<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Szelest za drzwiami powtórzył się raz, drugi i trzeci. Przy trzecim razie najwyraźniej ktoś macał po drzwiach. Był to właśnie podczaszyc, który w ciemności nie mógł się zoryentować. To już prządkę widocznie przestraszyło.
— Wielmożna pani! coś się ropocze po korytarzyku! Pewnie złodzieje!
Szambelanowa spokojnie podsunęła okulary na czoło spojrzała na prządkę i odparła:
— Złodzieje? A czegóżby chcieli złodzieje od biednych ludzi?... Wstań panna, zaświeć i popatrz!
Po tych słowach nasunęła szambelanowa znowu okulary na nos i zaczęła daléj czytać spokojnie.
Gdyby ją w téj chwili kto widział, z jakim spokojem i rezygnacyą mniemanych złodziei albo nawet może rabusiów czekała na tém osamotnionym poddaszu, byłby przysiągł, że ta kobieta miliona mieć nie może! Tak spokojnymi mogą, być tylko ludzie biedni, bardzo biedni, którym ani ogień nic spalić, ani woda zabrać, ani złodziéj ukraść nie może!
Rysująca na papierze wnuczka nie przerwała nawet swego zatrudnienia. Gdyby nawet spokój babuni był spokojem sztucznym, wyrobionym przez różne gorzkie doświadczenia życia, to spokój młodéj dziewczyny był naturalnym spokojem ludzi, którzy od złodzieja niczego nie potrzebują się obawiać.
Dopiero gdy stara prządka z kagańcem do sieni się wychyliła i znane już słowa w przestrachu wyrzekła, odłożyła babunia okulary, zamknęła książkę i wstała powoli, aby się naocznie o nieproszonych gościach przekonać.
Tymczasem upadł i rozbił się kaganiec, a drugiego prawdopodobnie na poddaszu nie było. Potrzeba było zaświecić świecą. Zrobienie światła nie było także wówczas tak łatwem jak teraz. A gdy to w końcu nastąpiło i szambelanowa z zimną odwagą drzwi na korytarz otworzyła, nie było już tam nikogo!
— Waćpannie coś się przywidziało, złota rybeńko! rzekła spokojnie szambelanowa i obeszła ze świecą korytarz. Poco by tu złodzieje przychodzili! Kilka starych gratów i kwita! Dawniéj to było inaczéj... dzisiaj zbiednieliśmy!...
Mimo tych uspakajających słów drżała prządka na całém ciele. Jasnowłosa blondyneczka odłożyła także kredkę, i zamyśliła się nad tém, po co tu mieliby przychodzić złodzieje? Czy tu jest skarb jaki?...
Szambelanowa wróciła ze świecą, ale na twarzy już nie miała téj spokojności, z jaką wychodziła. Znalazła na belkach ślady rąk wyciśnięte na odwiecznym pyle. Ślady były widocznie świeże. Niechcąc jednak trwożyć wnuczki ani staréj prządki, utrzymywała uporczywie, że nikogo tam nie było!
— Ależ wielmożna pani, mówiła prządka, widziałam ich na własne oczy! Było ich czterech, a jeden miał oczy jak cebule! Patrzał na mnie tak przeraźliwie że mi tchu w piersi nie stało!
— Rybeńko, Elżbieto! odparła szambelanowa, na na starość przywiduje ci się i kwita!
— Na rany Chrystusa, wielmożna pani! widziałam, nieprzymierzając, jak widzę teraz wielmożną panię!...
— A jakże wyglądali ci złodzieje? zapytała wnuczka i podparła ręką głowę.
— A istne złodzieje! Złodziejskie twarze i oczy! Tak patrzeli, jakby tutaj Bóg wie co było do wzięcia!
Wnuczka uśmiechnęła się, spojrzała do zwierciadła, które naprzeciw niéj wisiało i odgarnęła ze skroni włosy:
— Ależ opiszcie mi Elżbieto, rzekła po chwili, jako oni wyglądali?
— Ei, to nie byli zwyczajni złodzieje! prawiła Elżbieta, mieli bardzo porządne ubranie na sobie, kapelusze i płaszcze z krótkiemi kołnierzami, ze srebrnemi albo złotemi klamrami na piersiach, bo się coś mocno błyszczało! Jeden z nich kucznął pod płatwią, drugi obok niego przycisnął się do dachu, trzeci oparł się o komin, a czwarty wyglądał z poza drzwi!...
Szambelanowa zagasiła świecę i usiadła na krześle. Wysokie jéj czoło pofałdowało się.
Siedziała tak długi czas zamyślona. Elżbieta tymczasem odmawiała pacierze, patrząc na drzwi z widoczną trwogą.
— Babuniu, ozwała się wnuczka, kreśląc bezmyślnie kredką po papierze, przecież to jest smutno, że my na całém poddaszu same mieszkamy. Jeszcze teraz pół biedy, ale tylko za kilka tygodni, gdy nadejdzie zima i długie zimowe wieczory...
— Masz słuszność Tereniu, odpowiedziała szambelanowa, właśnie nad tém myślę!
Babunia umilkła a wnuczka kreśliła daléj różne bezmyślne kreski na papierze.
Długi czas trwało milczenie. Terenia wypełniła to milczenie jakiemiś tak dziwnemi myślami, z jakich sobie sama zdać sprawy nie umiała. Myślała o złodziejach tak żywo wymalowanych przez Elżbietę, widziała ich wychodzących z ciemnego korytarzyka i wychodzących do pokoiku, kłaniając się grzecznie, ale w ich oczach było coś strasznego!...
— Otóż słuchaj Tereniu, co zrobić zamyślana, rzekła szambelanowa. Będzie to i z pożytkiem dla nas i bezpieczeństwem. To prawda, że na całém poddaszu samym kobietom nie bardzo bezpiecznie siedzieć. Gotów jaki łata myślić, że mamy skarb ukryty i nas cichaczem podusić. Wprawdzie żal by mu potém było, gdyby nic nie znalazł, ale ten żal jużby się nam na nic nie zdał! Trzeba więc zawczasu coś zrobić, aby i ludziom złym nie dać pokusy do grzechu i sobie to mizerne życie jeszcze na czas jakiś zabezpieczyć!
— Ba, ale cóż zrobić w takim razie? zapytała Terenia a serduszko jéj zapukało niespokojnie.
— Mamy jeden zbytni pokoik. Leżą tam tylko stare gazety i nic więcéj. Trzeba ten pokoik odnająć!
— Odnająć?... A komuż go odnająć? z niejakiém zadziwieniem zapytała wnuczka.
— A jużci jakiemu porządnemu lokatorowi. Byłby więc mężczyzna jeden na poddaszu a nawet i kilkanaście złotych w dodatku. Jedno i drugie dobre, bo w dzisiejszym naszym stanie na wszystko uważać trzeba.
Terenia w téj chwili myślała tylko o jednym. O drugiem wiele nie myślała, bo o tém słyszała często z ust babuni. Szambelanowa bowiem zawsze narzekała na złe czasy, na wydatki i na dzisiejsze ubóstwo swoje.
— Tak więc się zrobi Tereniu, prawiła daléj, pokoik ten z osobnym wychodem wyporządzi się zaraz dzisiaj po południu. Elżbieta każe go służącéj czysto wymieść, a ty Tereniu zajmiesz się sama, aby go jako tako urządzić. Postawi się tam sofka, co jest na strychu, tapczan, dwa krzesła i jedno zwierciadło. Jak zechcesz możesz tam także zawiesić kilka obrazków swoich, które i tak poniewierają się na strychu. Ja bym była za królem Janem III z dużemi wąsami. Patrzy on jak żywy człowiek, i zdawałoby się, że jest dwóch mężczyzn na poddaszu!
— Przecież nam jakoś śmieléj będzie, ozwała się z pod pieca Elżbieta, jeźli jaki mężczyzna tutaj zamieszka!
Terenia już tych słów staréj prządki nie słyszała. Biedne, osamotnione dziewczę puściło wodze swojéj wyobraźni dziewiętnastoletniéj, a młoda dusza wymknęła się w jakiś świat inny, zupełnie nowy! Przed jéj oczyma przechodzili długim szeregiem różni lokatorowie i dopraszali się o ten pokoik... Odmówiła jednemu, drugiemu, trzeciemu... czwarty był jakoś uparty, nie chciał odejść... zapłakała... a lokator zajął pokoik!...
— A ty Tereniu, mówiła daléj szambelanowa, napiszesz ładnie na kartce papieru: „Tu jest pokoik do najęcia.“ Tę kartkę przylepi potem Elżbieta z Annuśką na dole na murze, aby każdy wygodnie mógł czytać.
— A może dodać: „na poddaszu?“ zapytała Terenia w jakiémś roztargnieniu.
— Nie, tego dodatku nie potrzeba, odpowiedziała babunia. Jeżeli z góry przeczyta kto, że na poddaszu, to machnie ręką, i pójdzie daléj. A tak będzie chodził po kamienicy, z piętra na piętro i zajdzie wreszcie do nas. Trzeba więc ten pokoik tak przystroić, aby zapomniał, że to na poddaszu i sobie go upodobał!... W życiu tak często się dzieje!
Czarne oczka Tereni rozświeciły się jakimś blaskiem nadzwyczajnym!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.