Miranda (powieść)/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miranda |
Wydawca | Przegląd Wieczorny |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Drukarnia "Rotacyjna" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz rano w towarzystwie Wasiszty poszedłem do jego teścia Wiśwamitry.
Mieszkał on niedaleko w małym, mile zbudowanym domu z cegieł szklanych różnej barwy w deseń ułożonych; deseń ten wyobrażał swastykę. Wasiszta mię pożegnał, gdyż musiał iść do pracy.
Stary Wiśwamitra zaprosił mię do ogrodu, gdzie i zacna jego małżonka Kesini siedziała już w altanie. Miało być śniadanie.
Nie mam potrzeby wspominać, że śniadanie to znowu pigułka o jakiej mówiłem już kilkakroć oraz kropla płynnego djamentu, tym razem z mlekiem gorącem.
Może to się wydawać jadłem b. jednostajnem, ale jest to złudzenie: instynkt życiowy sprawia, że organizm zawsze otrzymuje te pokarmy i te smaki, których w danej chwili najbardziej pożąda i potrzebuje.
Stąd powstaje właśnie nadzwyczajna rozmaitość i czasami niepowtarzalność potraw i smaków.
Jeżeli tu hodują krowy, owce itd.,; jeżeli sadzą ryż i pszenicę — to robi się to ze względu na dzieci, które trzeba dokarmiać sposobem pierwotnym.
Co się mnie tyczy — to taka pastylka była dla mnie wystarczająca: z przyjemnością zresztą wypiłem szklankę mleka, a także zjadłem trochę owoców, które mi Kesini ofiarowała.
Sam stary Wiśwamitra, obecnie emeryt, służył przedtem w magistraturze Mądrości: w oddziale wyrównania Prawdy i Złudzenia. Jest tu bowiem urząd osobny Prawdy oraz urząd Złudzenia — a nadto oddział łącznikowy obojga i wyrównawczy.
Nie będę tu szerzej zastanawiał się nad tą sprawą, gdyż jaknajśpieszniej chciałem się dowiedzieć, ile jest prawdy w opowieści Campanelli, i te piękne urządzenia zobaczyć.
U nas bowiem w Europie od czasów Morusa i Campanelli, aż po koniec w. XIX i początek XX — ludzie nic innego nie robią, tylko rozmyślają nad wprowadzeniem takich urządzeń, jakie były w Słońcogrodzie.
Starzec wyszedł na chwilę z ogrodu i wstąpił do domu, a po chwili wrócił i pokazał mi książkę.
— Czy o Tem mówisz? — zapytał.
Była to Civitas Solis Campanelli, piękna edycja łacińska, drukowana w Utrechcie w r. 1643.
— Tak jest — odpowiedziałem wzruszony.
— Opis ten nie jest u nas nieznany. Pewien podróżny, w XVII w. (licząc podług kalendarza waszej ery), Anglik — przywiózł nam tę książkę. Opis ten jest prawdziwy. I w owym czasie, kiedy Campanella był u nas, reforma, którąśmy zaprowadzili u siebie niedawno, była w najpiękniejszym rozkwicie.
Mędrcy nasi w owym czasie doszli do wniosku, że źródłem wszystkiego złego na świecie jest egoizm. A ponieważ podstawą egoizmu jest własność, zatem, aby złamać egoizm — trzeba usunąć własność.
Własność jest źródłem wiekuistej walki między ludźmi jednej społeczności, źródłem wyzysku i ucisku, źródłem niewoli i tyranji.
Posiadanie bogactw rozwija w nas butę, lekceważenie dla innych ludzi, skłonność do użycia i rozpusty, lenistwo, zniewieściałość, zwyrodnienie.
Dążenie do bogactw budzi chytrość, podstęp, skłonność do oszustwa, nieuczciwość, gotowość do zbrodni, zwyrodnienie.
Nieposiadanie bogactw rozwija zazdrość, uniżoność, nienawiść, choroby, wycieńczenie, zwyrodnienie.
Nie mam zresztą potrzeby bliżej ci tych rzeczy wykładać, gdyż wasze społeczeństwo, jak to nam wiadomo, całe jest na tym egoizmie oparte, na tej nienawiści wzajemnej, na tym ucisku, buntach i zwyrodnieniu, do czego dodać należy powszechną obłudę.
Egoizm czyli zasada własności stworzyła spadkobranie, spadkobranie stworzyło rodzinę, rodzina stworzyła niewolę kobiet. Najświętsze uczucie ludzkie — miłość — zostało przez prawo własności zakute w pęta przepisów.
Dlatego, aby z życia usunąć egoizm, stworzyliśmy sobie nową konstytucję, która przedewszystkiem znosiła prawo własności.
W ten sposób zniesioną też została praca najemna — i każdy pracownik był uwłaszczony i stawał się jakby urzędnikiem państwa.
Potrzecie zniesione zostały ustawy o życiu rodzinnem, o spadkobraniu i o związkach małżeńskich. Mężczyźni i kobiety uzyskali swobodę kierowania się uczuciem do woli.
Dzieci znajdowały się pod opieką państwa i zbudowaliśmy dla nich wielkie falanstery, gdzie młode pokolenie było wychowywane.
Odpowiednio do tego stworzyliśmy sobie nowych bogów i nowe ceremonje religjne, które miały symbolizować różne kategorje życia i działania. Na czele rządu stali mędrcy, zwani Miłość, Mądrość i Potęga — a ponad nimi Metafizyka czyli Słońce. Ton tryumwirat pod wodzą Metafizyki miał nam zapewnić sprawność organizacji i szczęście powszechne.
Ponieważ na naszej wyspie były jeszcze cztery państwa, dwa na Wschód i dwa na Zachód: aby więc nie dostać się pod ich władzę, stworzyliśmy armję, która naszych nieprzyjaciół trzymała w szachu.
Tak założyliśmy Republikę, która byłaby może najszczęśliwszą w świecie, gdyby nie nędza natury ludzkiej.
Praca bowiem, na której głównie miała się oprzeć nasza społeczność, bardzo rychło zaczęła być wykonywana nader licho, opieszale i nawet, wcale nie wykonywana. Dla każdego stało się obojętne, ile pracy wypełni, jak ją wypełni i kiedy. To, co można było zrobić w godzinę — rozciągano na tydzień.
Choć obmyślono różne kary dla niepracujących — to jednak w prędkim czasie nasi ludzie zaczęli sobie lekceważyć i te kary, a nawet niejeden wolał karę niż pracę, gdyż karany próżniak był również żywiony, jak ten, co pracował gorliwie.
Wynikł z tego wielki upadek wytwórczości: nieraz nawet ryżu brakło.
Natomiast ludzie oddani próżniactwu, chętnie uprawiali erotyzm. Swoboda w stosunkach miłosnych, zasadniczo idealna, stała się bezgraniczną i przerodziła się w najcyniczniejszą rozpustę. Głównem źródłem nowych praw o stosunkach płci była troska o to, aby nie zawierano małżeństw bez miłości. Tymczasem ludność zrozumiała to jako prawo do wszelkich nadużyć — bez miłości.
Jakoż nasza młodzież, zarówno męska, jak, żeńska, nader ochoczo rzuciła się w ten wir rozkoszy — i wszyscy zaczęli się łączyć ze sobą na czas bardzo krótki, coraz krótszy, tak, iż normą stały się związki jednodniowe.
Minister Miłości, w swoim wydziale zauważył chaos zupełny.
Niemniejszy był chaos w ministerjum Potęgi: zepsuci niechęcią do pracy i nadużyciem miłostek, młodzie ludzie stali się źle usposobieni dla służby wojskowej. Zdaniem ich wojskowość była niepotrzebna: stworzyli sobie teorję wiecznego pokoju.
Sąsiedzi nasi ze Wschodu i Zachodu nieraz bywali u nas i bardzo im się tu podobało; z zazdrością oglądali nasze porządki.
Uważali ten nastrój za bardzo przyjemny — i wielu było takich, którzy chcieli taki sam ustrój zaprowadzić u siebie. Jednakże u naszych sąsiadów inny był układ stosunków i poglądy solaryczne uważane były za szkodliwe dla państwa; ci zaś co podobne myśli upowszechniali — dostawali się do więzienia, albo ginęli na szubienicy.
Położenie stało się zwłaszcza bardzo naprężone z chwilą, gdy niemal jednocześnie na Wschodzie naszej wyspy Telury połączyły się z państwem sąsiedniem, na Zachodzie zaś to samo uczyniły Kalibany. W ten sposób zamiast czterech sąsiadów, którzy wciąż walczyli ze sobą, mieliśmy tylko dwóch, którzy wkrótce porozumieli się i zawarli przymierze zaczepno — odporne.
Campanella był u nas na początku w. XVII — i widział złoty wiek naszej nowej organizacji. Ale niestety ten złoty wiek trwał bardzo krótko: nie minęło dwudziestu pięciu lat, a w Słońcogrodzie zapanowała anarchja zupełna.
Była u nas wiara w żywy instynkt masy ludowej — i niestety rozczarowaliśmy się zupełnie. Masa była rozpętana, ale sama nad sobą panować nie umiała.
Zdaje się, że nasi mędrcy — organizatorzy popełnili błąd, przypuszczając, jakoby można stworzyć społeczeństwo, oparłszy je wyłącznie na zasadach, wysnutych z czystego rozumu, a pominąwszy znaczenie popędów, instynktów, namiętności i wszystkich słabych stron natury ludzkiej, dla których rozum sam nie jest dostatecznym hamulcem.
Chcieli oni z ziemi usunąć cierpienie, a tymczasem je powiększyli. Chcieli usunąć nędzę, a tymczasem ją podsycili. Chcieli zwalczyć egoizm, a tymczasem rozpętali go jeszcze bardziej.
Natura ludzka wymaga pewnych skrępowań i zastrzeżeń, tak jak ptak, aby latać, musi mieć opór ze strony powietrza: bez tego oporu nie mógłby latać. Myśmy wszelkie zapory znieśli — i stanęliśmy wobec ptaka, co z nadmiaru łatwości, nie był w stanie latać.
Takie zaś nastąpiło rozluźnienie ducha i obyczajów, że nasi władcy zaczęli myśleć o zamachu stanu: aby zaprowadzić rządy absolutne i despotyczne, jak u Telurów i Kalibanów.
Ale dążenia te wywołały niezadowolenie w masach. Nie zapominajmy, że fatalna niechęć do wojskowości (gdyż i pod tym względem rozwinęła się wielka anarchja) sprawiła, żeśmy bardzo niewielu mieli żołnierzy.
Przeciwnie, wielu było takich, którzy w obawie zmian, jakie Metafizyka zamierzał wprowadzić, zwrócili się już do Telurów już to do Kalibanów o pomoc, aby nasz ustrój uchronili przed despotyzmem.
Był to najokropniejszy okres naszych dziejów: sąsiedzi nasi oddawna już dybali na naszą ziemię i skwapliwie skorzystali ze sposobności, gdy im ci zdrajcy podsunęli myśl „ochrony“ Słońcogrodu.
Sami oni przerazili się, ujrzawszy skutki swego obłędu — i trzeba ku ich chlubie powiedzieć, wszyscy przywódcy tego ruchu samobójczą śmiercią odpokutowali za swe grzechy.
Tymczasem jednak Telury i Kalibany ziemię naszą napadły. Niedługa była to walka, a choć się naraz zbudził animusz i naraz powstała wcale bitna armja, to jednak Surjawastu uległa przemocy nieprzyjaciół — i oto znaleźliśmy się w niewoli. Było to w początkach wieku XVIII podług waszej rachuby.
Podzielili oni nasz kraj na dwie części i sami zaczęli nim rządzić. Jakkolwiek byli to barbarzyńcy, niżsi od nas i co do barwy skóry i co do ducha — to jednakże mieli za sobą siłę, która zawsze idzie przed prawem, w warunkach takich, jak np. dzisiaj są wasze.
Nasze poczucie honoru, nasza miłość własna, nasza zbiorowa dusza — czuły się zelżone i shańbione. Rozumieliśmy, żeśmy sami nie mało zawinili i że czyściec, w który zapadliśmy, ma na celu naszą poprawę.
Bo chociaż organizacja nasza, ta, której zaczątki piękne opisał wam Campanella — rozpadła się w anarchji, to jednak zasadniczo była ona wyższa od tej, którą spotkaliśmy u naszych wrogów.
Zarówno żółtoskóre Telury, jak i półczarne Kalibany oparli budowę swoich państw na czystym despotyzmie; tylko że u Telurów było wszystko rozwinięte w formach pewnego mechanicznego porządku, gdy u Kalibanów przetrwał jakiś stan bardzo pierwotny zwykłego niewolnictwa. Kalibany nie dorośli do człowieczeństwa, Telury poprostu ludźmi być przestali.
Tacy to władcy zapanowali nad nami. Ale chociaż własny rząd utraciliśmy, to jednak pewnym rodom ofiarowaliśmy idealne dziedzictwo naszych dawnych magistratur.
Jedni z ojca na syna traktowani byli jako Słońce, inni jako kierownicy trzech atrybutów Słońca.
Pod wpływem niewoli, obok goryczy i melancholji, odbyło się wielka zmiana obyczajów: rozluźnione stosunki miłosne ustały i młodzież sama sobie stworzyła surowy kodeks erotyczny.
Również rozwinęło się wielkie zamiłowanie pracy, jako też i nauki, która została zaniedbaną.
Słońce — nasz główny kierownik — wraz z radą mędrców, którzy ustanowili rząd tajny, zaczęli badać przyczyny, dla jakich próba poprzednia skończyła się tak tragicznie.
Doszli oni do wniosku, że ustrój ten ze stanowiska metafizyki doskonale pomyślany, nie był odpowiedni dla ludzi na ich ówczesnym stopniu rozwoju.
Aby ten ustrój istotnie wcielić w życie — trzeba stworzyć innego człowieka, inną rasę.
Głównym czynnikiem, który ludzi trzyma w kajdanach ciemnoty, żądz, plugawstwa, rozpusty, kłamstwa, lenistwa — jest ciało materjalne, które powstrzymuje nas w lotach ku górze i każe wiecznie staczać się w błoto.
Jest w nas człowiek zewnętrzny, mało co różny od zwierzęcia, wieczny ludożerca, nieustannie łamiący się między podniosłością marzenia a nędzą jego realizacji; oraz człowiek, wewnętrzny, jego duch nieśmiertelny, jego Jaźń wiekuista — nieraz zupełnie obcy tej gruboskórnej powłoce, w której duch mieszka.
Tego człowieka wewnętrznego należy wydobyć na jaw, a tamto zwierzę zewnętrzne unicestwić.
Ale jak to uczynić? Czyli czekać siedem tysięcy lat, aż ten człowiek zwycięży zwierza i sam się wyłoni — czy też znaleźć jakiś sposób, choćby mechaniczny, aby go wyzwolić?
Postanowiono zatem szukać środków, by wydobyć esencję niebieską, ducha ludzkiego, aby ona mogła królować, nie zaś ten niższy byt materjalny.
Właśnie zaś w owym czasie dwaj nasi mędrcy, Agastja i Bhargawa — pracowali nad wielkim problematem życia i ducha.
Nie były to rzeczy przedtem u nas nieznane, ale teraz stanęliśmy u wrót rozwiązania tych tajemnic.
Już starzy jogowie wiedzieli o tem, że człowiek cielesny zawiera w sobie drugą istotę — człowieka astralnego. Ten człowiek astralny w warunkach zwykłych jest istotą bardzo nietrwałą i w gruncie lichszą od człowieka zewnętrznego, a jednak on to jest rzeczywistym człowiekiem, on jest naszem wewnętrznem, doskonalszem, wiekuistem Ja.
Niektórzy ludzie, zwani u Anglików „medja“ — dają fenomeny niezwykłe, które wielu uważa za nadprzyrodzone. Oczywiście jest to niedorzeczność, gdyż w przyrodzie niema rzeczy nadprzyrodzonych.
W pewnych warunkach medjum daje chwilowe życie istocie widmowej, astralnej, która jest właśnie zmaterjalizowaną naszą Jaźnią wewnętrzną.
Owóż Agastja w licznych doświadczeniach zauważył, że ta materjalizacja widma odbywa się kosztem dematerjalizacji ciała medjum.
Były nawet eksperymenty tego rodzaju, że widmo zmaterjalizowane trwało kilkanaście godzin, ale medjum wyczerpane rychło potem umierało: widmo zaś znikało.
Zdarzyło się jednak tak, że ciało znikało na dwadzieścia cztery godziny, widmo zaś krążyło dowoli gdzie zapragnęło — a później znikało, ciało zaś było na nowo żywe i zdrowe.
Rodziły się więc problematy takie: 1) jak zrobić, aby to widmo nie zniknęło wcale i aby ciało nie umarło, słowem, jak utrwalić astral, konserwując jednak ciało? 2) jak zrobić, aby z każdej istoty ludzkiej wydobyć jego astral — i stworzyć niejako społeczeństwo astralów?
Wyzwolenie to naszej istoty wyższej z więzienia byłoby niemożliwe, gdyby nie wynalazek Bhargawy, który do samego rdzenia przeniknął budowę materji i związanej z nią niepodzielnie energji.
Odkrył on Nirwidjum, pierwotne punctum tworzywa oraz połączone z niem Nerwidjum — jako punctum ruchu mechanicznego, życiowego i psychicznego.
Agastja stworzył maszynę, bardzo prostą, ku wydobywaniu Nirwidjum: a ponieważ Nirwidjum jest wszędzie, przeto można je wszędzie i w każdej chwili wydobywać w ilości dowolnej i w dowolnej postaci, zwłaszcza z powietrza. Z niego to mamy owe pastylki, które nas żywią, redukując do minimum konieczność jedzenia. Nirwidjum np. pozwala nam zmieniać ołów, którego mamy tu bogate pokłady, na złoto: dla tego widzisz u nas tyle złota, które używamy jako metal nie ulegający zepsuciu.
Nirwidjum, przesycone swoją energją ruchową, jakby świadomą, nerwową — w postaci, przypominającej płyty rogowe — służy u nas do wyrobu np. samochodów, które się poruszają jak istoty świadome.
Z Nirwidjum robimy niezwalczony oręż, który ci pokaże Wasiszta. Jesteśmy w przededniu wojny, więc będziesz mógł się przekonać, jak małym wysiłkiem jesteśmy zdolni złamać najpotężniejsze siły wrogów — na lądzie, na morzu i w powietrzu.
Ale najważniejsze jest to, że Nirwidjum pozwala nam wulkanizować (czyli utrwalać), istoty fluidyczne, z naszych ciał powstające.
Aby te widma astralne mogły się niejako uczłowieczyć, musi przedtem nastąpić dematerjalizacja zupełna człowieka; widmo zaś zostaje wyzwolone, zwulkanizowane i utrwalone.
Człowiek znika, przepada, wchodzi w niebyt, rzec można, staje się widmem. Ale nie przepada bezwzględnie: w razie grzechu, występku, obłędu, choroby u Solarów widzimy częściowy lub całkowity, nagły powrót elementu cielesnego. Pełny powrót ciała widzimy zwykle w chwili śmierci.
Widmo z nirwidjalnego ognia i nirwidjalnej kąpieli — wychodzi utrwalone i pełne mocy. Ciało jego jest o tyle wyższe od ciała ludzkiego, o ile ciało ludzkie jest wyższe od rośliny.
Jest to rasa odmienna, z ludzkiej pochodząca i z ludzką związana, ale odmienna. Jednakże dzięki naszemu pokrewieństwu możemy się porozumiewać z ludźmi.
Nie należy zapominać, że swoje dzieciństwo my przepędzamy jako istoty ludzkie. Chłopcy w roku 18-tym, dziewczęta w roku 15-tym życia ulegają wyzwoleniu, t. j. odcieleśnieniu.
Nie znaleźliśmy dotąd sposobu dematerjalizacji istoty ludzkiej natychmiast po urodzeniu, gdyż mdłe niemowlę mogłoby nie wytrzymać wielkiej przemiany, a zresztą nie jest to pożądane. Aby astral mógł istnieć, musi przedtem wylęgać się niejako w organizmie ludzkim.
Dopiero odcieleśnieni nasi Solarowie oddani zostają bogu Miłości. Niewątpliwie zapytasz, jak się objawia miłość u istot odcieleśnionych.
Zupełnie tak, jak u ludzi — tylko jest prawdziwsza, trwalsza i czystsza. Dzieci rodzą się w łonie matki tak samo, jak u ludzi — i przychodzą na świat zupełnie, jak Anglicy.
Takie odkrycia porobił Bhargawa, który doszedł do wniosku, że trzeba użyć pewnej procedury mechanicznej, aby utrwalić istotę duchową na ziemi.
Odkrycia te w całej pełni zostały wykończone koło r. 1780, gdy naraz Telury i Kalibany, którzy dotąd naszym kosztem żyli w porozumieniu — rozpoczęli ze sobą długą i okrutną wojnę, która trwała koło lat dziesięciu.
W owym czasie posiadaliśmy już broń nirwidjalną — i w końcu owych lat dziesięciu, widząc jak słabną Telury i Kalibany — powstaliśmy do walki z zaborcą — i przepędziliśmy jednych i drugich. Tak się skończyła wojna, a republika Słońcogrodzka nagle zmartwychwstała.
Historja naszego wyzwolenia wcale nie była tak radosna, jak to wielu z nas w ciągu owych lat niewoli marzyło.
Nie ma na świecie rzeczy niebezpieczniejszej, niż realizacja jakiejś idei. Widzieliśmy to już w XVII w., gdy wcielony został w życie u nas, zdawało by się, najdoskonalszy porządek społeczny: i oto wyszła z tego anarchja, rozpusta, nędza, nieszczęście i niewola.
W niewoli marzyliśmy o wyzwoleniu, ale wielu przywykło do niewoli, wierząc, że ona się nigdy nie skończy. Pod wpływem dwoistej władzy jedni upodobnili się raczej do Telurów, inni do Kalibanów. Powstały jakby dwa różne narody, choć jednym językiem mówiące — i nie mogły się zrozumieć.
Nowy rząd, który powstał w odrodzonym Słońcogrodzie — oczekiwał z niepokojem, jak się urzeczywistni stuletnie marzenie.
Istotnie blisko trzydzieści lat po odbudowaniu ojczyzny — trwały na nowo z grobu powstałe grzechy, intrygi warcholskie, walki stronnictw i korupcja wszelkiego rodzaju. Byli z jednej strony tacy, którzy chcieli nanowo wrócić do organizacji opisanej przez Campanellę; inni raczej chcieli rządów despotycznych, jak u Telurów lub Kalibanów; inni za wzór stawiali urządzenia angielskie.
Trzeba, dodać, że choć na czele rządu stali bardzo szanowni mężowie, to jednak oszczerstwa najnikczemniejsze na nich rzucano, tak ohydne, że nawet bardzo uczciwi ludzie zaczęli żałować okresu niewoli.
Należało przystąpić do wielkiej, b. ryzykownej reformy. Sąsiedzi nasi długoletnią wojną byli tak osłabieni, że mogliśmy spokojnie zająć się przemianą wewnętrzną.
Trzeba było przedewszystkiem stworzyć z tysiąc nadludzi, jakich obmyślił Agastja i Bhargawa. Robiło się to w wielkiej tajemnicy: w podziemiach Słońca ustawiona była maszyna, produkująca Nirwidjum — i tamże zbudowano izbę dematerjalizacji tych, którzy chcieli się poddać doświadczeniu.
Kilkadziesiąt jednostek takich już było: ale i to była realizacja — przytem daleko trudniejsza niż inne — sięgająca do — samej esencji natury ludzkiej. Trzeba było zbadać, jak się te zwulkanizowane widma zachowują.
Przez 48 godzin astrale błądziły po świecie, jak opętane, nie pojmując zupełnie swego zjawienia. Ale po krótkim czasie, po ośmiu dniach okazywały wielkie zrozumienie rzeczy ziemskich — i znakomitą wyższość nad istotą ludzką.
Zatem nasi mistrze drogą hypnozy zaczęli pouczać naród o tem, co zamierzają uczynić.
Wielu było opornych, gdyż ciało jest łakome i pożądliwe: ale gdy zwolna przyjrzeli się wyższości ludzi astralnych nad sobą, a zwłaszcza zdolności latania, po powietrzu, która jest wynikiem faktu, że ciało nasze jest niezmiernie lekkie, przyczem ciężar jego stanowi nasza wola: chętnie zaczęli się poddawać potrzebnej operacji.
Operacja ta wymaga czasu i składa się z kilku momentów: naprzód trzeba wprowadzić medjum w stan katalepsji, a bywają medja bardzo oporne; następnie trzeba z niego stopniowo wydobywać ciało astralne, medjum odcieleśniać, zjawę materjalizować; wreszcie medjum unicestwić, zjawę zwulkanizować i utrwalić tak, że ona jedna żyje.
Dopiero w chwili śmierci naraz ciało się ukazuje z powrotom — i gdy astral ulatuje swobodnie na inną planetę — w komnacie żałobnej masz zwyczajnego trupa ludzkiego, który zostaje spalony na stosie.
Na tem polegała zmiana człowieka w naszej Republice — i dopiero wtedy, kiedy nędzna materjalna istota ludzka została przezwyciężona i przewyższona; kiedy zapanował na naszej wyspie duch wyzwolony z cielesności: dopiero wtedy można było zacząć istotną realizację tego świata, który opisał Campanella.
Wówczas była to pierwsza próba — w warunkach ludzkich — nieudana. Druga próba, którą teraz przeprowadziliśmy — rzec można — świadczy o możliwości społeczeństwa doskonalszego, niż te, które dotychczas były na ziemi. Ale musi powstać człowiek nowy.
Taką jest historja naszej Surjawastu.
Łatwo zrozumiecie, z jakiem wzruszeniem słuchałem opowieści czcigodnego Wiśwamitry. Przedewszystkiem uderzyła mnie analogia między moją teorją dematerjalizacji medjów a procedurą używaną w Surjawastu stale i powszechnie. Byłem też niesłychanie ciekawy tego widowiska, jakiem musiało być owo odcieleśnienie ludzi, wydobycie ich pierwiastka astralnego oraz ich nirwidyzacja lub, jak tu mówiono — wulkanizacja. Starzec obiecał mi, że zaprowadzi mię na taką uroczystość, która ma się odbyć natychmiast po wojnie, gdyż właśnie cala partja młodzieży płci obojga — doszła do odpowiedniego wieku.
A więc Miranda — mogła być dla mnie źródłem stworzenia bardziej wyższej istoty nadludzkiej, ale, niestety, brakło mi Nirwidjum.
Co za nieszczęście dla świata — owa śmierć naszego Paracelsa Nirwida! Wiadomość o Nirwidjum była drugim powodem mego wzruszenia, ale o tem będę mówił później.