<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Nazajutrz wstał podczaszyc dosyć wcześnie, chód bardzo późno wczoraj z wieczora powrócił. Ubrał się szybko, wypił śniadanie i zaczął zamyślony chodzić po pokoju. Chodził godzinę, dwie... wreszcie spojrzał na zegarek. Otworzył biurko, wyjął kilka rulonów dukatów i włożył do sakiewki. Potém rzucił płaszcz na siebie i wyszedł.
Było już koło godziny jedynastéj. Po drodze spotykał różnych znajomych, którzy z ciekawością wypytywali go, czy to prawda że stara szambelanowa na poddaszu ma milion gotówką, i czy podkomorzyc już się zaręczył ze swoją kuzynką...
Zapytania te nie miłe sprawiały wrażenie na podczaszycu. Jednym przytakiwał krótko, drugim wprost przeczył, trzecim mówił, że o niczém nie wie. Znajomi widzieli go jakoś zniecierpliwionym, w kwaśnym humorze i nie pytali więcéj.
Podczaszyc przeszedł spory kawał Krakowskiego Przedmieścia, wreszcie wszedł do mieszkania podkomorzyca.
Podkomorzyc pił właśnie śniadanie. Na twarzy jego widać było zamyślenie.
— Jakże spałeś po wczorajszym wieczorze u wojewodziny, zapytał podczaszyc i usiadł przy nim.
Podkomorzyc machnął ręką i pił daléj czekoladę. Podczaszyc milczał czas niejaki.
— Chciałem wczoraj mówić z tobą, rzekł po chwili, ale tak jakoś byłeś zawsze przez kogoś zaangażowany...
— Przyznasz przecież, ozwał się z uśmiechem Podkomorzyc, że milion sprawia efekt! Cóż tam mówiono o tym milionie? Ty więcéj udzielałeś się gościom, bo do mnie miała pułkownikowa pewien interes.
— Milion sprawił to, co każdy milion sprawić powinien. Zapomniano przy nim o Napoleonie na św. Helenie!
Podkomorzyc rozśmiał się z ironią. Patrzał przed siebie z roziskrzonem okiem.
— A cóż tam mówili o mojéj marchwi czy cebuli? zapytał po chwili z pewną goryczą.
— Wszyscy uważali to za bardzo naturalne. Były zdania, że w takim razie możnaby nie tylko marchew i ebulę...
— A gdyby szambelanowa była ubogą, i gdyby ten co za nią niósł cebulę był także ubogim, a salonowy ubiór miał na sobie... to by w niebogłosy krzyczeli wszyscy i po nim salony wykadzać kazali!.. Ale że szambelanowa ma milion i że niejako pewien odblask tego miliona spadł i na tego, co niósł marchew i cebulę... to nie jest to nie tylko nic dziwnego, ale nawet charakteryzuje trochę z angielska jako wybryk arystokratyczny, pewną wyższość po nad gmin uliczny, który pojąć nie może, jak można w paryzkich rękawiczkach nieść marchew i cebulę?...
Podkomorzyc był dziwnie rozdrażniony. Każde jego słowo wymówione było akcentem gorżkiego sarkazmu. Przebijał się w tym sarkazmie żal do tego świata, który jego marzeń nie uwzględnił i jako drogocenny klejnot porzucił go, nie chcąc się nawet schylać po niego!... Zdawało się, że w téj chwili chciał zostać demagogiem...
— Wspomniałeś wczoraj, mówił podczaszyc, że właśnie chcesz się wybrać za granicę na czas niejaki.
— Któż ci o tem powiedział? przerwał mu nagle podkomorzyc i badawczo spojrzał na niego.
— Mówiłeś że w interesie szambelanowéj, czy właściwie jéj kapitałów chcesz się udać do Londynu...
— A prawda, prawda! odparł spokojniéj nieco podkomorzyc, mówiłem to wczoraj na wieczorze.
— I czy rzeczywiście myślisz to uczynić?... Może interesa inny obrot wzięły...
Podkomorzyc ciekawie spojrzał na podczaszyca. Zdawało mu się, że w jego słowach jest coś utajonego.
— Dla czegóż mię o to tak dziwnie pytasz? Czy masz w tem jaki powód ukryty? zapytał.
— Żadnego ukrytego powodu nie mam. Jestem tylko twoim przyjacielem, a to już wystarcza, abym się pytał!
Podkomorzyc pomyślał chwilę. Przyjaźń podczaszyca, który niedawno odmówił mu pożyczki, była mu w téj chwili podejrzaną. Przypomniał sobie o milionie i uśmiechnął się na myśl, że milion zaraz taki procent w afektach przynosi...
— A z zapytania mego, mówił podczaszyc, winienem ci się wytłómaczyć. Sądzę, że do każdéj podróży potrzeba pieniędzy. Jakkolwiek w takim razie szambelanowa dałaby ci jakąś sumkę na expens, jednak zawsze wobec podobnych ludzi, jak stara dziwaczka, lepiéj i korzystniéj jest zrzec się takiego zasiłku naprzód. Potem można to z honorem odebrać. Wiem o tém, że w ostatnich dniach potrzebowałeś... ja dać ci nie mogłem, bo nie miałem... dzisiaj dopiero przysłał mi mecenas... więc spieszę do ciebie, jeżeli ci jeszcze potrzeba jednego lub dwóch rulonów dukacików...
Twarz podkomorzyca wypogodziła się. Wczoraj wieczór stanął już wprawdzie plan gotowy do wyjechał a za granicę, aby ludziom trochę zejść z oczu... jak kolwiek o pieniądze nie kazano mu się turbować, jednak było to zawsze nieocenioną korzyścią dla niego, gdyby miał w kieszeni własnych kilka ruloników...
Podczaszyc przyszedł z rulonami jakby zawołany... Podkomorzyc tylko uśmiechał się sarkastycznie jak prawdziwy szatan, odgadując myśli przyjaciela do czego te rulony zmierzają... Ale bądź co bądź, postanowił z sytuacyi takiéj, którą sam ratując się wywołał, korzystać i cieszył się naprzód zasłużoną karą, która dotknie podczaszyca!
— Jeżeli jesteś tak dobrym przyjacielem, rzekł do niego, to i owszem będę ci bardzo wdzięczny. Słusznie bowiem mówisz, że brać od szambelanowéj naprzód pieniądze, to jakoś wygląda na palestranta, któremu daje się strawne...
— Wiele?... Czy sto?
— Daj... dwieście! Być może, że ci się za to sowicie kiedy odwdzięczę!
Podczaszyc położył na stole dwa rulony, które podkomorzyc na bok odsunął nie licząc wcale.
Przyjaciele mówili jeszcze niejakiś czas o rzeczach powszednich, potem pożegnali się.
Jeszcze tego samego dnia wyjechał podkomorzyc, odprowadzony przez podczaszyca. Inni przyjaciele nie mieli już czasu. Wyprawiwszy podkomorzyca, pospieszył podczaszyc na miodową ulicę, aby widzieć na własne oczy wypakowany powóz pułkownikowéj. Wkrótce pojawiła się w bramie domu pułkownikowa. Była świeża, rozpromieniona i młodszą o dziesięć lat.
Nazajutrz opowiadano na salonach warszawskich, że pułkownikowa znudziwszy się spokojem tych salonów, ułożyła sobie nową awanturkę i kazała się z własnego domu jakiemuś majorowi francuzkiemu wykraść, aby mieć jaką taką emocyę!... Podczaszyc się na to uśmiechał, ale temu nie przeczył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.