Mistrz Twardowski (Oppman)/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mistrz Twardowski |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1905 |
Druk | J. Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Już zdala widać było domek szlachcica, już bielał komin nad nim, i czerniało gniazdo bocianie, i szarzały stodoły i gumna, i połyskiwała sadzawka, po której pływały gęsi i kaczki. Twardowskiemu okropnie, smutno biło w piersiach serce, naglił konia, chciał skoczyć od razu w dziedziniec, modlił się i płakał, i niespokojny był jak tam w domu zastanie żonę... Osiem miesięcy kończyło się od jego wyjazdu.
Upatrywał i przyglądał się, czyli czego nie zobaczy, coby go uprzedziło o żonie, o domu, jakiego znaku, jakiego człowieka... Ale w oparkanionym dziedzińcu tak było spokojnie! ani żywej duszy dokoła... Drżącemu z niecierpliwości zdawało się, że koń wlecze się, jakby ochromiał. Coraz bardziej chwytała go nieopisana niespokojność, pot lał się z czoła, czuł gorąco nieznośne i duszność w piersiach, choć skwar dniowy już był ustał, a słońce chyliło się do zachodu.
Zbliżył się do wrót. Wrota na pole były otwarte, nikogo w dziedzińcu; puste były ławki na ganeczku i pusta ławka pod lipą, gdzie zawsze siadała Hanna jego wieczorem. Coraz marszczyły mu się brwi, i serce ściskało, i oczy miały się do łez, a koń, czując stajenkę domową, pod ganek pośpieszał.
Stanął wreszcie — nikt nie wyszedł. Czemuż nikt nie wyszedł na spotkanie? Szlachcic porzucił siwego, a sam wbiegł do sieni; wtem drzwi bokówki skrzypnęły i z palcem na ustach wybiegła stara babka Magda.
— Witajcie, panie! — zawołała — z dobrą was witam nowiną! syn wam się urodził! a śliczniutki! a miły! różowy, jak jabłuszko! Obaczycie go zaraz! właśnie kąpaliśmy go teraz.
Gdy to mówiła Magda, szlachcic wspomniał od razu na dyabła, zdało mu się, że w uszach śmiech szyderski zatętnił, i porwał się, za głowę.
— Pani krzynkę słaba — mówiła dalej Magda — ale jak się dowie o powrocie waszym, wyzdrowieje pewnikiem od razu. Tak czekała na was dobra nasza pani! Oj, boć to już rok bez mała, jak wyjechaliście, panie.
Szlachcic stał osłupiały, nareszcie z ciężkiem westchnieniem uderzył się w głowę i smutny wyszedł na ganek.
— Oznajmijcie pani tam o mnie! — rzekł do starej.
Magda poszła, kiwając głową i nie pojmując, co się stało szlachcicowi, że go dobra nowina tak mało cieszyła.
— Osobliwsza rzecz — myślała — cóż to w tem jest za tajemnica! Czegoż to on tak smutny? A co się miał weselić i Bogu dziękować, to się jeszcze krzywił, gdym mu o synu oznajmiła. Coś to jest w tem!
Tak mrucząc, weszła do bokówki, której drzwi okna zabite były matami.
Szlachcic tymczasem zdjął sakwy podróżne z siwego i oddał go parobkowi, który do nóg mu się kłaniając, syna i szczęśliwego powrotu winszował. Smutny Twardowski nic nie odpowiedział.
Tymczasem stara Magda weszła i przysiadła u łóżka pani Hanny.
— Z dobrą przyszłam nowiną — rzekła — mówił mi parobek z Olszowa, że naszego pana widział!
— Gdzie? — zawołała porywając się Hanna — gdzie?
— O! o! tylko się tak nie radujcie, żeby to wam nie szkodziło, bądźcie spokojni. Parobek widział go wczoraj na drodze wracającego.
— Więc dziś będzie! może już jest! — zawołała Hanna znowu — biegajcie, Magdo, zobaczcie.
— Podobno — odpowiedziała stara — podobno powrócił. Słyszałam tentent w podwórku.
— A idźcież go prowadźcie! Powrócił mój drogi!... powrócił!
I chora zarumieniona siadła na łóżku. Magda wyszła i kiwnęła.
— Chodź, panie, jużem was oznajmiła.
Wszedł pan Twardowski i drgnął na progu, usłyszawszy krzyk nowonarodzonego dziecięcia, potem rzucił się do łóżka, na którem zarumieniona radością Hanna leżała, osłabiona, biała, oddychając ciężko i płacząc z ukontentowania. Odjazd męża, niespokojność o niego, długie oczekiwanie, myśli o niebezpieczeństwach podróży i cierpienia własne, uczyniły ją bladą, lecz żywy rumieniec wypłynął na twarz, kiedy się dowiedziała o mężu, gdy bez słów, w niemym uścisku znowu się spotkali oboje. W tej chwili zapomniał Twardowski o synu i o dyable, i o całym świecie, ale kiedy Hanna podała mu dziecię i słabym głosem prosiła, aby je pobłogosławił, on smutny na nie spojrzał i przypomniał sobie, że to dziecię nie jego już było! Dziwny był żonie ten smutek, który się przed jej okiem nie ukrył, ale nie śmiała pytać i mówić, położyła się tylko i westchnęła cicho.
W kilka dni Hanna nie żyła, ale żyło dziecię. Pan Twardowski smutny pozostał z synem jedynakiem, a jego domek opustoszał, chwastem zarósł dziedziniec, zrujnowały się gumna, poszła w nic gospodarka, bo pan o nią nie dbał i chodził ciągle opętany myślą, że syna dyabłu zaprzedał.