Mohikanowie paryscy/Tom X/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom X
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Kochankowie z ulicy Macon.

Opowiedzieliśmy wrażenie wywołane we wnętrzu sali przez ogłoszenie wyroku, wrażenie to nie mniej było wielkie na zewnątrz.
Zaledwie słowa: Skazany na karę śmierci, wyszły z ust prezydującego, gdy jak jeden jęk przeciągły, krzyk przerażenia wyrwał się ze środka sali audjencjonalnej i przebiegając tysiące piersi, odbił się aż na placu Chatelet, przejmując dreszczem tłumy, podobnie jak ów dzwon umieszczony przed rewolucją na wieży Zegara, przejmował tłumy wspólnie z dzwonem Saint-Germain l’Auxerrois w nocy 24-go sierpnia 1572 roku na znak nowej rzezi św. Bartłomieja.
Cały ten tłum ludzi wracał milczący, ponury, rozchodząc się powoli i posępnie.
Ktoby nie wiedząc co się dzieje, zobaczył tę ludność przerażoną, przypuściłby tylko, że przyczyną tego ważny jakiś wypadek, wybuch wulkanu, pojawienie się zaraźliwego powietrza, lub też pierwsze objawy wojny domowej.
Lecz także ten, kto był obecnym całą noc sprawie w sądzie przysięgłych, kto w tej obszernej sali przy drżącem świetle lamp blednących w pierwszych promieniach światła dziennego, usłyszał wyrok śmierci, a potem znalazł się nagle przeniesiony do gniazdka, jakie zamieszkiwał Salvator z Fragolą, byłby doznał wrażenia słodkiego, nakształt uczucia, które wywołuje powietrze majowego poranku, na tym co przepędził noc na hulance.
Zobaczyłby najpierw mały pokoik jadalny, którego cztery ściany przedstawiały wnętrze Pompei; dalej Salvatora i Fragolę siedzących z dwóch stron stołu, na którym zastawiony był serwis porcelanowy do herbaty, biały, delikatny, chociaż nie wielkiej wartości.
Na pierwsze spojrzenie każdy byłby poznał dwoje zakochanych.
Lecz nieprzypuszczając między nimi kłótni, co zdawało się niepodobieństwem, zrozumieć można było łatwo, że jakieś myśli smutne i niepokojące unosiły się nad głowami obojga.
W istocie, śliczna twarzyczka Fragoli, która zdawała się być kwiatkiem otwierającym się do słońca kwietniowego, miała wśród tego skromnego i czułego wejrzenia zwróconego na kochanka, wyraz głębokiego smutku graniczącego prawie z boleścią. Salvator zaś zdawał się być tak zmartwionym, że nie pomyślał nawet, aby pocieszyć młodą dziewczynę.
A jednakże ten smutek był bardzo naturalny z dwóch powodów.
Salvator, który był nieobecny całą noc, powrócił przed godziną i opowiedział młodej dziewczynie wzruszające wypadki tej nocy, pojawienie się Kamila de Rozan u pani de Marande, zemdlenie Karmelity i skazanie na śmierć pana Sarranti.
Serce Fragoli zadrżało niejednokrotnie słuchając posępnego opowiadania, którego szczegóły były prawie zarówno bolesne w złoconym salonie bankiera, jak w sali sądu przysięgłych. Bo jeżeli pan Sarranti skazany był na śmierć wyrokiem trybunału, to czyż serce Karmelity nie było również skazane przez śmierć Kolombana?
Ze spuszczoną głową rozmyślała Fragola, a Salvator wsparty na ręku rozmyślał ze swej strony, gdyż daleki widnokrąg otwierał się przed jego wzrokiem. Przypomniał sobie tę noc, kiedy przeskoczył z Rolandem mury zamku Viry, przypomniał bieg psa przez pola i las, który doprowadził do pnia dębu; przypomniał wreszcie zawziętość z jaką pies drapał ziemię i wrażenie straszne, jakiego doznał, gdy końce jego skostniałych palców dotknęły się wilgotnych włosów dziecka.
Jakiż stosunek ten trup zakopany pod dębem mógł mieć ze sprawą pana Sarranti? zamiast być dowodem na jego korzyść, czyż niebyłby dowodem przeciw niemu? A zresztą Mina, czyż tym sposobem nie byłaby zgubioną?
A! gdyby Pan Bóg raczył zesłać promień swego światła do głowy Salvatora!...
Może przez Różę... Ależ to dziecko nerwowe, czyż zwracając umysł do krwawego dramatu dzieciństwa, nie możnaby jej zabić? Zresztą, jakież on miał prawo zgłębiać te straszne tajemnice?
A jednakże czyż nie przybrał imienia Salvatora, i czyż niezdawało się, że sam Pan Bóg włożył w jego ręce nić, za pomocą której mógł się miarkować w tym labiryncie zbrodni.
Pójdzie odszuka Dominika. Czyż nie miał obowiązków względem tego, któremu był winien życie? Powierzy mu te wszystkie odbłyski prawdy, które go olśnią jak błyskawica.
Postanowiwszy to, wstał, aby wykonać zamiar, gdy głos dzwonka dał się słyszeć.
Roland, który leżał przy nogach swego pana, podniósł powoli swą rozumną głowę i stanął na przednich łapach.
— Kto tam, Roland, zapytał Salvator, czy to przyjaciel!?
Pies słuchał swego pana i jak gdyby go zrozumiał, podszedł powoli do drzwi podnosząc ogon, co było niechybnym znakiem sympatji.
Salvator uśmiechnął się i poszedł otworzyć.
Dominik blady, smutny i poważny stanął na progu.
Salvator krzyknął z radości.
— Bądź pozdrowiony w moim biednym domku, powie dział. Myślałem o tobie, miałem iść do ciebie, bracie.
— Dziękuję! powiedział ksiądz, widzisz, że oszczędziłem ci drogi.
Fragola na widok zacnego księdza, którego raz tylko widziała przy łóżku Karmelity, powstała.
Dominik chciał mówić, Salvator wstrzymał go, prosząc, aby słuchał.
Ksiądz zamknął na wpół już otwarte usta i słuchał.
— Fragolo, mówił Salvator, drogie dziecię mego serca, pójdź tutaj.
Młoda dziewczyna zbliżyła się.
— Fragolo, mówił dalej Salvator, jeżeli sądzisz, że moje życie od siedmiu lat było użyteczne trochę ludziom, jeżeli sądzisz, że zrobiłem co dobrego na świecie, uklęknij przed tym męczennikiem, ucałuj brzeg jego szaty i podziękuj mu, bo jemu to zawdzięczam, że od siedmiu lat nie jestem trupem.
— A! mój ojcze! krzyknęła Fragola rzucając mu się do nóg.
Dominik podał jej rękę.
— Powstań, moje dziecię, mówił, podziękuj Bogu, a nie mnie. Bóg sam daje i odbiera życie.
— A więc to ojciec Dominik miał kazanie u św. Rocha w dniu, kiedyś się miał zabić?
— Tak jest. Miałem w kieszeni pistolet nabity; postanowienie moje było silne: w godzinę później miałem przestać żyć. Słowa tego człowieka zatrzymały mnie nad brzegiem przepaści.
— I dziękujesz Bogu za życie?
— O tak, z całej duszy! odpowiedział Salvator, patrząc na Fragolę. Oto dla czego powiedziałem: „Mój ojcze! gdybyś potrzebował kiedy czegoś, gdyby nawet życzenie to wydawało ci się niepodobnem do ziszczenia, zanim zapukasz do czyichkolwiek drzwi, przybądź najpierw do mnie!“
— To też, jak widzisz, przyszedłem.
— Co pragniesz, abym uczynił? Rozkazuj!
— Czy sądzisz, że mój ojciec jest niewinny?
— Tak, na mą duszę, jestem o tem przekonany, może mogę ci pomódz do wynalezienia dowodu jego niewinności?
— Mam go! odparł zakonnik.
— Czy masz nadzieję ocalenia?
— Jestem tego pewny!
— Czy potrzebujesz poparcia mej ręki lub zdolności.
— Nikt nie może pomódz w przeprowadzeniu mego dzieła.
— Czego zatem żądasz odemnie?
— Pewnej rzeczy, której otrzymanie za twojem wstawieniem wydaje mi się niepodobnem. Lecz powiedziałeś: przybywaj, cokolwiekbądź się zdarzy, więc zdawałoby mi się, iż nie przychodząc, nie dotrzymuję zobowiązania.
— Wypowiedz swe życzenie.
— Trzeba, ażebym dziś, a najdalej jutro mógł otrzymać posłuchanie u króla. Widzisz więc, mój przyjacielu, iż to rzecz niełatwa.
Salvator zwrócił się z uśmiechem do Fragoli.
— Gołąbko, rzekł, wyjdź z arki i niepowracaj jak tylko z gałązką oliwną!
Fragola nic nie odpowiedziawszy wyszła do przyległego pokoju, włożyła kapelusz z zasłoną, zarzuciła na ramiona płaszcz angielski, powróciła, podała Salvatorowi czoło do pocałowania i wyszła.
— Spocznij mój ojcze, rzekł młody człowiek, za godzinę będziesz miał posłuchanie na dziś albo najdalej na jutro.
Ksiądz usiadł, patrząc na Salvatora ze zdziwieniem graniczącem z podziwem.
— Któż więc jesteś, zapytał, ty, który pod tak skromną powierzchownością, używasz tak znakomitych wpływów?
— Mój ojcze, odpowiedział Salvator, jestem tem, co i ty: chcę postępować drogą, którą sobie obrałem, a jeśli kiedykolwiek opowiem moje życie, to jedynie tobie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.