<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Niemojowski
Tytuł Moja rodzina
Pochodzenie Trójlistek
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1881
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CXV.
Moja rodzina.

Niektóre dziewczynki wciąż pragną uciechy,
Spacerów, przejażdżek, i tęsknią do świata,
Gdzie w gronie wesołém grzmią gwary i śmiéchy,
Gdzie zachwyt z ponętą rozkoszy się splata;

Ja tego nie żądam — ja z moją rodziną
W zaciszu domowém czas spędzam najmiléj,
Tam lata dziecięce swobodnie mi płyną,
Tam szczęścia doznaję w wszelakiéj dnia chwili.
A żyjąc tém życiem spokojném i błogiém,
Nie szukam czczych zabaw za chaty méj progiem.

Mam Ojca i Matkę, braciszka, siostrunię,
Brat duży już chłopiec, siostra ma sześć latek,
Mam Ciocię kochaną i dobrą Babunię:
Ot moja rodzina, ot cały mój światek!
Mięszkamy daleko za miastem, pod borkiem,
Gdzie niwy, gdzie pola, gdzie łąki i gaje,
Jest ci tam ogródek i lipa przed dworkiem,
I wody źródlanéj srebrzyste ruczaje;
Przy Ojcu, przy Matce, wśród grona rodziny,
Mijają rozkosznie dni moich godziny.

Ojciec mnie nie psuje, Mateczka nie pieści,
Lecz słowem zbawienném wspierają me chęci,
A w słowach ich tyle uczucia się mieści,
Żem zawsze je rada zachować w pamięci;
W spojrzeniu rodziców wyrok swój zgaduję,
Pochwałę, naganę, zachętę, przestrogę:
Wzrok spuszczam do ziemi, gdy winę swą czuję,
Uśmiécham, gdy z czynów pochlubić się mogę,
A jeźli mnie nazwą córeczką swą drogą,
To mi tak na duszy rozkosznie i błogo!

Brat chodzi do szkoły, zna wszystko dokładnie,
Co dzieje się w świecie, co będzie, co było,
Jeźli zaś go Ojciec czasami zagadnie,
To chwili nie tracąc odpowie aż miło!

Lecz chociaż na książkach uczony ogromnie,
Nigdy się nie pyszni z swéj wiedzy przed siostrą,
I zawsze serdecznie odzywa się do mnie,
Nie rażąc postawą nadętą i ostrą.
Gdy grzecznie poproszę, zabawy me dzieli,
Mem smutkiem się smuci, radością weseli.

A moja siostrunia, choć mała dzieweczka,
Toć istny aniołek, prawdziwa pociecha,
Zapłacze, ja tylko jéj szepnę do uszka:
Bądź grzeczną! i zaraz się do mnie uśmiécha,
I skacze na szyję i głaszcze po twarzy,
I woła, darząc mnie dziecięcą pieszczotą:
Już mi się to nigdy, najdroższa, nie zdarzy,
Już będę cię słuchać we wszystkiém z ochotą.
Ja kocham mą siostrę, tak bardzo, tak szczérze,
Że zdołam łzy wstrzymać choć na płacz się zbierze.

Ciotunię zajmuje ogródek, śpiżarka,
Wié zawsze co dadzą na obiad, śniadanie,
Ma przytém koteczka, dwóch piesków, kanarka,
Z któremi się bawi gdy czasu jéj stanie;
Czasami pogdérze, pozrzędzi na dzieci,
Namarszczy swe czoło, lecz wkrótce za chwilę,
Ów marsik Ciotuni jak chmurka przeleci,
A ona do wszystkich uśmiéchnie się mile...
Tak mile, tak wdzięcznie, tak lubo, tak słodko,
Że każdy z nas radby być Cioci pieszczotką.

Babcia znów staruszka, ma pewno sto latek,
O wszystkiém co działo się kiedyś pamięta,
Jest dobrą, serdeczną, łaskawą dla dziatek,
Bo kocha najczuléj swe małe wnuczęta.

W głębi jéj kieszeni są cukry i ciastka,
Suszone owoce, pierniczki, orzechy,
Gdy sięga tam ręką uśmiécha się Nastka,
Ja także choć starsza, dzielę te uciechy;
A brat mój dostaje od drogiéj Babeczki:
Atlasy, kajety, i śliczne książeczki.

Pod bokiem rodziców w tym dworku nad drogą,
Wraz z Ciocią, Babunią, siostrzyczką i bratem,
Życie me upływa tak lubo, tak błogo,
Że dziwię się dzieciom, co tęsknią za światem,
Co pragnąc spacerów, przejażdżek, zabawy,
Do pustych rozrywek tak chciwie się garną,
I szczęścia szukają wśród gwaru i wrzawy,
Gdy szał ten chwilowy ułudą jest marną,
Gdy urok, z którego zdrój pociech nam płynie,
Tworząc dni rozkoszy, jest tylko w rodzinie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Niemojowski.