła:
— Prawdziwie, panie, podobna filozofija uderza mnie nadzwyczajnie. Żeby téż w chwili pożegnania się z tak pięknem życiem nie wyrzec ani jednego słowa goryczy z pańskiéj strony!
— Goryczy, ja! po tylu roskoszach, po takich latach szczęścia? Ah, pani, byłoby to bluźnierstwem.
— Więc pan porzuciłbyś bez żalu, bez jednego westchnienia ten pałac uroczy, i to w chwili, kiedy go dopiéro miałeś zacząć używać?
— Cóż pani chcesz, nie myślałem wcale, ażeby mój upadek był tak bliskim; tydzień temu dopiéro jak mój niegodziwy intendent przedstawił mi cały rachunek: widzisz więc pani, że skwapliwie poddaję się memu losowi. A zresztą, opuszczając ten pałac wzniesiony z takiém zamiłowaniem, jestem jak ów poeta, który napisał ostatni wiersz swego poematu, jak malarz, który nadał ostatnie rysy swemu obrazowi, po czém już im tylko pozostaje nieśmiertelna sława utworzenia arcydzieła. Podobnież i zemną (wybacz pani mojéj próżności artysty); ten pałac pozostanie jakby pomnikiem sztuki i przepychu, i zawsze będzie świątynią zbytku, biesiad, roskoszy, ale co ja mówię, oto pani masz dowód, że sam los zgotował moje przeinaczenie, i byłbym niewdzięcznym gdybym się chciał na niego uskarżać! Wszakże to pani, pani będziesz teraz bóstwem téj świątyni, bo pani kupisz ten dom, nieprawdaż? tylko pani jedna godną jesteś takiego mieszkania!.... nie zaniedbaj pani téj sposobności, bo, nie wiém, czy książę Riancourt powiedział pani, ale on wié o tém, że lord Wilmot usilnie na mnie nalega, ażebym mu go odstąpił. A przykroby mi było uczynić to dla niego: on taki brzydki, jego żona także, jego pięć córek także!.... Osądź pani sama, co to za bóstwa dla takiego pałacu, który, doprawdy, tylko dla pani jest zbudowany. Usłuchaj mnie pani, nabądź go dla siebie, dla miłości sztuki, którą pani tak dobrze oceniać umiész. Tylko, o jednę łaskę prosie panię będę, pozostaw pani w wielkiéj sali portret mojego poczciwego wuja; jest to prześliczny obraz, a jakkolwiek nazwisko Saint-Ramon jest kilka razy w medalijonach umieszczono na fasadzie pałacu, bardzo byłbym szczęśliwy, mogąc pomyśléć, że z wysokości swego marmurowego pomnika stojącego w środkowym salonie pałacu, ten zacny człowiek w kolei wieków przypatrywać, się będzie roskoszom i przyjemnościom, jakich sobie w ciągu całego życia swego odmawiał.
Tu rozmowa hrabiny z Florestanem została przerwaną przez księcia Riancourt. Goście obejrzeli już wszystkie komnaty przeznaczone do przyjmowania, i książę rzekł do pana Saint-Herem.
— Wszystko to mój drogi jest przepyszne i bardzo dobrze pomyślane. Ale milijon ośmkroć się tysięcy franków, ze wszystkiemi ruchomościami i srebrem ma się rozumiéć, to cena niesłychana.
— W téj kwestyi jestem zupełnie bezinteressowny, kochany książę, — odpowiedział Florestan z uśmiechem: te milijon ośmkroć sto tysięcy franków są własnością moich wierzycieli: dla tego téż będę niesłychanie upartym w moich warunkach, zresztą, powiedziałem już panu, że lord Wilmot. przystaje już na tę summę i żąda tylko ażebym jak najprędzéj zawarł z nim układ formalny.
— Dobrze, ale wiém, że ty dla mnie uczynisz to, czegobyś wcale nie uczynił dla lorda Wilmot. No, słuchaj, Saint-Herem, nie bądź tak nieubłaganym, ty mi co opuścisz, i...
— Panie, — rzekła hrabina Zomałow do Florestana, przerywając księciu, — pan de Rianocurt pozwoli mi zapowne żebym interes ten, ja sama załatwiła, dla tego więc biorę ten pałac za cenę jaką mi pan podałeś; jeżeli pan na tém poprzestajesz, daję panu moje słowo, a w zamian swoje dać mi zechcesz.
— Doprawdy, pani, moja szczęśliwa gwiazda nigdy mnie nie opuści! — zawołał Florestan, podając szczerze i otwarcie rękę pani Zomałow, — sprawa nasza już skończona.
— Ależ pani.... — niecierpliwie wtrącił książę Riancourt, zdziwiony i bardzo niezadowolony taką porywczością swéj narzeczonéj, spodziewał się bowiem że uzyska na Florestanie pewne zniżenie ceny, — ale pozwól mi pani... tu idzie o nabycie nieruchomości wartości tak znakomitéj! To niepodobna, ażebyś pani w naszém położeniu, wchodziła w takie układy bez mego przyzwolenia. Zlituj się pani, zaczekaj, dopóki się nie pobierzemy a wtedy....
— Panie de Saint-Herem, masz pan moje słowo, rzekła pani Zomałow, przerywając powtórnie swemu narzeczonemu; — kupno to jest moim osobistym interessem; jutro jeżeli pan pozwolisz, mój plenipotent porozumie się w tym przedmiocie z pańskim intendentem.
— Zgadzam się na wszystko, — odpowiedział Saint-Herem; poczém dodał wesoło zwracając się do pana de Riancourt; — sądzę, że pan mi tego za złe nie weźmie; ale pańska to wina; bo trzeba się było pokazać prawdziwie wielkim panem, a nie targować się jakby kupiec jaki.
W téj chwili, orkiestra, która na czas jakiś umilkła, rozpoczęła nowego kontredansa.
— Pani hrabina raczy mi przebaczyć, że ją teraz opuścić muszę, — rzekł Saint-Herem do pani Zomałow, — lecz zamówiłem do togo kontredansa piękną córkę jednego z moich najlepszych robotników, którzy pracowali nad moim pałacem, czyli raczéj nad pałacem pani hrabinéj. Szczęśliwy jestem, że opuszczając panię, przynajmniéj tą myślą pocieszać się mogę.
I Saint-Herem pożegnawszy z uszanowaniem panię Zomałow, udał się do téj młodéj piękności, którą zaprosił do tańca i bal rozpoczął się na nowo.
— Moja kochana Fedoro, — rzekła księżna która z pewném niepokojem uważała długą rozmowę młodej wdowy z Florestanem, — już jest dosyć późno, a obiecałaś posłowéj Sardyńskiéj, że wcześnie do niéj przybędziesz.
— Pozwól pani powiedziéć sobie, — rzekł także książę Riancourt do swéj narzeczonéj, — że się pani trochę za nadto pokwapiła. Saint-Herem przymuszony jest sprzedać ten pałac dla zapłacenia swych długów, i przy cierpliwości bylibyśmy mogli nabyć go przynajmniéj o pięćdziesiąt tysięcy taniéj, zwłaszcza, gdybyś pani sama tylko o to nalegała; bo są rzeczy, których niepodobna odmówić pięknéj kobiécie! — dodał pan de Riancourt z wdzięcznym uśmiechem.
— Fedoro, o czém że ty myślisz, — zawołała księżna zlekka dotykając hrabinéj, która oparłszy się na złoconéj konsoli zastawionej kwiatami, pogrążona była w głębokiém dumaniu i nie słyszała ani słowa z tego co jéj ciotka i książę do niéj powiedzieli. — Fedoro, — powtórzyła księżna głośniéj przemawiając do swéj siostrzenicy, — jeszcze raz się pytam, o czémże ty myślisz?
— Myślę o panu de Saint-Herem, — odpowiedziała hrabina, jakby z żalem, że ją zbudzono z jéj przyjemnych marzeń. — Wszystko com tu widziała i co się tu dzieje jest tak dziwne.... niepojęte....
— Mówiąc między nami, hrabino, — dodał książę Riancourt głosem sentencyjonalnym, — mnie się zdaje, że rozpacz z powodu tego bankructwa pomięszała w głowie temu biédnemu Saint-Herem. Bo chyba człowiek niespełna rozumu może podobną zabawę urządzić. Otwierać swój pałac uczta dla rzemieślników, to już widocznie trąci socyjalizmem.
— Kochany książę ma zupełną słuszność, bo téż to śmieszność niesłychana, — dodała księżna skwapliwie. — Jaką to zabawną nowinkę przywieziemy dzisiaj do poselstwa! Ten bal rzemieślniczy wywoła nie mało podziwu i śmiechu! Ale Fedoro, ty nic nie odpowiadasz.... Co tobie jest?
— Nie wimé, — odpowiedziała młoda wdowa; — tylko jakichciś dziwnych doznaję uczuć.
— Potrzeba pani świeżego powietrza zapewne, kochana hrabino, — dodał książę Riancourt z troskliwością; — i nie dziwi mnie to wcale; tak liczne zebranie tego motłochu mogłoby być prawdziwie zabijającém, a chociaż mieszkanie to test bardzo obszerne....
— Fedoro, — zawołała księżna w coraz większéj niespokojności, — czy się nie czujesz słabą?
— O nie, bynajmniéj, wzruszenie jakiego doznaję jest bardzo słodkie i przyjemne; dla tego téż, nie wiém doprawdy, kochany książę, jak panu wyrazić.
— Zmiłuj się pani, wytłómacz się, — zawołał pan do Riancourt; — może zbyt mocny zapach tych kwiatów sprawił pani odurzenie, które czasami ma w sobie pewien rodzaj przyjemności?
— O nie, to nie to jest. Nie śmiem tylko powiedziéć panu wszystkiego; i pan i ciotka moja znajdziecie w tém wiele dziwactwa, ekscentryczności.
— Ah! hrabino, — odparł pan de Riancourt zalotnie, — ekscentryczność, w pani!
— Fedoro, — dodała stara księżna, — wytłómaczże się.
— Właśnie tego pragnę, ale będziecie oboje bardzo zdziwieni, — rzekła młoda wdowa z pewnym rodzajem zalotnéj otwartości; poczém odwróciwszy się do swego narzeczonego, dodała półgłosem:
— Zdaje mi się...
— Zdaje ci się, droga hrabino?
— Że.
— Dokończ, na miłość boską, dokończ!
— Że mnie opanowała niezwalczona chęć zaślubienia pana de Saint-Herem.
— Pani! — zawołał zdziwiony książę, którego twarz nagłym pokryła się rumieńcem, — pani!
— Co to znaczy, kochany książę? — zapytała ciekawie ciotka Fedory. — czemużeś taki czerwony?
— Pani hrabino, — rzekł pan de Riancourt uśmiechając się z przymusem, — żart jest zbyt.... zbyt dotkliwy.... i....
— No, podaj mi rękę, kochany książę, — dodała pani Zomałów głosem najnaturalniejszym w świecie, — i każ przywołać twój powóz, bo już jest późno. Jużbyśmy powinni być w pałacu ambassady. I właśnie to jest pańska wina; jakto! pan, owa punktualność uosobiona, zapomniałeś, że godzina jedenasta już oddawna minęła?
— O! pani, ja nie mam najmniejszéj chęci do żartów! odpowiedział książę głosem sentymentalno-żałosnym. — Zbyt wielką boleść sprawił mi żarcik pani. Serce moje napełniono jest gorzkim żalem.
— Biédny... biedny książę... nie wiedziałam wcale, że twoje serce jest tkliwe...
— Ah! pani, to podejrzenie, zasmuca mnie nadzwyczajnie; jesteś pani bardzo niesprawiedliwą... dla mnie szczególniéj cobym życie moje oddał za panią.
— Doprawdy!
Za całą odpowiedź, książę wzniósł oczy ku niebu i głębokie wydał westchnienie.
— Dajmy temu pokój, kochany książę, — rzekła hrahina z uśmiechem, — gdybym miała prosić pana o cóś, to zapewne nie byłaby to tak heroiczna ofiara.
Gdy w tém kareta pana do Riancourt zaszła przed schody, pani Zomałow, jéj ciotka i książę wsiedli do niéj i opuścili pałac Saint-Ramon.
Téjże saméj prawie chwili stary mulat wychodził z tego wspaniałego siedliska, olśniony i pomięszany tém wszystkiém co widział i słyszał, i rozbierając w duszy błogosławieństwa, któremi goście zaproszeni na tę uroczystość obsypywali pamięć Ramona.
Pół do dwunastéj wybiło właśnie na wieży kościoła Chaillot.
— Pół do dwunastéj! — rzekł do siebie starzec; — mam czas, ażeby tam stanąć o saméj dwunastéj. — Ah! czegóż ja się dowiém! Jaka niespokojność miota moją duszą.
I starzec zaczął zwolna wstępować na wzgórza ciągnące się od strony Sekwany ku ulicy Chaillot.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.