Nędznicy/Część czwarta/Księga czternasta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wszyscy otoczyli Marjusza. Courfeyrac rzucił mu się na szyję.
— A jesteś przecie!
— Co za szczęście! — zawołał Combeferre.
— Przyszedłeś w samą porę! — rzekł Bossuet.
— Gdyby nie ty, jużbym nie żył — wtrącił Courfeyrac.
— Gdyby nie pan, byłby przycapiony! — dodał Gavroche.
Marjusz zapytał:
— Kto dowódzca?
— Ty — rzekł Enjolras.
Marjusz przez cały dzień miał ognisty piec w mózgu, teraz dostał zawrotu. Zawrót ten głowy był taki, iż mu się zdawało, że jest zewnątrz niego i że go unosi. Niezmierna odległość dzieliła go już od życia. Dwa jasne miesiące radości i miłości nagle zakończyły się tą straszną przepaścią: Cozetta dla niego stracona, pan Mabeuf daje się zabić; on sam naczelnik powstańców, wszystko to chwilami wydawało mu się snem potwornym. Zmuszony był wytężać umysł, by sobie przypomnieć, że co go otacza jest rzeczywistością. Patrzył na własny dramat niby na sztukę, której nie rozumie.
W tem zamroczu myśli nie poznał Javerta, który przywiązany do słupa nie poruszył głową podczas szturmu do barykady i spoglądał na krzątanie się rokoszu z rezygnacją męczennika i majestatem sędziego. Marjusz nawet go nie widział.
Tymczasem nie poruszali się oblegający, słyszano tylko jakieś krzątanie na końcu ulicy, nikt jednak się nie zbliżył: czy czekali rozkazów, czy też wyglądali nowych posiłków nim znowu się rzucą na tę niezdobytą redutę? Powstańcy rozstawili czaty, a niektórzy z nich, uczniowie medycyny, zabrali się do opatrywania rannych.
Wyrzucono stoły z szynkowni, prócz dwóch, z których jeden służył do robienia szarpi i ostrych ładunków, a na drugim spoczywały zwłoki ojca Mabeuf. Wrzucono je na barykadę, a na ich miejsce przyniesiono do izby na dole materace matki Hucheloup. Co do trzech biednych kobiet, mieszkanek Koryntu, nie wiedziano gdzie się podziały. W końcu znaleziono je w piwnicy — skryły się jak adwokaci — rzekł Bossuet. I dodał:
— Kobiety, a pfe!
Bolesne wzruszenie zachmurzyło radość ocalonej barykady.
Zrobiono apel. Jednego zabrakło: Jana Prouvaire. Szukano go między rannemi; nie było; szukano między poległymi; nie było. Widocznie dostał się do niewoli.
Combeferre rzekł do Enjolrasa:
— Mają naszego przyjaciela; my mamy ich ajenta. Czy bardzo ci o to chodzi by zginął.
— Bardzo — odpowiedział Enjolras — ale bardziej mi chodzi o życie Jana Prouvaire.
Działo się to w dolnej izbie przy słupie Javerta.
— A więc, przywiążę białą chustkę do mej laski i pójdę jako parlamentarz zaproponować im wymianę jeńców.
— Słuchaj no — rzekł Enjolras, kładąc rękę na ramieniu Combeferra.
Wtem na ulicy rozległ się znaczący szczęk broni.
Usłyszano głos męzki wołający:
— Niech żyje Francja! niech żyje przyszłość! Poznano głos Prouvaira.
Mignęła błyskawica i rozległ się wystrzał.
Nastało milczenie.
Enjolras spojrzał na Javerta i rzekł:
— Twoi przyjaciele cię rozstrzelali.